piątek, 18 kwietnia 2014

#9. The past.



Listopad, 2007

            Elsa wyszła z sali wykładowej nieco załamana. Lubiła rysować, ale dopiero teraz zrozumiała, że będzie musiała robić to zdecydowanie częściej i zapewne po nocach. Miała nadzieję, że jednak nie zrazi się do tego, bo uwielbiała malować, rysować, projektować. Jej bracia mieli dobrze, byli już po studiach i mieli pracę. Ona nie chciała iść w ich ślady i zostać panią architekt. Jej marzyło się zostać tym kimś, kto projektuje plakaty i bilbordy w agencjach reklamowych.
            Próbowała ogarnąć kartki z notatkami, kiedy wszystko wyślizgnęło jej się z rąk i upadło na ziemię.
            - Naprawdę? – mruknęła do siebie, kucając przy rozrzuconych kartkach.
            - Pomogę.
            Elsa spojrzała przed siebie. Właśnie zobaczyła najpiękniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek spotkała. Patrzyła na niego jeszcze przez dłuższą chwilę, aż w końcu sama zebrała parę stron, a potem ułożyła je w stosik.
            - Proszę – mężczyzna, a właściwie chłopak, pewnie też dopiero zaczynał studia, uśmiechnął się do niej.
            - Dziękuję bardzo. Minął już miesiąc, a ja nadal nie mogę się ogarnąć z tym wszystkim.
            - Wiem, co czujesz. Ładne obrazki – powiedział w końcu.
            - Taka tam ze mnie artystka. Czy ktoś w tym rodzaju – uśmiechnęła się, zakładając kosmyk włosów, który wypadł jej z francuza, za ucho. – A ty, co studiujesz? – oboje poszli w tym samym kierunku, chociaż nie wiedzieli, dokąd tak naprawdę idą.
            - Medycynę. Chcę zostać kardiochirurgiem.
            - Naprawdę? – Elsa spojrzała na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
            - Tak. Zawsze chciałem pomagać ludziom i proszę. Aczkolwiek przerażają mnie na razie te wykłady…
            - No wiesz, medycyna to nie przelewki.
            - Taak… Jestem Chace – chłopak podał jej dłoń.
            - Elsa – uścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się.
            Poszli usiąść do kawiarni, porozmawiali i to było epickie.
            Od tamtego momentu byli nierozłączni; chodzili wszędzie razem, umawiali się na randki, zwykłe spotkanie w czasie przerw, uczęszczali na imprezy i po bardzo krótkim czasie zostali parą. To była ta miłość, która była pierwsza i prawdziwa, kiedy nie rozmyślało się nad niczym, tylko się robiło. Kiedy cały świat znikał i nic nie miało znaczenia. Nikt nie mógł ingerować. To było to uczucie motylków w brzuchu i chodzenia parę centymetrów nad ziemią. To był ten czas, kiedy znajomi mówili, że to wszystko skończy się równie szybko, jak się zaczęło. Ale to nie miało zamiaru się kończyć. To był ten czas, kiedy mięśnie twarzy zaczynały boleć od ciągłego uśmiechu, bo myśl o tej drugiej osobie go wywoływała. Oboje chodzili niewyspani, ponieważ nie potrafili przestać ze sobą rozmawiać na czacie lub przez telefon. Elsa co chwilę przychodziła do ojca prosząc go o pieniądze na kartę do telefonu.
            Aż w końcu przyprowadziła go do domu i przedstawiła go ojcu i braciom. Była jeszcze bardziej szczęśliwsza, gdy okazało się, że oni nie ma nic przeciwko jej związkowi z Chace’em.
            Potem czas leciał jeszcze szybciej. Chwile spędzone z miłością swojego życia były najwspanialszymi w jej życiu. Wkrótce przeżyła z nim swój pierwszy raz i coraz częściej przebywała w jego mieszkaniu. W końcu poczuła, że jej życie jest idealne.  

            Marzec, 2009

            Nick wstał dzisiaj wcześniej, aby przygotować dla swojej żony śniadanie. Wczoraj mu powiedziała, że jest w ciąży. Mężczyzna poczuł, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Wszystko było wspaniałe; miał dobrą pracę, rodzinę, teraz jeszcze miał dziecko w drodze, a już za siedem miesięcy będzie mógł je wziąć na ręce. Tak, Natalie była w drugim miesiącu ciąży. Już się nie mógł doczekać. Już nawet przestał węszyć koło swojego ojca, którego podejrzewał o nielegalne interesy. Właściwie nie podejrzewał, on wiedział, że coś jest nie tak, ale nie odezwał się ani razu. Ale teraz, robiąc głupie śniadanie, zdał sobie sprawę, że będzie musiał z nim o tym pogadać. Bo może i na razie cała jego rodzina jest bezpieczna, ale wkrótce na świat przyjdzie jego dziecko i nie miał zamiaru niczym ryzykować. Co robi jego ojciec, to jego sprawa, jasne, ale to mogło źle odbić się na jego synach i córce.
            Wziął stolik, który przeznaczony jest do śniadań do łóżka, a potem zaniósł go do sypialni. Natalie już nie spała. Wybierała ubrania, które dzisiaj założy.
            - Hej, kto ci pozwolił wychodzić z łóżka? – oburzył się Nick, ale uśmiechnął się. Miał najpiękniejszą żonę na ziemi.
            - No wiesz, kotek, ja nie mam własnej firmy, do której mogę przyjeżdżać, o której chcę  - spojrzała na niego z lekko uniesionymi kącikami ust ku górze, a potem położyła na łóżku świeżą bieliznę, bluzkę, cienki sweterek i parę innych rzeczy, które zamierzała dzisiaj na siebie założyć.
            - Mówiłem ci, że gdybyś była moją asystentką…
            - Mowy nie ma, skarbie.
            - Wiem, wiem, żartuję sobie. Ale usiądź, zjedzmy coś, no.
            - No dobra, mam jeszcze chwilę – usiadła obok niego i pocałowała go. – Kocham cię, wiesz? Tak mocno. Poza tym, niedługo i tak będę musiała wziąć sobie urlop.
            - Wiem, moja wina.
            - Oj, tak – zaśmiała się. – Ale potem skończę szkołę pielęgniarską i…
            - I będziemy mieli w domu strój pielęgniarki – dokończył Nick, uśmiechając się zawadiacko.
            - Przestań – Natalie roześmiała się, a potem uderzyła go poduszką.
            - Oj, no, nie możesz mnie za to winić.
            Kobieta zmrużyła oczy i pokręciła głową.
            Nagle rozdzwonił się telefon. Nick sięgnął po niego i dostrzegł, że na wyświetlaczu widnieje napis „Reid”. Odebrał bez zastanowienia.
            - A ty już nie śpisz? – zapytał od razu. To była zdecydowanie za wczesna pora jak na jego młodszego brata, który w pracy pojawiał się zdecydowanie później od ich ojca i jego.
            - Musisz szybko przyjechać do domu. Naszego.
            - Co się stało? – Nick od razu się wyprostował, słysząc jego głos. Chłodny, smutny.
            - Po prostu przyjedź.
            Nim się rozłączył, starszy Redbird usłyszał w tle czyjeś głosy.
            - Musze jechać, coś się stało u nas w domu – powiedział, wstając. W mgnieniu oka się ogarnął i już po chwili szedł do drzwi.
            - Zadzwoń, jak będziesz coś wiedział – Natalie odprowadziła go do drzwi i pocałowała lekko w brodę.
            Nick kiwnął głową, a potem już go nie było. Przez całą drogę zastanawiał się, co mogło się wydarzyć, aby Reid mówił poważnie. I nie podobało mu się to. Na szczęście szybko pokonał dzielącą go drogę od rodzinnego domu. Już w oddali dostrzegł karetkę, parę radiowozów i duże zbiegowisko ludzi. Nick zacisnął zęby; stało się coś strasznego i domyślał się, że tu chodzi o świat kryminalny, w którym obracał się jego ojciec. Bał się pomyśleć, co usłyszy na miejscu.
            Wysiadł z auta i ruszył szybkim krokiem w stronę budynku, który był jego domem, kiedy zatrzymał go jakiś policjant, mówiąc mu, że nie może tam wejść. W tym samym momencie przyszedł Reid i potwierdził jego tożsamość. Odeszli na bok, gdzie Elsa stała, mając zawieszony na ramionach koc. Gdy zobaczyła Nicka, od razu rzuciła mu się w ramiona i zaczęła płakać. Robiła to już wcześniej, w ramionach drugiego brata. Nick nie wiedział, o co chodzi, ale przytulił ją do siebie. Nie chciał, aby to, co myślał, było prawdą. Ale chciał to już usłyszeć. Dlatego spojrzał na Reida. On jedynie ciężko westchnął i odwrócił wzrok.
            - Ojciec nie żyje – wydusił z siebie w końcu. – Nie wiadomo, gdzie to zrobili, ale podrzucili… ciało – chciał powiedzieć coś innego, bo to tak źle brzmiało – na nasz podjazd…
           
            Potem było gorzej; przesłuchiwania, tropy, oskarżenia, maglowanie, próby zastraszana od strony policji, zero spokoju od strony sąsiadów oraz mediów. Obwinianie siebie; Elsa uważała, że powinna częściej bywać w swoim domu, a nie w mieszkaniu Chace’a. To z nim spędzała czas, praktycznie mieszkała u niego; spała, jadła, myła się, czuła się tam jak u siebie. Uważała, że zaniedbywała dom, w którym była zameldowana. Może gdyby była częściej z ojcem, to by do tego nie doszło. Bracia mówili jej, że to nie jej wina i nic by to nie zmieniło. Reid obwiniał się tylko, kiedy był sam na sam z bratem. Sądził, że jeśli by nie zaprzeczał temu, co widział, czyli kontaktom ich ojca z przestępcami, to by się nie zdarzyło, ponieważ mógłby coś zrobić. Natomiast Nick wierzył, że mógł porozmawiać z ojcem już dawno, mógł chociaż próbować przemówić mu do rozumu. Ale tego nie zrobił i stało się, co się stało. Cała trójka zgodnie twierdziła, że nie cofną czasu. Reid zaproponował, że Elsa może u niego zamieszkać, więc się zgodziła, aczkolwiek wkrótce przeprowadziła się do Chace’a. Jej kontakt z braćmi urwał się, kiedy ci nie przestawali jej mówić o kryminalistycznym życiu ojca, którego tak kochała i darzyła ogromnym szacunkiem. Sprawę pogorszyła informacja o tym, że i oni chcą się w to wplątać. Wtedy zrozumiała, że mówią prawdę, ale nie potrafiła przemówić im do rozsądku; zrobili swoje. Elsa stwierdziła, że łatwiej jej będzie, kiedy się od nich odseparuje, ponieważ gdy im coś się stanie, nie będzie jej to tak bolało. Dzisiaj wiedziała, że była głupia.
            Rzadko się do nich odzywała, miała swoje życie. Skończyła studia, dostała pracę, mieszkała z mężczyzną, którego kochała i który wkrótce jej się oświadczył.
            Nick i Reid również zajęli się swoimi życiami, a dodatkowo próbowali rozwiązać zagadkę morderstwa ich ojca, ponieważ policja tego nie zrobiła. Umorzyli sprawę, więc stwierdzili, że tym bardziej muszą się w to zaangażować. I tak Nick miał swój dom, rodzinę, wracał do nich popołudniami, wychodził wieczorami, aby zorganizować transport narkotykowy, mówiąc Natalie, że ma spotkanie z klientami. Cóż, trochę prawdy w tym było.
            Reid postawił na imprezowy styl życia poza pracą i tym drugim elementem. I bawił się naprawdę nieźle, chociaż bywały takie chwile, kiedy odczuwał, że czegoś mu brak. Potem szybko zdawał sobie sprawę, że to uczucie jest lepsze od uczucia straty.

Październik, 2011

            James stanął obok Isaaca przed klubem. To był teraz j e g o klub. Dzisiaj odbywało się oficjalne otwarcie. Nie spodziewał się aż takich tłumów, naprawdę. Ale kolejka ciągnęła się na paręset metrów wzdłuż chodnika. Athaway był z siebie ogromnie zadowolony. Doszedł do tego sam; wykupił lokal z własnych, zarobionych pieniędzy, wyremontował, wyposażył i wkrótce mogło odbyć się otwarcie. Dzisiaj zniżki, a od przyszłego wieczora zacznie zarabiać jeszcze więcej kasy. A potem zacznie żyć, tak jak chciał od małego – w dostatku. Niczego mu nie będzie brakowało, ba, będzie miał jeszcze więcej. Uśmiechał się na samą myśl, kiedy porównywał swoje życie parę lat temu do tego teraźniejszego. W końcu zaczynało się układać.
            - Pierwsza kolejka moja – oświadczył przyjacielowi, kiedy wchodzili do środka.
            - I kolejne sto – dodał Isaac.
            Ludzie bawili się znakomicie, barmani i kelnerzy nie mieli czasu na przerwę. I bardzo dobrze, to znaczyło, że zabawa była udana, a noc była jeszcze młoda.
            Rozmawiali, śmiejąc się co jakiś czas, aż w końcu Isaac szturchnął go lekko i wskazał na jakiegoś chłopaka. Nieznajomy wymieniał się z jakąś dziewczyną narkotykami i pieniędzmi. James zacisnął zęby. O, nie, nie w jego klubie.
            Spojrzał porozumiewawczo na Reece’a, a potem sam poszedł do swojego biura. Isaac zeskoczył ze stołka, a potem bez słowa podszedł do chłopaka. Powiedział mu parę słów; nie chciał być brutalny, nie w obecności tylu ludzi, którzy są ich przyszłymi klientami. Tak wnioskował, ponieważ wciąż tu byli.
            Kiedy wyszli na zewnątrz, chłopak zaczął zadawać pytania: „Gdzie mnie prowadzisz?”, „Co ty robisz?” i tym podobne. Isaac wprowadził go w ciemną uliczkę, a potem złapał za kark i bezceremonialnie pchnął go o ścianę. Nieznajomy stracił przytomność.

            Kiedy chłopak się obudził, zrozumiał, że siedzi przypięty do krzesła w jakimś ciemnym i brudnym miejscu. Był mokry, ubrania plamiła mu krew. To była jego krew. Przed sobą dostrzegł dwóch facetów; jeden siedział na krześle z założoną po męsku nogą na nogę, miał na sobie elegancki garnitur, a dłoń opierał o blat stołu, przy którym się znajdował. Stukał paznokciami o blat. Drugi stał przy jakimś stoliku na kółkach. Podwinięte rękawy koszuli świadczyły, że coś zamierza zrobić. Chłopak wystraszył się, widząc przeróżne narzędzia na wcześniej wspomnianym stoliku.
            - Więc, panie Hunter – zaczął James, spoglądając na jego dowód osobisty, który leżał obok niego na stole – handlował pan narkotykami w m o i m klubie p i e r w s z e g o dnia po otwarciu – podsumował całą sytuację.
            - Nie, to nie prawda – powiedział od razu Hunter.
            -Widziałem na własne oczy. Poza tym, bardzo dobry monitoring.
            Isaac wziął ze sobą obcęgi i podszedł do chłopaka. Chwycił nimi kawałek skóry na jego policzku, a potem zaczął naciskać. Hunter krzyknął.
            - Zacznijmy od początku – kontynuował James – sprzedawałeś w moim klubie. Zgadza się?
            - T-tak – powiedział cicho, czując, jak strużka potu spływa mu wzdłuż kręgosłupa. Nie zdążył nic więcej powiedzieć, kiedy poczuł ogromny ból, przeszywający jego ciało; Isaac właśnie wyrwał mu jeden z paznokci. Zaraz potem następny. – Już więcej tego nie zrobię!
            - Dobrze. Zapamiętaj, że to jest mój teren, ja na nim handluję, robię tutaj, co chcę i nikt inny nie będzie mi wchodził w drogę, jasne? Zły adres, panie Hunter.
            James nie lubił, kiedy ktoś zapuszczał się na jego teren i chodził do jego klientów, albo nowych. Mieli jasno wyznaczone dzielnice, więc ten chłopak popełnił błąd. Największy w swoim życiu.
            Hunter spojrzał w dół i jęknął. A Isaac przyniósł jakiś biały proszek, chłopak nie skojarzył. Zrozumiał dopiero później, kiedy posypał nim ranę na jego udzie. To była sól.
            - Poza tym, w moim klubie nie będzie żadnych narkotyków – głos Athaway’a słyszał jakby zza ściany. Zacisnął palce na łokietnikach. Sól została rzucona również na rany, znajdujące się na palcach.
            Reece podszedł do swojego magicznego stolika i po chwili wrócił z niewielkim młotkiem.
            - Proszę, zostawcie mnie… nie wrócę do twojego klubu – zapewniał ich Hunter. Głos mu się łamał, a w kącikach oczy były łzy.
            Po krótkiej chwili poczuł ból, rozchodzący się po całym jego ciele; Isaac uderzył młotkiem w jego kolano, piszczel i stopę.
            - Wiem, wiem – westchnął James, obserwując, jak jego przyjaciel zabiera ze sobą jakąś ciecz w małym szklanym pojemniczku. Jak się potem okazało, to był kwas, którego parę kropelek wlał w oko Huntera. – Nie wrócisz.
            Mówiąc to, James wstał i rzucił w chłopaka jego dowodem osobistym. Spojrzał na Isaaca i skinął głową. Dzisiaj zabawa była krótka i na temat, Reece wziął z blatu nóż i podciął Hunterowi gardło.
            - Posprzątam – zapewnił przyjaciela, więc James ze spokojem opuścił okolicę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz