piątek, 11 kwietnia 2014

#8. The truth.




            Nick przez cały poranek i w drodze do pracy próbował dodzwonić się do Natalie. Ona jednak nie odbierała, ba, wyłączyła telefon. Mężczyzna przeklął, rzucając telefon na siedzenie obok. Może powinien tam pojechać i się dowiedzieć, czy wszystko w porządku. Z drugiej strony nie był to najlepszy pomysł; Natalie nie chciała go na razie widzieć na oczy. Nick wykręcił więc numer, którego od dawna nie używał – zadzwonił na domowy numer jej rodziców. Odebrała jej matka.
            - Ona nic chce z tobą rozmawiać, Nick – usłyszał, kiedy tylko się przywitał.
            - Czy z nią wszystko w porządku? – zapytał wprost.
            - Tak. Poszła do pracy, zawiozła Jonah do przedszkola. Nick, cokolwiek się między wami wydarzyło…
            - Wszystko się ułoży, mamo. Nie rozstaniemy się – powiedział twardo, chociaż nie był tego taki pewny. Jednakże wiedział na sto procent, że nie odpuści tak łatwo. Będzie o nią walczył. Nie wyobrażał sobie życia bez Natalie. Ona jest jego prawdziwą i jedyną miłością.
            - Nie widziałam jej jeszcze w takim stanie – zdradziła mu. – Przyjedź wieczorem. Dla Jonah. Wiesz, że dzieci doskonale rozumieją sytuacje.
            - Wiem. Nie pozwolę, żeby się denerwował niepotrzebnie.
            - Dobrze, Nick. W takim razie do zobaczenia.
            Potem się rozłączyła, a Nick uderzył dłonią w kierownicę. Był wściekły na Athaway’a. Ale musiał wszystko rozegrać na spokojnie, emocje mu w tym na pewno nie pomogą. Już wiedział, co powinien zrobić. Już dawno powinien poczynić te kroki i z tym skończyć.

            Reid wyszedł z mieszkania tak jak zawsze, coś około dwunastej. Wsiadł do windy i zjechał w dół. W holu spotkał Haylie. Uśmiechnął się do niej i postanowił podejść. Dobra, może najlepszym wyjściem to to nie było, ale kto nie ryzykuje… ten żyje. Uświadomił sobie to dopiero wtedy, kiedy powiedział „cześć”.
            - Hej – uśmiechnęła się do niego. – Nie mam za bardzo czasu. Wyprowadzam się wkrótce.
            Redbird zaniemówił. Może się przesłyszał?
            - Wyprowadzasz? Gdzie?
            - Do Włoch – powiedziała z dumą. – Dostałam tam ofertę pracy.
            - Przyjęłaś ją… - powiedział spokojnie Reid, jakby trawiąc te słowa.
            Było mu przykro. Chciał ją lepiej poznać. Ale zaraz do głowy przyszła mu myśl, że to nawet i lepiej, ponieważ nie będzie jej przypadkowo narażać. Może to nie był film akcji, ale wszystko mogło się zdarzyć, a on po prostu tchórzył i wolał być sam. Jedna osoba mniej do martwienia się. Może kiedy to wszystko się skończy (oby w końcu), to się ustatkuje. Czas najwyższy. Czas leci i na nikogo nie czeka, a on również chciałby mieć dzieci. A lepiej, żeby między kuzynostwem nie było takiej dużej różnicy wiekowej.
            W każdym bądź razie nie zapowiadało się.
            - Gratuluję – wymusił na ustach uśmiech. – Cieszę się, że ci się udało.
            - Ja też. Pojutrze już mnie tu nie będzie.
            - No to może jakaś kolacja?
            - Chciałabym, ale nie dam rady – dziewczyna wyraźnie żałowała, że nie może się z nim spotkać. – Chociaż… Może znajdę chwilę.
            - Świetnie – Reid uśmiechnął się. Skoro i tak zaraz miało jej tu nie być, to dlaczego miałby sobie odmawiać przyjemności spędzenia z nią wieczoru? – Zadzwonię do ciebie jeszcze z dokładną godziną, okej? Ale myślę, że około dziewiętnastej bym po ciebie wpadł.
            - W porządku, będę czekać – posłała mu uśmiech, a potem minęła go. Pomachała mu lekko jeszcze, nim wsiadła do windy.

            Josh przyjechał pod wieżowiec, w którym mieszkała Elsa. Nie przyjechał przepraszać, bo to pewnie skończyłoby się tak, jak ostatnio. Nie przyjeżdżał wyjaśniać, bo to też nie zakończyłoby się najlepiej. Przyjechał porozmawiać na ten temat. Sam nie wiedział, czego tak naprawdę chce. Był rozdarty, ponieważ chciał, aby coś między nimi było, ale z drugiej strony to pokrzyżowałoby mu plany co do spraw osobistych. Niestety, tak już w życiu bywa, że nie ma łatwo. Czegoś się chce i jednocześnie nie. Głupie uczucie.
            Kiedy stwierdził, że może lepiej to zostawić, było już za późno, gdyż nadusił dzwonek. Właściwie zawsze jeszcze mógł uciec, niczym dzieciak, przypominając sobie młodzieńcze lata, kiedy tak właśnie się robiło. Ale potem pomyślał, że w końcu jest dorosłym mężczyzną i najwyżej zrobi z siebie idiotę. Ponownie.
            - Cześć.
            - Cześć – odpowiedziała Elsa. Nie zdążyła się przebrać w dresy, dopiero przyszła do domu. Cały dzień chodziła po mieście z przyjaciółką, próbując wrócić chociaż w jakiejś części do swojego życia. Już je powoli odzyskiwała. Nie było w nim tej jednej osoby, ale nadal miała pracę i rodzinę, do której ponownie się zbliżyła. Szkoda, że przez taką tragedię.
            - Mogę? – zapytał po chwili ciszy.
            - No nie wiem – oparła się o framugę drzwi, krzyżując ręce na piersiach. Blond paso opadło jej lekko na czoło.
            - Będę trzymał ręce przy sobie – obiecał i uśmiechnął się lekko.
            Elsa była w szoku. Josh się uśmiechał. Robił to bardzo rzadko, ale za każdym razem było to tak samo niesamowite.
            - No dobrze – westchnęła i wpuściła go do środka.
            Kiedy szli do salonu przez korytarz, Josh starał się nie patrzeć na jej nogi i pupę, które świetnie podkreślały jej czarne spodnie. I na talię, którą opinała czerwona, elegancka bluzka z krótkim rękawkiem. Dobra, oficjalnie to jest złe – przeszło mu przez myśl.
            - Kawy? Herbaty? – zaproponowała Elsa i zarumieniła się, ponieważ przypomniał jej się pewien tekst, który przeczytała kiedyś w Internecie. Brzmiał on mniej więcej tak, że ona pytała o kawę lub herbatę, a on odpowiadał, że przyszedł się kochać. Elsa pomyślała, że będzie wdzięczna losowi, kiedy Josh tak nie odpowie.
            - Nie, dziękuję, ja tylko na chwilę.
            Odetchnęła. Chociaż… musiała przyznać, że poczuła się lekko zawiedziona. To, co ich łączyło, było nieźle skomplikowane. I na dzień dzisiejszy, nie chciała niczego rozwiązywać, nie chciała żadnych wniosków. Było jej z tym wszystkim dobrze. Na razie.
            - Po co przyjechałeś? Wracamy do relacji sprzed… miesiąca lub dwóch? – uściśliła.
            - Tak, właśnie po to.
            - Och… Znaczy, tak, to dobry pomysł. Nie do końca, bo znowu będziesz wchodzić w nasze życia z butami, ale… a, nie, nigdy nie przestałeś tego robić, więc wszystko jest tak, jak było.
            - Oprócz seksu.
            - Właśnie.
            Czy tylko jej ta rozmowa wydawała się „dziwna”? Tak po prostu gadała sobie na takie tematy z gościem, którego prawie nie znała… I to właśnie z gościem, którego nie znała uprawiała seks. Dwukrotnie.
            Nawet teraz czuła pożądanie, chociaż stali od siebie parę metrów. Dystans wydawał się być naprawdę duży, a ona czuła potęgujące gorąco i j e g o zapach dookoła. Przeklęła w myślach swoją słabość. Zdała sobie sprawę, że dawno się tak nie czuła, nawet z Chace’em.
            - Okej, więc chyba wszystko jasne – zaczął po dłuższej chwili ciszy Josh. – W takim razie, ja już sobie pójdę. Oczekuj mnie… no wiesz, zawsze.
            - Dobrze, powiedziane – prychnęła.
            - Byłoby prościej, gdybyś powiedziała mi co nieco.
            - Taak, wiem. Powtarzasz się, Josh.
            - Niestety. Ale to ty nie pozostawiasz mi wyboru. Oboje wiemy, że ty wiesz i ja wiem.
            - Przykre, że nic z tą wiedzą nie możesz zrobić – podeszła do niego bliżej. Och, samo tak wyszło.
            - Kiedyś zrobię, zobaczysz. A wtedy nie wiem, czy ci pomogę – szepnął, pochylając się nad nią.
            Elsa spojrzała mu w oczy. Nie wierzyła, że może odczuwać taki komfort i bezpieczeństwo przy nim, przy człowieku, który był jak kula u nogi. I facecie, który był zajebisty w łóżku, tak. Ale nadal nie mogła pojąć, jak to jest możliwe, że to właśnie on doprowadzał jej ciało do takiego stanu, że chciała, aby to akurat on ją dotykał. Odkąd poznała Chace’a wydawało jej się, że tylko on tak na nią działa. Ale też nie do końca; Elsa nie przypominała sobie, żeby czuła to samo przy byłym narzeczonym. Może to było złe, ale tak właśnie było.
            - Nie będziesz musiał – zapewniła go. Uniosła dłoń, ale nie dotknęła jego ramienia. Jej serce przyspieszyło, Elsa poczuła zdenerwowanie. Przegryzła dolną wargę, nieświadomie oddziałując na pana detektywa.
            Josh pochylił się nad nią jeszcze bardziej, próbując pocałować, ale ona odchyliła trochę głowę. Włożyła w to bardzo dużo silnej woli. Z jednej strony chciała go pocałować, ale z drugiej doskonale wiedziała, że nie może. Nikt jej nie zabraniał, oczywiście, ale czy w jego kodeksie nie było czegoś o sypianiu z podejrzaną?
            Skoro on się nie przejmował, to dlaczego ona musiała?
            Powoli przycisnęła go do ściany, aby się o nią wygodnie oparł. Nic nie mówił, czekając na jej reakcje. Tak, nie zależało mu na tym, co mówił parę minut temu.
            - Z każdą podejrzaną masz takie relacje? – zapytała, kładąc dłoń na jego piersi. Oho, czyli nie tylko jej serce tak waliło.  
            - Tylko z tobą – przyciągnął ją do siebie i spojrzał jej w oczy. – Co ty w sobie takiego masz, że tak na mnie działasz, panno Redbird?
            Elsa uśmiechnęła się na jego słowa.
            - Sama nie wiem – szepnęła, kładąc drugą dłoń na jego ramieniu.
            Po chwili znów się całowali. Spokojnie, donikąd im się nie spieszyło. Josh na nowo smakował jej usta, dłońmi błądząc po jej plecach. Cała Elsa wydawała się taka drobna, ale dopiero teraz to zauważył i zapragnął obchodzić się z nią delikatniej. Była kobietą. Mądrą, seksową i piękną kobietą. Mógłby zamknąć ją w swoich ramionach i nie wypuszczać.
            Poczuł, jak przez jego ciało przechodzą dreszcze, kiedy koniuszkami palców dotknęła jego szyi. Sam był zaskoczony, że tak na niego działała. Cudowne uczucie, którego dawno nie doświadczył.
            Przerwał im dzwonek telefonu Josha. Oboje przeklęli w myślach. Ktoś ma wyczucie czasu – pomyśleli.
            Elsa widziała, jak Josh sięga do kieszeni po komórkę i miała ochotę mu powiedzieć, żeby nie odbierał. Potem zdała sobie sprawę, że może to coś ważnego. Poza tym, nie miała prawa mu tego zabraniać, prawda?
            Hudson przesunął zieloną słuchawkę w bok, a potem przyłożył telefon do ucha.
            - Tak? – cały czas jednak trzymał jedną dłoń na talii Elsy, która wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem. – Że co? – zmarszczył czoło, prostując się. – Jasne, zaraz tam będę – i się rozłączył. Spojrzał na Elsę przepraszającym wzrokiem. – Przepraszam, to naprawdę ważne – powiedział jedynie, a potem pocałował ją w czoło. – Muszę lecieć.
            - Jasne, rozumiem – odpowiedziała mu i wymusiła lekki uśmiech na ustach.
            - Jeszcze pogadamy.
            A potem wyszedł.
            Aha, „pogadamy” – pomyślała Elsa i opadła na fotel. No i co ona sobie wyobrażała? Hudson sobie nie odpuści, to raz. Dwa, nawet jeśli, on nadal był agentem FBI. Więcej by go nie było w domu, niż by był. Taka prawda.
            - Co ty sobie robisz, Elsa – powiedziała cicho, sama do siebie, przytulając się do poduszki.

            Po kolacji, która minęła strasznie szybko, chociaż trwała długie godziny, Reid odprowadził Haylie pod same drzwi jej mieszkania. No cóż, do swojego daleko nie miał. Tylko parę pięter wyżej. Ale i przy drzwiach nie mogli się rozstać. Cały czas mieli sobie coś do powiedzenia. Reid zapomniał na parę godzin o całym bagnie, w którym się bawi wraz z rodzeństwem. Nawet pomyślał, że mogłoby coś z tego być, pojechałby razem z nią, ponieważ tutaj nic go nie trzymało, a z rodziną zawsze można się jakoś skontaktować, prawda? Jednak miał tu sprawy, które ciągnęłyby się za nim na koniec świata. Mógł sobie jedynie gdybać.
            - Wejdziesz? – zapytała w końcu dziewczyna. – Usiądziemy, napijemy się herbaty… - objęła go wokół szyi i uśmiechnęła się.
            - Chętnie.
            Im również przerwał telefon. Reid nie chciał odczytywać esemesa, to był pewnie Nick. Z drugiej strony, to właśnie mógł być on z jakąś ważną informacją. Aczkolwiek jego brat preferował dzwonienie niż pisanie.
            Wyjął telefon i przeczytał wiadomość. „Czekam na dole” od nieznanego numeru. Reid zmarszczył czoło. Właśnie tego się obawiał. Wyszedł na randkę i już będą mu grozić? A może ktoś pomylił numery? Przecież to też była opcja, prawda?
            - Dziewczyna? – zaśmiała się lekko Haylie.
            - Nie, ale muszę lecieć. Przepraszam. Nie wiem, ile mi to zajmie, więc nie czekaj na mnie. Z herbatą – uśmiechnął się do niej lekko, a potem pocałował. A co, raz się w końcu żyje, prawda?
            Dziewczyna odwzajemniła pocałunek, rozkoszując się tą pieszczotą. Było lepiej, niż sobie wyobrażała i zaczynała żałować, że przyjęła tę pracę. Ale facet zawsze może zniknąć, pojawi się nowy, a taka okazja może się już nie powtórzyć. Wolała nie ryzykować.
            - Więc do zobaczenia. Może się jeszcze kiedyś spotkamy – powiedziała. – A jak nie, to w innym życiu – puściła mu oczko.
            - Tak, mam nadzieję. Udanego lotu i powodzenia – pocałował ją raz jeszcze, a potem wycofał się do windy.
            Był wkurwiony, ale nic nie mógł na to poradzić. Wpakował się w to gówno sam, nikt go nie zmuszał (Nick twierdził, że może to zrobić na własną rękę, samodzielnie) i sam musi z niego wyjść. Taki przynajmniej był plan.
            Zjechał windą na parter, a potem wyszedł przez budynek. Rozglądał się za czymkolwiek, co mogłoby mu dać jakiś znak. I dostrzegł jakąś postać stojącą niedaleko. Reid ruszył w jej kierunku, nie wiedząc, czy to od niej dostał wiadomość. Kierował się przeczuciem.
            Postać, która okazała się być mężczyzną (męska sylwetka, męskie ruchy, męska bluza z kapturem na głowie), zaprowadziła go w ciemną uliczkę. Odnalazł broń i był gotowy do reakcji.
            - O co chodzi? – zapytał, czując lekkie dreszcze na plecach. Wystraszył się, przecież nic nie wiadomo. W dodatku było ciemno.
            Wyciągnął broń, celując przed siebie w mężczyznę, kiedy dookoła Reida zaczęło zbierać się więcej osób.
            - Jak jesteście od Athaway’a, to sobie odpuście – warknął.
            Mężczyźni nic mu nie odpowiedzieli. Reid nie wiedział, kiedy wytrącono mu broń z ręki, a potem zaczęto okładać go pięściami i kopniakami. Raz czy dwa dostał z czegoś twardszego; Reid przypisał to kijowi baseballowemu. Skontratakował parę ciosów, ale na nic mu się to nie zdało. Po chwili leżał na brudnym i zimnym asfalcie. Jedyne, co mógł zrobić w tej sytuacji, było podkulenie nóg do brody i zakrycie głowy rękoma. Niestety, i z tym poradzili sobie napastnicy. Podnieśli go, a potem znów oberwał kijem po nogach. Upadłby, gdyby nie ci, co go trzymali.
            Reid czuł ból w rękach, nogach, plecach. Krew leciała mu z łuku brwiowego, z nosa i z ust. Nie miał siły się wyrywać; i tak daleko by nie uciekł. Modlił się tylko o to, aby w końcu przestano go bić albo chociaż o stracenie przytomności. To drugie nastąpiło dopiero po dłuższym czasie.

            Nick zaparkował pod klubem Athaway’a, a potem od razu skierował się do wejścia. Ochroniarz przepuścił go bez słowa, znał go. Nie potrzebował od niego pieniędzy za wstęp. Wiedział, że idzie do szefa.
            Redbird bez słowa wszedł do środka. Isaac gwałtownie wstał z kanapy, ale nie zdążył nic zrobić, kiedy Nick złapał Jamesa za koszulę i przyciągnął do siebie. Isaac wyciągnął broń i przystawił ją do głowy Nicka.
            - Musimy pogadać – syknął, nie zważając na pistolet przy swojej skroni.
            - Oczywiście. Isaac, możesz…?
            Reece spojrzał na przyjaciela, a potem na Redbirda. W końcu wycofał się z pomieszczenia i zamknął drzwi.
            - Co to, kurwa, miało być wczoraj? – zapytał od razu Nick, szarpiąc nim lekko.
            - Chodzi ci o moją rozmowę z Natalie? – James uśmiechnął się kpiąco. – Powiedzmy, że czułem potrzebę powiedzenia jej o tym i owym.
            - Pojebało cię? – Nick pchnął go na fotel.
            James nadal trzymał kącik ust w górze. Poprawił koszulę i krawat, a potem ponownie wstał.
            - Słuchaj, czy tak nie jest zabawniej? No wiesz, trochę akcji w życiu…
            - Mam wystarczająco dużo akcji w życiu, skurwielu.
            - Nie chce cię znać, że się tak denerwujesz?
            Nick miał ochotę go uderzyć. Raz, a porządnie. Strasznie działał na niego spokój Jamesa i sposób, w jaki z nim rozmawia. Starał się mimo wszystko trzymać nerwy na wodzy, ale wiedział, że jak tak dalej pójdzie, to daleko nie pociągnie.
            - Spokojnie, wybaczy ci. Przecież jesteś idealny – dodał James.
            Nick dostrzegł, że mężczyzna nie uśmiecha się już w ten sarkastyczny sposób. Teraz był poważny, może lekko zdenerwowany.
            - O co ci chodzi, James? – chyba po raz pierwszy nazwał go po imieniu. – Policja, odwiedzanie mojej żony w pracy, organizowanie przyjęcia, na które nas zapraszasz, teraz jeszcze mówisz jej o tym całym syfie? Może ty się w niej zakochałeś, co? – Nick spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem. Właściwie to by się nie zdziwił, gdyby rzeczywiście tak było. James był nieprzewidywalny, co zdążyli odczuć w przeciągu pięciu lat. Ale wtedy podobnych akcji było mniej.
            - Nie zakochałem się – westchnął. – Ale zawsze ci zazdrościłem – przyznał, zaciskając pięści. Powrót do przeszłości nigdy nie był dla niego przyjemny. Ale teraz w końcu miał okazję mu powiedzieć, co tak naprawdę leży mu na sercu.
            - Stary, masz własny klub, jeździsz mercedesem! Nie byłoby ci ciężko znaleźć żonę.
            - Nie o tym mówię, Nick. No, może trochę – odszedł od niego parę kroków. – Chodziliśmy razem do podstawówki.
            - Co? – Nick wydawał się być zbity z tropu. Szybko zaczął przeszukiwać pamięć w poszukiwaniu jego nazwiska. Nie kojarzył, w ogóle.
            - Tak. Byłem takim dzieciakiem, który trzymał się na uboczu. To ja byłem tym dziwakiem, z którym nikt nie chciał się kumplować. A ty byłeś tym fajnym, każdy dzieciak chciał cię mieć za przyjaciela.
            - Serio? Urażona duma z dzieciństwa? I teraz się mścisz, próbując zniszczyć mi życie?
            - Nick, sam je sobie zniszczyłeś, pakując się w to wszystko. I po co? Szukając mordercy swojego ojca?
            - To byłeś ty? – warknął Redbird, robiąc parę kroków w jego stronę.
            James uniósł ręce w geście obrony.
            - Nie, wtedy to on organizował transporty, więc nie widziałem sensu w zabijaniu twojego ojca. Poza tym, zazdrościłem ci go, jak byłem mały. Mój mnie wiecznie lał, zrobił sobie ze mnie worek treningowy, kiedy moja matka umarła.
            Nick otworzył szerzej oczy. Coś zaczynało mu świtać.
            - To ty byłeś tym dzieciakiem, któremu umarła matka w trzeciej klasie…
            - Ding, ding, ding!
            - Nie możesz mnie obwiniać o to, co działo się pod twoim dachem, James.
            - Wiem. Ale kto mi zabroni mieć troszkę zabawy z torturowania ciebie?
            - Szczerze? – zapytał Nick, patrząc mu w oczy. – Myślałem, że jesteś ponad to. Może i cię nie poznałem, ale wydawałeś się być człowiekiem, który nie rozpamiętuje takich rzeczy.
            - Nie rozpamiętuje? – prychnął James, śmiejąc się drwiąco. – Wiesz, dlaczego mnie tak często nie było w szkole? Bo leżałem pod łóżkiem ze strachu, że następny cios, jaki otrzymam, będzie ostatni. Że po nim się już nie obudzę. I jeszcze ten twój brat. Kiedyś chciałem być na jego miejscu. Jak to jest, Nick, mieć wszystko od zawsze, hm?
Redbird zacisnął pięści.
            - Dobra, miałeś przejebane dzieciństwo, ale zobacz, co masz teraz, do czego doszedłeś sam, bez pomocy rodziny. Myślę, że jest nieźle, co?
            - Jest lepiej, niż nieźle.
            - Właśnie. Więc bardzo cię proszę, odpierdol się od mojego życia prywatnego, okej? Bo następnym razem cię zabiję i nie będę pytał, czy na pewno z tobą jest wszystko w porządku. A nie sądzę, aby tak było.
            James uśmiechnął się kącikiem ust.
            - Nie jest, Nicky, nie jest.
            Nagle drzwi się otworzyły, jakby ktoś je wykopał. Do środka wpadła puszka, z której ulatniał się jakiś dym. Mężczyźni zaczęli kaszleć, próbując wydostać się z pomieszczenia, jednak nie dali rady. Stracili przytomność.

1 komentarz:

  1. Huehuehuehuehue, "pogadamy". Yhyy, jasne, jasne :3 Bujać to ja, nie mi!
    Ale jak mogłaś im przerwać w takim momencie! Hejthejthetj!

    OdpowiedzUsuń