piątek, 25 kwietnia 2014

#10. The end.

            Elsa otworzyła oczy. Obraz był zamazany i niewyraźny. Chciała przetrzeć oczy, ale nie mogła. Zrozumiała, że jej ręce są przywiązane do czegoś nad jej głową, a ona sama stoi na boso na zimnej posadzce. Szarpnęła rękoma, ale na nic jej się to nie zdało. Sznur trzymał mocno i boleśnie ocierał się o jej skórę. Spojrzała w górę i zobaczyła, że jej nadgarstki są szczelnie owinięte szorstką liną, która przerzucona jest przez jakąś grubą rurę.
            Rozejrzała się dookoła i zobaczyła Nicka, Jamesa Athaway’a, Isaaca Reece’a oraz Josha Hudsona. Wszyscy byli już przytomni i znajdowali się w takiej samej sytuacji jak ona – przywiązani, brudni, prawie nadzy, aby chłód mógł spokojnie owiewać ich ciała.
            - Elsa – szepnął Nick – w porządku?
            - W porządku? – jej głos był zachrypnięty. – Nie jest w porządku, co się dzieje?!
            - Nie wiemy. Wszyscy obudziliśmy się tutaj.
            - Gdzie jest Reid?
            - Pewnie nas szuka – próbował pocieszyć siostrę, chociaż sam panikował. Jedyne, co pamiętał, to jego rozmowa z Athaway’em w jego gabinecie. Potem jakiś dym, a później znajdował się tutaj.
            - Albo już nie żyje – porzucił James. – Może to ktoś od was, hm? – spojrzał na Josha.
            Wzrok detektywa był zmęczony. Jako jedyny (na razie) był ranny; krwawił mu łuk brwiowy, dolna warga, po rękach również spływała czerwona ciecz.
            - Tak – zakpił ze spokojem Josh, spuszczając głowę. Nie miał siły utrzymać jej w górze. Elsa wolała nie wiedzieć, jakie rany ma pod koszulką. – I mnie również tu usadzili i zrobili to, co zrobili.
            - Może stwierdzili, że zasługujesz, w końcu sam nie raz posuwałeś się do takiej brutalności.
            - Nie takiej, do jakiej jest zdolny twój przyjaciel. Może zadarł z większym psychopatą od siebie i proszę.
            - I dlaczego my mielibyśmy tu siedzieć?
            - Zamknijcie się – warknął Nick. – Musimy wymyślić jak się uwolnić i jak stąd zwiać. Potem się zastanowimy, kto to zrobił.
            - A jeśli to mordercy ojca? – zapytała cicho Elsa. Chciałaby znaleźć się chociaż odrobinę bliżej brata. Niestety, nie miała takiej możliwości, a ciągniecie sznura nic nie dawało.
            - Elsa, najpierw się stąd wydostańmy, dobrze?
            Dziewczyna jedynie pokiwała głową, a potem spojrzała na Josha. Jego również chciałaby przytulić.
            Nick spojrzał w górę. Próbował znaleźć cokolwiek, co mogłoby mu w jakiś sposób pomóc. Był architektem, do jasnej cholery, jakieś luki w budowie, coś niestabilnego, może rura gdzieś będzie zardzewiała, a co za tym idzie – krucha? Nic takiego nie odnalazł i przeklął w myślach. Nie bał się o siebie, mogli go pobić, torturować. Ale nie chciał, żeby cokolwiek stało się jego siostrze. Oglądał dużo filmów, słyszał w wiadomościach o wielu złych rzeczach. Nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek ją skrzywdził. Nigdy więcej.
            - Moglibyśmy wszyscy razem złapać swoje liny i pociągnąć je w dół. Może to by coś dało – zasugerował w końcu Nick.
            Nikt się nie sprzeciwił. Wszyscy objęli palcami sznury, a na znak Nicka szarpnęli z całej siły w dół. Nawet Josh wziął w tym udział. Jeszcze miał w sobie trochę sił, więc postanowił je wykorzystać w jakimś celu, który, cóż, miał nadzieję, że wypali. Niestety, rura ani drgnęła.
            - A gdyby – zaczął Isaac, a potem podciągnął się i próbował odwrócić swoje ciało o sto osiemdziesiąt stopni. I to działanie mu się nie udało. W zamierzeniach miał oprzeć stopy o sufit, złapać rurę i z całej siły odpychać się nogami.
             W chwili, w której ponownie stanął na podłodze, drzwi do środka otworzyły się. Ktoś wepchnął jakiegoś mężczyznę, który upadł z łoskotem na ziemię. Wszyscy rozpoznali w nim Reida. On jęknął tylko, odwracając się na plecy. Pobicie, które jacyś panowie mu zafundowali parę godzin temu, było naprawdę dotkliwe. Rany, rozcięcia, sińce i krew, która nie chciała przestać płynąć.
            - Reid! – Elsa chciała do niego podbiec, zapominając o tym, że nie może się ruszyć. Po jej policzkach spłynęły łzy. Poczuła nieprzyjemne zimno, które nie zależało od temperatury panującej w pomieszczeniu. Była przerażona; nie wiedziała, dlaczego oni wszyscy tu są, nie mogła pomóc swoim braciom.
            Po chwili do środka wszedł jakiś mężczyzna, wyglądający na jakieś trzydzieści lat.
            - Otties – Josh rozpoznał go. Słyszał o nim wiele od swoich kolegów z wydziału narkotykowego. Facet był uważany za prawą rękę nieznanego nikomu największego szmuglera. Próbował połączyć fakty, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
            - Przemytnicy, handlarze, psychopata i agent FBI – wymienił wszystkich po kolei Otties, a jego wzrok zatrzymał się na dłużej przy Elsie. Josh warknął. Gdyby nie sznur, przestępca miałby przejebane.
            - Dlaczego tu jesteśmy? – zapytał James, patrząc na niego morderczym wzrokiem.
            - Moim zadaniem było sprowadzenie was tutaj. Ktoś inny ma do was interes.
            - Kto?
            Wszyscy mieli już tego dość. Nie mówiąc już o bólu, jaki czuli w rękach.
            Do pomieszczenia wszedł facet, mający około pięćdziesięciu-sześćdziesięciu lat. James i Isaac go rozpoznali. I obaj nie wierzyli własnym oczom.
            - Tato? – Isaac patrzył na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
            Nikt nie rozumiał całej tej sytuacji. Po co ojciec Isaaca ich tu więził i torturował? To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Sam Reece tego nie rozumiał.
            - O co tu chodzi? – zapytał Nick, mając tego wszystkiego dość. Chciał znać prawdę, całą, chciał wiedzieć, dlaczego się tu znaleźli i co z tym wszystkim wspólnego ma ojciec Isaaca. To, że obaj mieli coś nie tak z głowami, zrozumiał na samym początku. Trzymał ich tu dla zabawy? Swojego syna też?
            - Historia nie jest długa, ale wam ją opowiem – zaczął Franklin Reece. Otties podsunął dla niego krzesło, na którym ten usiadł. – Szkoda, że twoja żona i synek zapadli się pod ziemię, Nick. Byliby tutaj teraz z nami.
            Redbird zacisnął palce na sznurze. Gdyby tylko mógł się uwolnić…
            - Zabiłeś naszego ojca? – zapytała wprost Elsa.
            - Tak. Waszego ojca, twojego narzeczonego, twoją żonę i córeczkę – spojrzał na Josha, który czuł równie wielką furię, co Nick. – Wszyscy tu jesteście z jakiegoś powodu.
            - Bez gówna, Sherlock – warknął Athaway.
            - Nigdy nie podobało mi się twoje słownictwo jak i cały ty, James. Jesteś tu dzisiaj z nami, ponieważ miałeś bardzo zły wpływ na mojego syna.
            - Naprawdę? Tylko tyle? – zakpił James, a zaraz potem poczuł silne uderzenie z pieści w twarz od Ottiesa.
            - Wiem o wszystkich waszych morderstwach, a także o tym, co robiliście ofiarom przed. Zawiodłeś mnie, synu. Właśnie z tego powodu tu jesteś. Dałeś się zmanipulować i poszedłeś za nim – powiedział z wyrzutem, patrząc na Isaaca. – A teraz bez uczuć zabijasz.
            - Teraz przynajmniej mam życie i nikt mi nie mówi, jaki to jest ze mnie zły syn i jak bardzo jest mną rozczarowany – warknął młodszy Reece.
            - Cóż, i dokąd cię to twoje życie teraz doprowadziło? – westchnął Franklin, a potem popatrzył po innych. – To może zacznę od początku. Moja żona miała romans. Puszczalska dziwka – syknął. – I miała z tym śmieciem dziecko, Chace’a Crawforda. Na pewno wspominał, że jego ojciec nie żyje, prawda? – spojrzał na Elsę poważnie. – Tak, to też moja sprawka.
            - Zabiłeś ich z zemsty? – zapytał Nick, czując jak po jego plecach przechodzi zimny dreszcz.
            - Tak. Wasz ojciec przemycał narkotyki, które potem brała moja żona. Rozumiecie, dlaczego musiał zginąć – uśmiechnął się kącikiem ust. – To dopiero była zabawa, kiedy błagał mnie o litość, prosił, żebym go zostawił w spokoju, bo ma trójkę dzieci. No to podrzuciłem wam jego ciało pod dom. Swoją drogą, urządziliście mu wspaniały pogrzeb.
            Elsa przełknęła łzy, nie chciała płakać przy n i m. Przegryzła wargę, a przez jej głowę mimowolnie przychodziły wspomnienia z tamtych dni, kiedy straciła ojca i narzeczonego.
            - Dlaczego moja żona i córka? – padło gdzieś z boku. To był Josh. Patrzył w stronę Franklina bez mrugnięcia okiem.
            - I twój ojciec – dodał starszy Reece. – Tak, tak. To wszystko przez niego. Wszystko przez waszych rodziców. Aha, James, właśnie, wiem, że sam się taki nie stałeś i że to wszystko przez Daniela, ale niestety wpakowałeś go do więzienia i nie miałem jak go załatwić. Ale spokojnie, i na niego przyjdzie czas.
            - Co zrobił mój ojciec? – przerwał mu twardo Josh. Nie czuł już bólu w rękach. Był zbyt skoncentrowany na słowach Reece’a.
            - Ach, tak, on. Był policjantem, który prowadził sprawę śmierci mojej żony. Nie odnalazł sprawcy – spojrzał w stronę Redbirdów – więc musiałem się zemścić. Ale to było za mało – pokręcił głową. – Dlatego zginęła Annie i Jasmine. A teraz przyszedł czas na ciebie.
            - Mścisz się na nas za grzechy naszych ojców? – podsumował wszystko Reid, kaszląc i sycząc cicho z bólu.
            - Reid – szepnęła Elsa. Bolał ją jego widok, wiedziała, że cierpi. Bolało ją to, co mówił ten człowiek, o winach, grzechach i błędach ludzi, na których oni nie mieli żadnego wpływu.
            - Tak.
            - Jesteś chory – powiedział Nick. – Nie mamy z tym nic wspólnego.
            - Macie – warknął Franklin. – Wszyscy jesteście w to zamieszani. I jest już za późno. Wszyscy zginiecie. Tak jak ona.
            - Moja mama przedawkowała – przypomniał mu Isaac. Pamiętał, jak jego ojciec się załamał, kiedy dostał tę informację, ale nigdy nie chciał jej przyjąć do wiadomości. Najwidoczniej do dzisiaj wierzy, że ktoś ją zmusił do zażycia śmiertelnej dawki.
            - Nie – znów pokręcił głową. – Ktoś jej wcisnął narkotyki, przemycane przez Marka Redbirda, a Samuel Hudson nie potrafił znaleźć tego kogoś. No i jeszcze to ścierwo, z którym sypiała… I ich synek. Wszystkim się należało i wam też. Tutaj kończy się wasza przygoda.
            Nick odetchnął głęboko. Chcieli odpowiedzi, dostali je. Szkoda tylko, że nic z tym nie zrobią, ponieważ są uwięzieni i nie zanosiło się na ratunek. Spojrzał na Elsę, która bardzo starała się nie dawać po sobie poznać, jak ją to wszystko złamało. Spojrzał na Reida, który leżał na brudnej posadzce i patrzył w sufit. Nick zastanawiał się, o czym myśli. Pewnie o tym samym, co on. Spojrzał na Josha, po którym od razu było widać, że te wiadomości nim wstrząsnęły. Również chciał znać odpowiedzi, po to przyszedł do nich pięć lat temu, a oni nie potrafili mu pomóc. Spojrzał na Jamesa, który był jedynie wkurwiony. Isaac natomiast wydawał się być zgaszony. Więc może miał jakieś tam uczucia czy coś. Jego ojciec okazał się mordercą. Z drugiej strony, jaki ojciec, taki syn. Nick zrozumiał, że i do niego pasuje to powiedzenie. Chciał poznać prawdę, a przez to robił dokładnie to samo, co jego rodzic; zaczął organizować transporty.
            Zacisnął palce na sznurze, jakby ponownie próbując go zerwać.
            I w tym momencie wszyscy zebrani usłyszeli dźwięk tłuczonej szyby, a zaraz potem huk. Martwe ciało Franklina Reece’a upadło na ziemię. Z jego skroni sączyła się krew.
            Moment dezorientacji i szoku wykorzystał Josh; wcześniej palcami na rurze wymacał wyszczerbienie, które okazało się na tyle ostre, że pomogło przeciąć sznur do momentu, w którym wystarczyło, aby Josh szarpnął, a lina się przerwała.
            W tym samym czasie Otties próbował uciec, ale Reid odnalazł w sobie siłę i chwycił go za kostkę. Otties już zamierzał kopnąć go z całej siły w głowę, gdy Josh uniósł krzesło, na którym wcześniej siedział Franklin, a potem z całej siły uderzył nim w plecy Ottiesa. Mężczyzna upadł na ziemię.
            Josh nie czekał na nic, podszedł do Elsy i rozwiązał sznur. Do pomieszczenia wpadł oddział SWAT. Kiedy Elsa rzuciła się w ramiona Josha, przytulając się do niego mocno, antyterroryści pozbyli się więzów, które przytrzymywały resztę. Dopiero teraz Elsa pozwoliła sobie na płacz. Zacisnęła palce na zakrwawionej koszulce Josha, a on głaskał ją po włosach i plecach i szeptał, że wszystko już będzie dobrze i że jest bezpieczna. Nic już nie groziło ani jej, ani jej braciom.  

            Okazało się, że w budynku było wielu ludzi Franklina Reece’a. Oni wszyscy zostali aresztowani. Razem z Jamesem i Isaaciem.
            - Karetka zaraz przyjdzie – powiedział Josh, podchodząc do Redbirdów. Adam dał mu jego kurtkę FBI, którą teraz zdjął i zarzucił na ramiona Elsy. Ona uśmiechnęła się do niego delikatnie, chociaż była przerażona. Jeśli aresztowali Athaway’a i Reece’a, to ich również mogą.
            - Nick! – Natalie podbiegła do nich, a potem rzuciła się na szyję swojemu mężowi. On przytulił ją do siebie i ukrył twarz w jej włosach. – Jak mi powiedzieli, że cię nie ma i jesteś w niebezpieczeństwie…
            - Już w porządku – powiedział i pocałował ją. Boże, tak bardzo za nią tęsknił! – A z tobą wszystko w porządku? Nie powinnaś się stresować – wiedział, że żart mu się nie udał. Automatycznie położył dłoń na jej brzuchu, a reszta odwróciła wzrok.
            - Wszystko jest dobrze – pocałowała go. – A ty, Reid? Wyglądasz…
            - Tragicznie, wiem – jęknął. Siedział na murku, trzymając się za bok. On również dostał od FBI jakiś koc, którym go okryli. – Skąd oni wiedzieli?
            - Taka tam nowoczesna technologia – powiedział Josh. – Właśnie, muszę się pozbyć tej technologii.
            Po skórą miał mini urządzenie GPS oraz mikrofon. Byli daleko od domu.
            - Co teraz z nami będzie? – zapytała Elsa, patrząc na Josha. On również nie wyglądał ciekawie. Niech ta cholera karetka już przyjeżdża!
            Josh spojrzał na nią z jedną uniesioną brwią.
            - Nick wam nie powiedział?
            - Nie było kiedy – machnął ręką.
            - Kiedy dostałem ważny telefon – zaczął Hudson, patrząc na Elsę porozumiewawczo, a ona już wiedziała, o jaki telefon mu chodzi. – To był mój partner, Adam. Okazało się, że Nick Redbird chce ze mną rozmawiać.
            - Co? Ałć – Reid syknął cicho.
            - Uważaj – Natalie pogłaskała go łagodnie po włosach.
            - Uznałem, że to najlepsze wyjście z tego całego gówna – dodał Nick. – Nie mogliśmy uciec, Natalie nie chciała ze mną rozmawiać, wy byliście w niebezpieczeństwie – spojrzał na brata i siostrę. – A Josh Hudson był osobą, której powiedzmy, że ufam i wiedziałem, że nie jest skorumpowany. Wiedziałem, że z chęcią mi pomoże.
            - Informacje w zamian za status świadków koronnych – dorzucił Josh, a Elsa uśmiechnęła się do niego. Znów miała ochotę się do niego przytulić. – Możecie wyjechać za granicę i zacząć nowe życia.
            - Gdzie chcemy? – dopytywała Natalie.
            - Gdzie chcecie.
            Reid uśmiechnął się lekko.
            - Co powiecie na Włochy?

            Po paru dniach wszyscy Redbirdowie udali się na lotnisko. Byli jednocześnie przerażeni i szczęśliwi. W końcu mogli się od tego uwolnić i rozpocząć wszystko od nowa.
            - Bilety macie?
            Odwrócili się i zobaczyli przed sobą Josha. Byli mu wdzięczni za wszystko.
            - Mamy. Trzynaście tysięcy razy sprawdzaliśmy przed wyjściem z domu – poinformował go Reid.
            - I pięć tysięcy razy w drodze – dodała Elsa.
            - I cztery razy na miejscu – zaśmiała się Natalie.
            - To dobrze. Chciałem się tylko upewnić, jak reszta moich kolegów, którzy gdzieś tu łażą, że spokojnie wsiądziecie w samolot i odlecicie.
            - Tak bardzo chcesz się nas pozbyć? – Nick uśmiechnął się, a potem podał mu dłoń. – Dzięki.
            - Ja również dziękuję – Josh uścisnął mu dłoń. – Szkoda, że tak długo to wam zajęło, ale…
            - Lepiej późno niż wcale – westchnął Reid.
            - Chodźcie już – przerwała im te czułostki Natalie. Pociągnęła męża i jego brata na bok. Spojrzała na Elsę, która chciała iść za nimi. Dała jej do zrozumienia, że zdążyła zauważyć, że między nią, a panem detektywem coś się dzieje.
            Elsa westchnęła cicho i zatrzymała się. Właściwie wypadałoby się jakoś pożegnać. Ale od czego miała zacząć?
            - Nadal nie wybaczam ci tego, że mnie śledziłeś – powiedziała, ale uśmiechała się.
            Josh roześmiał się.
            - Ale nie żałuję – dodała po chwili, będąc bardziej poważną. – Niczego.
            - Ja również nie żałuję. Przy tobie czułem…
            - Gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach – przerwała mu specjalnie. Nie chciała tego słuchać. Nie teraz, nigdy. On tu miał swoje życie, swoją pracę. I ułoży mu się na nowo.           A ona musiała wyjechać. Nie potrzebowała teraz żadnych czułych i tkliwych słów z jego strony. Bała się, że jeśli on powie jej, co czuje, ona nie wyjdzie. Ponieważ miała do niego to samo. – Może byłoby inaczej. Ale…
            - Rozumiem – uniósł dłoń, chcąc położyć ją na jej policzku, ale zatrzymał się parę milimetrów od jej skóry. – Cieszę się, że cię poznałem
            - Muszę już iść – spojrzała mu w oczy i chwilę tak trwała, aż w końcu odwróciła się i poszła za swoją rodziną.
            W samolocie usiadła obok Natalie. Odetchnęła, próbując nie płakać.
            - Hej, kochana, co się dzieje? Powiedział ci coś? – zapytała od razu Natalie.
            Elsa pokręciła głową. A zaraz potem opowiedziała jej o wszystkim, co było i jest między nią, a Joshem.
            - I ty tak po prostu odeszłaś? – uniosła nieco głos Natalie. – Leć do niego! Nie możesz tak po prostu tego zostawić!
            - Ale Nat…
            - Nie ma żadnego „ale”. Wcale nie będzie ci lżej, jeśli to tak zostawisz. Nie pozwolę ci. Wstrzymam lot, zobaczysz.
            Elsa spojrzała na nią zdziwiona, ale uśmiechnęła się. Zagryzła dolną wargę, a Natalie patrzyła na nią wyczekująco. W końcu blondynka poderwała się i była głucha na słowa stewardes, które kazały jej wrócić na miejsce. Zbiegając ze schodów, zobaczyła, że w jej stronę biegnie Josh.
            - Nie mogłem pozwolić ci tak odejść – zdążył powiedzieć, nim Elsa pocałowała go mocno, obejmując rękoma za szyję. Od razu odwzajemnił pieszczotę, obejmując ją. Oboje czuli, jak ich serca zaczynają bić szybciej i byli pewni, że jednym rytmem.
            Ciekawscy ludzie patrzyli na nich przez szyby samolotu jak i lotniska. Elsa się tym nie przejmowała, była szczęśliwa, chociaż zaraz jej samolot odlatywał.
            - Kocham cię – wyznał, patrząc jej w oczy. – Wiem, to głupie, że po tak krótkim czasie… Przecież nawet nie byliśmy na randce!
            - Szszsz… - dziewczyna położyła mu palec na ustach, a potem pogłaskała go po policzku. – Ja ciebie też kocham. Zwariowaliśmy?
            - Nie, o ile to komedia romantyczna – uśmiechnął się szeroko, a potem znów ją pocałował. Odwzajemniła pocałunek od razu, wsuwając palce w jego włosy.
            - Teraz kamera by się oddalała ku górze – szepnęła Elsa – a moje włosy i sukienka powiewałyby na wietrze. My byśmy się całowali, a kamera w końcu pokazałaby błękitne niebo i biały napis „The End”.

            10 lat później, Włochy, Toskania

            Słońce powolutku zachodziło, a dzień nadal był gorący. W ogrodzie Nicka i Natalie właśnie robiono grilla. On i Reid stali przy kiełbaskach, mięsach i warzywach i jeden drugiego pouczał.
            Przy drewnianym stole na drewnianych fotelach i ławkach siedziała Natalie, Haylie, którą Reid znalazł po paru dniach po przyjeździe do Włoch, oraz znudzony, już piętnastoletni Jonah, który tylko czekał, aż będzie mógł wyjść z kolegami pojeździć na deskach.
            Niedaleko stała Elsa w zwiewnej, białej sukience. Była już w siódmym miesiącu ciąży. Josh podszedł do niej od tyłu i ją przytulił. Pocałował ją w szyję, a ona uśmiechnęła się.
            - Jak tam się czuje nasz piłkarz? – zapytał, głaszcząc ją po brzuchu.
            - Dobrze. Ćwiczy uderzenia – zaśmiała się i odwróciła się do niego przodem. Pocałowała go lekko.
            - Fuuuj!
            Oboje spojrzeli na swoją pięcioletnią córeczkę. Była podobna do mamy w każdym calu. Tylko oczy miała po tacie.
            - Mamo, ja z Emmą i Jake’iem idziemy oglądać bajki – poinformowała ich.
            - Dobrze, tylko nie biegnij, Anastasio – powiedziała jeszcze Elsa, nim dziewczynka zniknęła im z oczu.
            - Nie biegajcie! – usłyszeli głos Natalie.
            - Dobrze, mamo! – odpowiedziały bliźniaki, znikając z Anastasią za drzwiami. Natalie przewróciła oczami.
            - Mogę już iść? – zapytał po raz któryś Jonah. – Kumple na mnie czekają.
            - Jak zjesz, to pójdziesz.
            - A nie mogę zjeść, jak wrócę? Nie jestem głodny.
            - No dobra, idź. Tylko nie mów tacie – Natalie, zrezygnowana, machnęła ręką. – Ciesz się, że Luke jest spokojnym dzieckiem – westchnęła, patrząc na Haylie.
            - Oby taki pozostał. Bo jak będzie jak ojciec… - zaśmiała się.
            Dziesięć lat temu Josh przyleciał do Włoch z informacją, że przeniesiono go tutaj. Nie dodał, że na jego własne życzenie. To nie było ważne. Zaczął umawiać się z Elsą, aż w końcu po trzech latach wzięli ślub, a później na świat przyszła ich córeczka. Natalie i Nickowi urodziły się bliźniaki, a Jonah robił się coraz przystojniejszy i mężniejszy. Reid również nie czekał długo z oświadczynami, w końcu się ustatkował i był szczęśliwy. Miał z Haylie syna, który wydawał się być najcichszy z kuzynostwa.
            I generalnie Redbirdom jakoś się ułożyło.

piątek, 18 kwietnia 2014

#9. The past.



Listopad, 2007

            Elsa wyszła z sali wykładowej nieco załamana. Lubiła rysować, ale dopiero teraz zrozumiała, że będzie musiała robić to zdecydowanie częściej i zapewne po nocach. Miała nadzieję, że jednak nie zrazi się do tego, bo uwielbiała malować, rysować, projektować. Jej bracia mieli dobrze, byli już po studiach i mieli pracę. Ona nie chciała iść w ich ślady i zostać panią architekt. Jej marzyło się zostać tym kimś, kto projektuje plakaty i bilbordy w agencjach reklamowych.
            Próbowała ogarnąć kartki z notatkami, kiedy wszystko wyślizgnęło jej się z rąk i upadło na ziemię.
            - Naprawdę? – mruknęła do siebie, kucając przy rozrzuconych kartkach.
            - Pomogę.
            Elsa spojrzała przed siebie. Właśnie zobaczyła najpiękniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek spotkała. Patrzyła na niego jeszcze przez dłuższą chwilę, aż w końcu sama zebrała parę stron, a potem ułożyła je w stosik.
            - Proszę – mężczyzna, a właściwie chłopak, pewnie też dopiero zaczynał studia, uśmiechnął się do niej.
            - Dziękuję bardzo. Minął już miesiąc, a ja nadal nie mogę się ogarnąć z tym wszystkim.
            - Wiem, co czujesz. Ładne obrazki – powiedział w końcu.
            - Taka tam ze mnie artystka. Czy ktoś w tym rodzaju – uśmiechnęła się, zakładając kosmyk włosów, który wypadł jej z francuza, za ucho. – A ty, co studiujesz? – oboje poszli w tym samym kierunku, chociaż nie wiedzieli, dokąd tak naprawdę idą.
            - Medycynę. Chcę zostać kardiochirurgiem.
            - Naprawdę? – Elsa spojrzała na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
            - Tak. Zawsze chciałem pomagać ludziom i proszę. Aczkolwiek przerażają mnie na razie te wykłady…
            - No wiesz, medycyna to nie przelewki.
            - Taak… Jestem Chace – chłopak podał jej dłoń.
            - Elsa – uścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się.
            Poszli usiąść do kawiarni, porozmawiali i to było epickie.
            Od tamtego momentu byli nierozłączni; chodzili wszędzie razem, umawiali się na randki, zwykłe spotkanie w czasie przerw, uczęszczali na imprezy i po bardzo krótkim czasie zostali parą. To była ta miłość, która była pierwsza i prawdziwa, kiedy nie rozmyślało się nad niczym, tylko się robiło. Kiedy cały świat znikał i nic nie miało znaczenia. Nikt nie mógł ingerować. To było to uczucie motylków w brzuchu i chodzenia parę centymetrów nad ziemią. To był ten czas, kiedy znajomi mówili, że to wszystko skończy się równie szybko, jak się zaczęło. Ale to nie miało zamiaru się kończyć. To był ten czas, kiedy mięśnie twarzy zaczynały boleć od ciągłego uśmiechu, bo myśl o tej drugiej osobie go wywoływała. Oboje chodzili niewyspani, ponieważ nie potrafili przestać ze sobą rozmawiać na czacie lub przez telefon. Elsa co chwilę przychodziła do ojca prosząc go o pieniądze na kartę do telefonu.
            Aż w końcu przyprowadziła go do domu i przedstawiła go ojcu i braciom. Była jeszcze bardziej szczęśliwsza, gdy okazało się, że oni nie ma nic przeciwko jej związkowi z Chace’em.
            Potem czas leciał jeszcze szybciej. Chwile spędzone z miłością swojego życia były najwspanialszymi w jej życiu. Wkrótce przeżyła z nim swój pierwszy raz i coraz częściej przebywała w jego mieszkaniu. W końcu poczuła, że jej życie jest idealne.  

            Marzec, 2009

            Nick wstał dzisiaj wcześniej, aby przygotować dla swojej żony śniadanie. Wczoraj mu powiedziała, że jest w ciąży. Mężczyzna poczuł, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Wszystko było wspaniałe; miał dobrą pracę, rodzinę, teraz jeszcze miał dziecko w drodze, a już za siedem miesięcy będzie mógł je wziąć na ręce. Tak, Natalie była w drugim miesiącu ciąży. Już się nie mógł doczekać. Już nawet przestał węszyć koło swojego ojca, którego podejrzewał o nielegalne interesy. Właściwie nie podejrzewał, on wiedział, że coś jest nie tak, ale nie odezwał się ani razu. Ale teraz, robiąc głupie śniadanie, zdał sobie sprawę, że będzie musiał z nim o tym pogadać. Bo może i na razie cała jego rodzina jest bezpieczna, ale wkrótce na świat przyjdzie jego dziecko i nie miał zamiaru niczym ryzykować. Co robi jego ojciec, to jego sprawa, jasne, ale to mogło źle odbić się na jego synach i córce.
            Wziął stolik, który przeznaczony jest do śniadań do łóżka, a potem zaniósł go do sypialni. Natalie już nie spała. Wybierała ubrania, które dzisiaj założy.
            - Hej, kto ci pozwolił wychodzić z łóżka? – oburzył się Nick, ale uśmiechnął się. Miał najpiękniejszą żonę na ziemi.
            - No wiesz, kotek, ja nie mam własnej firmy, do której mogę przyjeżdżać, o której chcę  - spojrzała na niego z lekko uniesionymi kącikami ust ku górze, a potem położyła na łóżku świeżą bieliznę, bluzkę, cienki sweterek i parę innych rzeczy, które zamierzała dzisiaj na siebie założyć.
            - Mówiłem ci, że gdybyś była moją asystentką…
            - Mowy nie ma, skarbie.
            - Wiem, wiem, żartuję sobie. Ale usiądź, zjedzmy coś, no.
            - No dobra, mam jeszcze chwilę – usiadła obok niego i pocałowała go. – Kocham cię, wiesz? Tak mocno. Poza tym, niedługo i tak będę musiała wziąć sobie urlop.
            - Wiem, moja wina.
            - Oj, tak – zaśmiała się. – Ale potem skończę szkołę pielęgniarską i…
            - I będziemy mieli w domu strój pielęgniarki – dokończył Nick, uśmiechając się zawadiacko.
            - Przestań – Natalie roześmiała się, a potem uderzyła go poduszką.
            - Oj, no, nie możesz mnie za to winić.
            Kobieta zmrużyła oczy i pokręciła głową.
            Nagle rozdzwonił się telefon. Nick sięgnął po niego i dostrzegł, że na wyświetlaczu widnieje napis „Reid”. Odebrał bez zastanowienia.
            - A ty już nie śpisz? – zapytał od razu. To była zdecydowanie za wczesna pora jak na jego młodszego brata, który w pracy pojawiał się zdecydowanie później od ich ojca i jego.
            - Musisz szybko przyjechać do domu. Naszego.
            - Co się stało? – Nick od razu się wyprostował, słysząc jego głos. Chłodny, smutny.
            - Po prostu przyjedź.
            Nim się rozłączył, starszy Redbird usłyszał w tle czyjeś głosy.
            - Musze jechać, coś się stało u nas w domu – powiedział, wstając. W mgnieniu oka się ogarnął i już po chwili szedł do drzwi.
            - Zadzwoń, jak będziesz coś wiedział – Natalie odprowadziła go do drzwi i pocałowała lekko w brodę.
            Nick kiwnął głową, a potem już go nie było. Przez całą drogę zastanawiał się, co mogło się wydarzyć, aby Reid mówił poważnie. I nie podobało mu się to. Na szczęście szybko pokonał dzielącą go drogę od rodzinnego domu. Już w oddali dostrzegł karetkę, parę radiowozów i duże zbiegowisko ludzi. Nick zacisnął zęby; stało się coś strasznego i domyślał się, że tu chodzi o świat kryminalny, w którym obracał się jego ojciec. Bał się pomyśleć, co usłyszy na miejscu.
            Wysiadł z auta i ruszył szybkim krokiem w stronę budynku, który był jego domem, kiedy zatrzymał go jakiś policjant, mówiąc mu, że nie może tam wejść. W tym samym momencie przyszedł Reid i potwierdził jego tożsamość. Odeszli na bok, gdzie Elsa stała, mając zawieszony na ramionach koc. Gdy zobaczyła Nicka, od razu rzuciła mu się w ramiona i zaczęła płakać. Robiła to już wcześniej, w ramionach drugiego brata. Nick nie wiedział, o co chodzi, ale przytulił ją do siebie. Nie chciał, aby to, co myślał, było prawdą. Ale chciał to już usłyszeć. Dlatego spojrzał na Reida. On jedynie ciężko westchnął i odwrócił wzrok.
            - Ojciec nie żyje – wydusił z siebie w końcu. – Nie wiadomo, gdzie to zrobili, ale podrzucili… ciało – chciał powiedzieć coś innego, bo to tak źle brzmiało – na nasz podjazd…
           
            Potem było gorzej; przesłuchiwania, tropy, oskarżenia, maglowanie, próby zastraszana od strony policji, zero spokoju od strony sąsiadów oraz mediów. Obwinianie siebie; Elsa uważała, że powinna częściej bywać w swoim domu, a nie w mieszkaniu Chace’a. To z nim spędzała czas, praktycznie mieszkała u niego; spała, jadła, myła się, czuła się tam jak u siebie. Uważała, że zaniedbywała dom, w którym była zameldowana. Może gdyby była częściej z ojcem, to by do tego nie doszło. Bracia mówili jej, że to nie jej wina i nic by to nie zmieniło. Reid obwiniał się tylko, kiedy był sam na sam z bratem. Sądził, że jeśli by nie zaprzeczał temu, co widział, czyli kontaktom ich ojca z przestępcami, to by się nie zdarzyło, ponieważ mógłby coś zrobić. Natomiast Nick wierzył, że mógł porozmawiać z ojcem już dawno, mógł chociaż próbować przemówić mu do rozumu. Ale tego nie zrobił i stało się, co się stało. Cała trójka zgodnie twierdziła, że nie cofną czasu. Reid zaproponował, że Elsa może u niego zamieszkać, więc się zgodziła, aczkolwiek wkrótce przeprowadziła się do Chace’a. Jej kontakt z braćmi urwał się, kiedy ci nie przestawali jej mówić o kryminalistycznym życiu ojca, którego tak kochała i darzyła ogromnym szacunkiem. Sprawę pogorszyła informacja o tym, że i oni chcą się w to wplątać. Wtedy zrozumiała, że mówią prawdę, ale nie potrafiła przemówić im do rozsądku; zrobili swoje. Elsa stwierdziła, że łatwiej jej będzie, kiedy się od nich odseparuje, ponieważ gdy im coś się stanie, nie będzie jej to tak bolało. Dzisiaj wiedziała, że była głupia.
            Rzadko się do nich odzywała, miała swoje życie. Skończyła studia, dostała pracę, mieszkała z mężczyzną, którego kochała i który wkrótce jej się oświadczył.
            Nick i Reid również zajęli się swoimi życiami, a dodatkowo próbowali rozwiązać zagadkę morderstwa ich ojca, ponieważ policja tego nie zrobiła. Umorzyli sprawę, więc stwierdzili, że tym bardziej muszą się w to zaangażować. I tak Nick miał swój dom, rodzinę, wracał do nich popołudniami, wychodził wieczorami, aby zorganizować transport narkotykowy, mówiąc Natalie, że ma spotkanie z klientami. Cóż, trochę prawdy w tym było.
            Reid postawił na imprezowy styl życia poza pracą i tym drugim elementem. I bawił się naprawdę nieźle, chociaż bywały takie chwile, kiedy odczuwał, że czegoś mu brak. Potem szybko zdawał sobie sprawę, że to uczucie jest lepsze od uczucia straty.

Październik, 2011

            James stanął obok Isaaca przed klubem. To był teraz j e g o klub. Dzisiaj odbywało się oficjalne otwarcie. Nie spodziewał się aż takich tłumów, naprawdę. Ale kolejka ciągnęła się na paręset metrów wzdłuż chodnika. Athaway był z siebie ogromnie zadowolony. Doszedł do tego sam; wykupił lokal z własnych, zarobionych pieniędzy, wyremontował, wyposażył i wkrótce mogło odbyć się otwarcie. Dzisiaj zniżki, a od przyszłego wieczora zacznie zarabiać jeszcze więcej kasy. A potem zacznie żyć, tak jak chciał od małego – w dostatku. Niczego mu nie będzie brakowało, ba, będzie miał jeszcze więcej. Uśmiechał się na samą myśl, kiedy porównywał swoje życie parę lat temu do tego teraźniejszego. W końcu zaczynało się układać.
            - Pierwsza kolejka moja – oświadczył przyjacielowi, kiedy wchodzili do środka.
            - I kolejne sto – dodał Isaac.
            Ludzie bawili się znakomicie, barmani i kelnerzy nie mieli czasu na przerwę. I bardzo dobrze, to znaczyło, że zabawa była udana, a noc była jeszcze młoda.
            Rozmawiali, śmiejąc się co jakiś czas, aż w końcu Isaac szturchnął go lekko i wskazał na jakiegoś chłopaka. Nieznajomy wymieniał się z jakąś dziewczyną narkotykami i pieniędzmi. James zacisnął zęby. O, nie, nie w jego klubie.
            Spojrzał porozumiewawczo na Reece’a, a potem sam poszedł do swojego biura. Isaac zeskoczył ze stołka, a potem bez słowa podszedł do chłopaka. Powiedział mu parę słów; nie chciał być brutalny, nie w obecności tylu ludzi, którzy są ich przyszłymi klientami. Tak wnioskował, ponieważ wciąż tu byli.
            Kiedy wyszli na zewnątrz, chłopak zaczął zadawać pytania: „Gdzie mnie prowadzisz?”, „Co ty robisz?” i tym podobne. Isaac wprowadził go w ciemną uliczkę, a potem złapał za kark i bezceremonialnie pchnął go o ścianę. Nieznajomy stracił przytomność.

            Kiedy chłopak się obudził, zrozumiał, że siedzi przypięty do krzesła w jakimś ciemnym i brudnym miejscu. Był mokry, ubrania plamiła mu krew. To była jego krew. Przed sobą dostrzegł dwóch facetów; jeden siedział na krześle z założoną po męsku nogą na nogę, miał na sobie elegancki garnitur, a dłoń opierał o blat stołu, przy którym się znajdował. Stukał paznokciami o blat. Drugi stał przy jakimś stoliku na kółkach. Podwinięte rękawy koszuli świadczyły, że coś zamierza zrobić. Chłopak wystraszył się, widząc przeróżne narzędzia na wcześniej wspomnianym stoliku.
            - Więc, panie Hunter – zaczął James, spoglądając na jego dowód osobisty, który leżał obok niego na stole – handlował pan narkotykami w m o i m klubie p i e r w s z e g o dnia po otwarciu – podsumował całą sytuację.
            - Nie, to nie prawda – powiedział od razu Hunter.
            -Widziałem na własne oczy. Poza tym, bardzo dobry monitoring.
            Isaac wziął ze sobą obcęgi i podszedł do chłopaka. Chwycił nimi kawałek skóry na jego policzku, a potem zaczął naciskać. Hunter krzyknął.
            - Zacznijmy od początku – kontynuował James – sprzedawałeś w moim klubie. Zgadza się?
            - T-tak – powiedział cicho, czując, jak strużka potu spływa mu wzdłuż kręgosłupa. Nie zdążył nic więcej powiedzieć, kiedy poczuł ogromny ból, przeszywający jego ciało; Isaac właśnie wyrwał mu jeden z paznokci. Zaraz potem następny. – Już więcej tego nie zrobię!
            - Dobrze. Zapamiętaj, że to jest mój teren, ja na nim handluję, robię tutaj, co chcę i nikt inny nie będzie mi wchodził w drogę, jasne? Zły adres, panie Hunter.
            James nie lubił, kiedy ktoś zapuszczał się na jego teren i chodził do jego klientów, albo nowych. Mieli jasno wyznaczone dzielnice, więc ten chłopak popełnił błąd. Największy w swoim życiu.
            Hunter spojrzał w dół i jęknął. A Isaac przyniósł jakiś biały proszek, chłopak nie skojarzył. Zrozumiał dopiero później, kiedy posypał nim ranę na jego udzie. To była sól.
            - Poza tym, w moim klubie nie będzie żadnych narkotyków – głos Athaway’a słyszał jakby zza ściany. Zacisnął palce na łokietnikach. Sól została rzucona również na rany, znajdujące się na palcach.
            Reece podszedł do swojego magicznego stolika i po chwili wrócił z niewielkim młotkiem.
            - Proszę, zostawcie mnie… nie wrócę do twojego klubu – zapewniał ich Hunter. Głos mu się łamał, a w kącikach oczy były łzy.
            Po krótkiej chwili poczuł ból, rozchodzący się po całym jego ciele; Isaac uderzył młotkiem w jego kolano, piszczel i stopę.
            - Wiem, wiem – westchnął James, obserwując, jak jego przyjaciel zabiera ze sobą jakąś ciecz w małym szklanym pojemniczku. Jak się potem okazało, to był kwas, którego parę kropelek wlał w oko Huntera. – Nie wrócisz.
            Mówiąc to, James wstał i rzucił w chłopaka jego dowodem osobistym. Spojrzał na Isaaca i skinął głową. Dzisiaj zabawa była krótka i na temat, Reece wziął z blatu nóż i podciął Hunterowi gardło.
            - Posprzątam – zapewnił przyjaciela, więc James ze spokojem opuścił okolicę.