piątek, 4 kwietnia 2014

#7. What have you done?




            Kiedy następnego ranka Elsa się obudziła, Josha już nie było. Zdecydował, że może lepiej, żeby się nie widzieli. To mogło się źle skończyć dla nich obojga. Właściwie, już nie było ciekawie. Josh przeklinał się za swoją słabość i cholerne pożądanie do tej kobiety. Może jednak powinien dać sobie spokój i wyjechać, aby zacząć nowe życie. Z dala od tego miasta i od ludzi, od spraw, ze wspomnieniami i najważniejszymi rzeczami.
            Zmarszczył czoło, widząc kopertę w skrzynce pocztowej. Rachunki? Przez płacił ostatnio. A może nie?
            Otworzył drzwiczki, wziął list i wszedł do mieszkania. Otworzył kopertę i wyjął ładny papier. To było zaproszenie na dobroczynny bankiet. A wyprawiał go… Josh nie wierzył własnym oczom. Musiał przeliterować i przesylabować jego nazwisko parokrotnie. James Athaway zaprosił go na przyjęcie. To jakiś żart? Josh nachodził go parę razy, oczywiście. Dlaczego więc Athaway tak po prostu wysyła mu zaproszenie? To było więcej jak dziwne. I podejrzane.
            Plan Hudsona związany z opuszczeniem Nowego Jorku poszedł na dalszy plan. Nie zamierzał przepuszczać takiej okazji. Nie wiadomo, co tam może się zdarzyć, prawda?

            Nie tylko on dostał takowe zaproszenie. Elsa wracając z biegania również dostała pocztę. Nie zastanawiała się długo, od razu zdecydowała, że pójdzie.
            Reid nie chciał iść. Naprawdę miał to w dupie. Olałby to, gdyby nie fakt, że jego siostra się tam wybierała. Wolał mieć ją na oku. Zwłaszcza po wczorajszej wiadomości od kogoś, kto łaskawie ich poinformował, że ich obserwuje. Może ten ktoś zechce się ujawnić na tym przyjęciu? Nie wiedział, czy nie zechce skrzywdzić Elsy. Pomysł nawet, że może zabierze ze sobą Haylie. Ale potem zdał sobie sprawę, że lepiej tego nie robić. Za bardzo bał się konsekwencji, jakimi mogło się to skończyć. Ktoś ich zauważy, a potem się okaże, że ją porwali, bo chcą wymusić na nim jakieś zachowanie. Mowy nie ma. Nick nie miał wyboru. Znaczy miał, mógł się w to nie pakować, kiedy ich ojciec umarł. Ale było już po ptakach, był już w szczęśliwym związku małżeńskim. Reid uważał, że wystarczy mu martwienie się o rodzeństwo oraz o Natalie i Jonah. Nie potrzebował kolejnej osoby, której musiałby strzec. Tak, to wszystko go przerastało.

            Natalie zajrzała do skrzynki, kiedy wychodziła z domu. Dziś pracę zaczynała nieco później, Nick odwiózł Jonah do przedszkola. Koperta zaadresowana była do niej i do niego. Natalie jednak nie chciała czekać, była zbyt ciekawa. Uśmiechnęła się, czytając zawartość. Bardzo chętnie się przejdzie. Zwłaszcza, że pieniądze z wystawy, która się tam odbędzie, miała zostać przekazana szpitalom dziecięcym oraz sierocińcom. I z przyjemnością wyrwie się w końcu gdzieś z Nickiem. Dawno nigdzie nie byli, przyda im się trochę czasu sam na sam. No, może nie do końca.
            Kiedy tylko wróciła do domu, od razu przeszła do rzeczy.
            - Kochanie, dostaliśmy zaproszenie – poinformowała go, wchodząc do kuchni. Dzisiaj to Nick gotował. Przyszedł wcześniej z pracy. Mieli taki układ – obiad robił ten, kto szybciej dotarł do domu. Zazwyczaj to była ona.
            - Jakie? Na co? – zapytał, mieszając sos. Wybitnym kucharzem nie był, ale potrafił podgrzać sos słodko-kwaśny i ugotować ryż.
            - Twój klient wyprawia bankiet. Charytatywny. W hotelu.
            Nick uniósł brew.
            - Serio?
            - Mhm. W hotelu ma być wystawa dzieł sztuki, a pieniądze uzyskane mają iść na szczytne cele.
            - No proszę. A kto to organizuje?
            - James Athaway.
            Nicka zmroziło. Dlaczego ostatnimi czasy tak często słyszał to nazwisko we własnym domu? Nie podobało mu się, że ten sukinsyn zaczynał zbliżać się do jego rodziny. Może niedługo przyjdzie do przedszkola jego syna i powie, że wujek przyszedł go odebrać? Reid miał rację. Przez długi czas miał rację. Tylko co z tego, skoro czuli na swoich karkach czyiś oddech?
            - Nie pójdziemy – odpowiedział, nawet na nią nie patrząc. Jak gdyby nigdy nic wrócił do mieszania sosu. – Zaraz będzie obiad – dodał.
            - Nick, dlaczego nie?
            - Nie mogę w ten dzień.
            - Nawet nie powiedziałam ci, kiedy ma się to odbyć – prychnęła Natalie, krzyżując ręce na piersiach.
            - Po prostu wiem, że nie dam wtedy rady.
            - Nicholasie Davidzie Redbird.
            Mężczyzna uśmiechnął się do siebie. Uwielbiał, kiedy Natalie tak się do niego zwracała. Było to na swój sposób seksowne. I nieważne było, czy akurat była na niego zła, czy mówiła tak po prostu.
            - Kochanie, przecież możemy zostać w domu i…
            - Cały czas siedzimy w domu. Ja chcę gdzieś wyjść – jęknęła przeciągle i podeszła do niego. Przytuliła się do jego pleców, mając nadzieję, że może tak coś zdziała.
            - To pójdziemy do kina. Albo na kolację.
            - Ale dlaczego nie chcesz tam iść? Pokłóciliście się? – pogładziła go po brzuszku.
            - No nie wiem, mam dość garniturów.
            - Niiiiiick! Proszę cię. Tak ładnie – stanęła na placach i cmoknęła go w kark. Uwielbiała jego kark. – Zgódź się.
            Nick westchnął. Doskonale zdawał sobie sprawę, że było niebezpiecznym iść tam. Z drugiej strony, co może im zrobić Athaway przy obecności innych gości. Bo na pewno nie będą tam sami.
            - Dobrze, Natalie, pójdziemy.
            - Tak! – kobieta uśmiechnęła się szeroko i znów pocałowała go w kark. – To jest w tę sobotę, więc wiesz. No, będę musiała iść do sklepu kupić sobie jakąś sukienkę, buty, może nową torebkę – zaczęła wymieniać, wychodząc z kuchni.
            I choć widok szczęśliwej Natalie sprawiał, że Nick sam się uśmiechał, tak zaczął się zastanawiać, co takiego planuje James Athaway. Musiało być drugie dno, prawda? Nie może tego robić z „czystej dobroci serca”. Przecież to nie ten typ. Nie może być tak, że nic się za tym nie kryje, prawda?

            Hotel, w którym James wynajął salę, był pięciogwiazdkowy. Miało być wszystko, co najlepsze dla gości i dla sztuki, która w zamiarach miała się dzisiaj bardzo dobrze sprzedawać. Artyści byli mu wdzięczni za taką szansę. Obsługa, catering, muzyka – wszystko miało być najlepsze.
            Nick otworzył drzwi samochodu i podał Natalie dłoń. Pomógł jej wysiąść z auta, a potem przyciągnął ją do swojego boku. Zaraz za nimi szli Reid z Elsą. Weszli do środka, pokazując swoje zaproszenia. Stanęli gdzieś z boku, a kelner od razu podszedł do nich z tacą, na której stało parę kieliszków wypełnionych najdroższym szampanem.
            - Ten Athaway musi być nieźle nadziany – westchnęła Natalie, prosząc jednak o szklankę soku. – Reid, słyszałam, że kogoś poznałeś.
            - Poznałem – przytaknął, spoglądając na Nicka.
            Elsa spojrzała na brata.
            - I nic nie mówiłeś? No wiesz co.
            - Dlaczego jej nie przyprowadziłeś? – ciągnęła Natalie.
            - Bo to nic wielkiego – mruknął Reid, pociągając łyka z kieliszka.
            Cała czwórka wyglądała bardzo elegancko; panowie mieli na sobie czarne garnitury, a pod szyją zapięli muszki. Koszule były śnieżnobiałe. Natalie ubrana była w ciemnofioletową sukienkę, sięgającą kostek, ale z seksownym rozcięciem na boku, sięgającym do połowy uda. Włosy postanowiła upiąć. Na szyi prezentował się delikatny wisiorek w ciekawym wzorze, który dostała na ostatnie urodziny od Nicka.
            Elsa wybrała sukienkę przed kolano w kolorze wiśniowym. Buty na niewysokim obcasie były czarne, tak jak mała torebka na złotym łańcuszku. Włosy zostawiła rozpuszczone, ale pofalowała je lekko.
            Rozglądała się dyskretnie, szukając czegokolwiek. W oddali zobaczyła Athaway’a i Reece’a. Ten pierwszy uśmiechał się szarmancko i przyjaźnie do swoich gości. Isaac natomiast jak zwykle otaczał się aurą niedostępności i tajemniczości.
            - Hej, czy to nie ten detektyw Hudson? – zapytała Natalie, patrząc w kierunku wejścia na salę.
            Rodzeństwo również zwróciło wzrok w tamtym kierunku. Nie wierzyli własnym oczom. Przyszedł tutaj węszyć, a może dostał zaproszenie? James go zaprosił? Cały ten bankiet wydawał się być coraz bardziej podejrzanym pomysłem. Coś tu nie grało. Co zamierzał Athaway?
            Natalie złapała Elsę za rękę i uśmiechnęła się do niej. Naiwnie wierzyła, że Elsa za nim nie przepada, bo nie odnalazł jeszcze mordercy Chace’a.
            - Mam nadzieję, że nie zacznie nas przesłuchiwać – odezwał się Nick. – Chodźmy, kochanie – złapał ją za dłoń. – Pooglądajmy, co mamy tu ciekawego do kupienia.
            - Dobrze – Natalie posłała szwagierce ostatni uśmiech, a potem poszła za mężem.
            - Muszę się napić – mruknęła Elsa, idąc w stronę baru. Reid ruszył za nią.
            - Rozmawialiśmy z Nickiem – poinformował ją, kiedy ta zamawiała dla siebie drinka.
            - No nie zaskoczyłeś mnie. O czym?
            - O ucieczce.
            - Słucham? – Elsa spojrzała na niego z wysoko uniesionymi brwiami. – Żartujesz sobie.
            - Nie, Elsa, poważnie. Ale potem okazało się, że ktoś… patrzy nam na ręce.
            - Kto?
            - Dobre pytanie. Myślimy, że ten ktoś tu dzisiaj będzie. Trzeba się dowiedzieć kto to, załatwić sprawę, a potem wiać.
            - Potem powiedzcie, gdzie jedziecie, żebym nie musiała się martwić – powiedziała jedynie, biorąc do ręki szklankę.
            - Jedziesz z nami – uświadomił ją poważnie Reid.
            - Nie, ja się nigdzie nie wybieram. Mam swój cel, Reid. Osiągnę go – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
            - Nie rozumiesz, że śmierć Chace’a może nie mieć nic wspólnego z… tym wszystkim? – ściszył głos. Jeszcze tego mu brakowało, gdyby ktoś ich usłyszał.
            - Tego nie wiemy.
            - Właściwe. Pozwól Hudsonowi to załatwić.
            - Tylko że Hudson próbuje załatwić nas – oznajmiła mu, upijając łyk alkoholu. Nie ruszał ją już fakt, że Josh się cały czas kręcił koło nich. Chyba zdążyła się do tego przyzwyczaić. Widząc jego zdziwienie i pytający wzrok, postanowiła dać mu odpowiedzi: - On wie, Reid. On wie o w s z y s t k i m. Tylko nie ma dowodów.
            - I mówisz to tak spokojnie? – syknął jej brat.
            - Wiesz, nie dałam się przez dwa miesiące. Wytrzymam jeszcze parę kolejnych.
            - Słucham? Obserwuje cię od dwóch miesięcy, a ty dopiero teraz o tym mówisz? – był na nią zły. Hudson mógł ich zamknąć bez mrugnięcia okiem. Nie miał dobrych wspomnień, śmierć Chace’a nie była powodem ich pierwszego spotkania. Poznali się wcześniej, parę lat temu. – On jest niebezpieczny, Elsa.
            - Wszyscy są niebezpieczni, Reid – powiedziała głośniej, jakby chciała do niego dotrzeć. – Nic już nie jest dobre.
            - Nie mógł odpuścić mi i Nickowi parę lat temu – kontynuował, ignorując ją. -  Myślał, że zabiliśmy jego żonę i córkę.
            Elsa otworzyła lekko usta ze zdziwienia. A więc chodziło o jego rodzinę. Teraz to wszystko miało sens. Już wiedziała, dlaczego nie potrafił odpuścić. Był zaangażowany w to osobiście.
            - Ale nie zrobiliśmy tego, to już wiesz. Chodzi o to, że nie jest taki miły, jak na stróża prawa przystało.
            - Co masz na myśli?
            - Powiedzmy, że „używanie broni i siły w ostateczności” mu nie służy.
            Elsa chciała wiedzieć więcej, ale podszedł do nich Isaac Reece. Uśmiechnął się do nich lekko i gdyby nie to, że go znali, pomyśleliby, że on nikomu i niczemu nie zawinił.
            - Przepraszam, że przerywam, ale czy mógłbym prosić cię do tańca, Elso? – zapytał, wyciągając do niej dłoń.
            Dziewczyna spojrzała na brata.
            - Nie, wybacz, nie mam nastroju.
            - Nalegam – Isaac spojrzał jej w oczy.
            Gdyby nie ważni ludzie obecni tutaj, Reid powiedziałby mu parę ostrych słów. Aczkolwiek nie chciał mieć z nim na pieńku. Pewnie miał, na pewno powiedział nie raz coś nie tak, co mu się nie spodobało. Albo ogólnie Isaac za nim nie przepadał. Kto zrozumie socjopatę oprócz lekarza lub innego socjopaty? Nie bał się o siebie, ale o swoją rodzinę.
            Elsa pomyślała to samo. Wsunęła dłoń w jego dłoń, a po chwili znaleźli się na parkiecie. Isaac położył dłoń na jej plecach, a w drugiej nadal trzymał jej rękę.
            - Widzę, że jeszcze nie uciekłaś – zauważył, patrząc na nią z góry.
            - Nie mam zamiaru – nie odwracała wzroku. Chciała mu pokazać, że jest pewna siebie i że się go nie boi.
            - A robisz to wszystko po to, aby?
            - Nie muszę ci się zwierzać.
            - Nie musisz – zacisnął mocniej palce na jej plecach. – Chodzi o tego twojego chłopaka?
            Elsa uniosła lekko brwi ku górze. Ale szybko się ogarnęła; przecież to było logiczne, że się dowiedzieli. Na pewno poszukali o niej informacji, gdy tylko opuściła gabinet Jamesa. Chociaż, kto wie, może wiedzieli o niej dużo wcześniej, kiedy jej bracia zaczynali interes.
            - Narzeczonego – sprostowała zimno. – Nie będę z tobą o nim rozmawiać.
            - Jasne, nie musisz, ale co by powiedział na to, że ty i jakiś tam agent FBI… - zawiesił głos, uśmiechając się kącikiem ust. Nie było w tym nic przyjemnego.
            Elsa zacisnęła zęby.
            - Nie martw się, on nic nie wie – zapewniła go.
            - Och, wie wszystko. Szkoda, że jego teoria nie jest poparta dowodami.
            - Co ty sugerujesz? – zapytała wprost, marszcząc brwi. – Nie pracuję dla niego.
            - Nie, nie, oczywiście, że nie. Nikt cię o to nie posądza. Sama chcesz wymierzyć sprawiedliwość.
            - Co ty wiesz, Isaac?
            - Niewiele. Domyślam się, że chcesz zemsty, to wszystko. Dlatego wiem, że nie pracujesz dla Hudsona. I nikt cię o to nie posądza, naprawdę. Po prostu uważaj na niego.
            - Ty do świętych też nie należysz – zauważyła, zmieniając temat. Nie podobało jej się to wszystko. Myślała, że wie dużo, ale okazuje się, że tak naprawdę nie wie nic.
            - Jasne, że nie – uśmiechnął się szeroko. – Tylko, że ja się z tym nie ukrywam.

            Nick i Natalie przechadzali się powoli po całym pomieszczeniu i przyglądali się obrazom. Oczywiście pani Redbird upatrzyła kilka, które chciałaby powiesić w sypialni i salonie. Nick jedynie zwracał uwagę na cenę. Potem powtarzał sobie, że kupi je specjalnie dla żony, a pieniądze mają iść na cele charytatywne. Taką miał nadzieję. Nie wiedział, czy Athaway nie przywłaszczy sobie tych pieniędzy. Nie wiedział, po co miałby to robić, ale nie chciał się nad tym zastanawiać, ponieważ to byłoby jak zapytanie Isaaca, dlaczego lubi torturować ofiary – nie miało to sensu.
            - Dobry wieczór – koło nich pojawił się sam James Athaway.
            - Dobry wieczór – odpowiedziała Natalie, uśmiechając się do niego. – Wspaniałe przyjęcie – dodała.
            - Dziękuję. Moim zamiarem było, aby  gościom się spodobało. A jak obrazy? Wybraliście już coś?
            Nick nie mógł znieść swobody, z jaką się odnosi James. Zachowywał się, jakby wszystko było w porządku, jakby on był tylko właścicielem klubu, a Nick właścicielem firmy architektonicznej. Ta sytuacja była komiczna, tylko śmiechu brakło.
            Jeszcze Natalie, która rozmawiała sobie z nim, jak ze znajomym. Gdyby tylko wiedziała…
            Z zamyślenia wyrwało go pytanie Jamesa w stronę jego ż o n y, którą prosił do tańca. Nick zacisnął zęby i pięści. Zgodził się, żeby Natalie nie zadawała mu już takich pytań, jak wtedy, kiedy otrzymała zaproszenie. Chociaż najchętniej wziąłby ją za rękę i wyszedł, to pozwolił jej pójść z nim na parkiet. Obserwował jedynie, jak James kładzie dłoń na tali j e g o kobiety, a ona swoją na jego ramieniu.
            Odszukał szybko wzrokiem swojego brata i Hudsona. Cała trójka była podejrzliwa, a Nick żałował, że nie jest jednym z gości, którzy nie mieli o niczym zielonego pojęcia.

            - Nie wie pani może – zaczął spokojnie James, kiedy tańczył powoli z Natalie – czy mąż zorganizował już transport?
            - Transport? – powtórzyła za nim, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi. Może coś w pracy? Nie bardzo znała się na tym wszystkim, wiedziała tylko, że Nick projektuje domy i budynki. Nie umiała nigdzie podciągnąć żadnego „transportu”.
            - Och, pani o niczym nie wie – zgrywał się dalej James. – Myślałem, że już pani powiedział.
            - O czym? – Natalie spojrzała na niego z zaciekawieniem.
            - O swoim… biznesie. Tym drugim, nie architektonicznym – sprostował, patrząc jej w oczy.
            - Nie rozumiem, o czym pan mówi – odpowiedziała spokojnie.
            - Chodzi o to, że ja i Isaac Reece handlujemy narkotykami.
            - Słucham? – nie wierzyła mu. Myślała, że robi sobie z jej żarty. Głupie, bo głupie, ale nadal żarty.
            - To, co pani słyszała. Aha, policja nic nam nie zrobi, bo jesteśmy za dobrzy.
            - Po co pan mi to mówi? – warknęła. Traciła cierpliwość. Jeśli to jest dowcip, to bardzo kiepski i nie zamierzała się śmiać.
            - Żeby pani zrozumiała sens transportu – wyjaśnił, ale widząc pytanie w jej oczach, dodał: - Nick i jego brat, a w ostatnim czasie i Elsa, organizują dla nas, i nie tylko, transporty. Przemycają dla nas narkotyki z jednej strony kraju albo świata na drugą. Kiedy Nicka nie było wieczorami w domu, nie miał spotkać z klientami. Znaczy, miał, ale nie w tych legalnych interesach.
            - I ja mam w to panu uwierzyć? – prychnęła. Przystanęła i spojrzała mu gniewnie w oczy. Nie wierzyła mu, to oczywiste. Nie rozumiała tylko, dlaczego ten facet chce oczernić jej męża. Już wiedziała, dlaczego Nick nie chciał tu przyjść. Mogła go posłuchać.
            - Nie musi pani. Chciałem tylko panią poinformować z kim pani mieszka pod jednym dachem.
            - Jeśli to wszystko prawda, dlaczego pan mi to mówi? Sam sobie pan dołek pod sobą kopie – syknęła.
            - Może pani iść na policję, ale oni tylko westchną i powiedzą, że nie są w stanie nic zrobić. A mówię to, ponieważ lubię patrzeć, jak Nick traci nad sobą kontrolę. Niech pani spojrzy na to w taki sposób – dowiedziała się pani co nieco o swoim mężu. Wcale nie jest taki idealny, prawda? Aczkolwiek uważam, że resztę powinna pani usłyszeć od niego.
            - Pan sobie kpi. W życiu nie uwierzę w to, co pan mówi.
            - Pani wybór. Życzę miłej zabawy i udanych zakupów.
            Pożegnał ją uśmiechem, a potem odwrócił się i odszedł. W duchu triumfował nad Nickiem.

            Josh wędrował po sali i rozglądał się uważnie. Generalnie z jego pensją, to stać go było na najmniejszy obraz. Nic tu po nim tak na dobrą sprawę, więc nie rozumiał, po co tu był. Może wcale nie chciał. Ale był gotowy, miał odznakę, miał broń. Ani James, ani Isaac nie wykazywali zachowań „niebezpiecznych” i „zagrażających”. No, nie podobało mu się jedynie to, że Reece tańczył z Elsą. Zauważył, że ona nie czuje się jakoś wspaniale w jego objęciach, dlatego postanowił interweniować. Podszedł do nich i bezczelnie powiedział:
             - Odbijany – spojrzał Isaacowi prosto w oczy, który uśmiechnął się w swój sposób, a potem puścił Elsę i odszedł. Ona odprowadziła go wzrokiem i nie zauważyła, że tym razem znalazła się w ramionach Josha.
            - Dzięki – mruknęła i spojrzała gdzieś w bok. Poczuła gorąco na twarzy; rumieniła się.
            - Nie ma sprawy. Widziałem, że się męczysz w jego towarzystwie i postanowiłem uratować damę w opałach.
            - Nie wiem, czy pamiętasz, ale uczyłam się u twojej kuzynki, więc myślę, że poradziłabym sobie w razie czego – spojrzała na niego na chwilę, a potem skierowała wzrok na jego ramię.
            - Wiem, pamiętam – zapewnił ją, wzdychając cicho. – Więc zaproszenie od Athaway’a?
            - Tak.
            - Znacie się?
            - Och, wiesz doskonale, że tak. Ba, nawet wiesz skąd się znamy – uniosła wzrok i uśmiechnęła się do niego.
            Zaśmiał się cicho.
            - Tak, wiem. Nie powiesz tego na głos, co?
            - Nie – pokręciła głową, a potem przytuliła się do niego, kładąc dłonie na jego łopatkach. Zamknęła na chwilę oczy i wsłuchała się w lekką i przyjemną muzykę. Po chwili poczuła, że i on ją obejmuje, na chwilę opierając policzek o jej głowę.
            - Wiem, że to ty jesteś tym policjantem, któremu zamordowano żonę i córeczkę – szepnęła, obawiając się jego reakcji.
            Poczuła, jak Josh zaciska palce na jej plecach.
            - Po prostu wiedz, że moi bracia nie mają z tym nic wspólnego.
            Nic jej nie odpowiedział. I ona nic już nie mówiła. Trwali tak jeszcze przez jakiś czas, pogrążeni we własnych myślach.  

            Nick z Natalie zmyli się z imprezy wcześnie. Powiedziała mu, że się źle czuje i chciałaby się już położyć. Cały czas myślała nad słowami Athaway’a. Nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Ganiła się w myślach, że nawet zastanawia się, czy to nie jest prawda. Przecież nie znała go, oczywistym było, że mógł kłamać. Nicka znała od paru ładnych lat, byli małżeństwem. On nie mógł przemycać narkotyków, po prostu nie. To było niemożliwe. Ciekawe, co takiego Nick zrobił temu facetowi, że ten opowiada o nim takie kłamstwa.
            Nagle przypomniało jej się, jak parę lat temu przyszedł do nich detektyw Hudson i się pytał, gdzie był i co robił Nick któregoś dnia. Był podejrzany. Natalie uznała to za zbieg okoliczności. Zresztą, to chyba nie miało sensu, Nick był wtedy z nią przez cały dzień. Może wtedy Athaway nasłał go na jej męża?
            Wszystko było takie skomplikowane i zagmatwane. Gubiła się w tym. I czuła wstyd dla samej siebie, że się w ogóle nad tym zastanawia. James Athaway to dupek i nie powinna rozważać jego słów, prawda?
            - Natalie? Wszystko w porządku? – zapytał Nick, kiedy oboje weszli do domu i znaleźli się w salonie.
            - Tak, jest okej. Rozepniesz sukienkę? – odwróciła się do niego tyłem. Nick spełnił jej prośbę.
            - Na pewno? Wydajesz się jakaś taka zgaszona.
            Wolał nawet nie myśleć, że James jej czegoś nagadał. Powinien stanowczo powiedzieć, że nie pójdą na ten cholerny bankiet.
            - Po prostu ten Athaway… przeprowadziliśmy dziwną rozmowę.
            Nicka często nie było, to fakt. Wykręcał się spotkaniami. Reid to potwierdzał. Ale James twierdził, że oni siedzą w tym razem. I jeszcze Elsa.
            - Na jaki temat?
            - Twierdzi, że jest handlarzem narkotyków, a ty i twoje rodzeństwo je przemycacie.
            Nick zacisnął pięści. Poczuł, jak krew zaczyna szybciej płynąć w jego żyłach. Nie było mowy o przesłyszeniu się, James naprawdę to zrobił. Tylko po co? Po co wtrącał się w jego prywatne życie? Dlaczego chciał je zniszczyć? Co Nick zrobił, że James najpierw odwiedza Natalie w pracy, a teraz jej to wszystko mówi? Jaki ma w tym cel?
            - Milczysz – zauważyła po chwili Natalie. Jej ręce zaczęły drżeć. – Dlaczego milczysz?
            - Kochanie…
            - Nick. Co jest grane? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, ze to prawda? – zaśmiała się żałośnie, patrząc na niego uważnie.
            - Nie będę cię okłamywał – powiedział cicho, odwracając wzrok. – Athaway mówił prawdę.
            Kurwa, naprawdę to wszystko powiedział? Przyznał się? A może to jakiś sen? Cholerny koszmar, po którym się obudzi i nadal będzie szczęśliwym mężem i ojcem?
            Chciałby. Naprawdę nie marzył o niczym innym.
            - Usiądź.        
            - Mów, Nick. Wszystko.
            Natalie zrobiło się gorąco. W jej oczach pojawiły się łzy. Nie, to niemożliwe. Zmówił się z tym facetem, że będą ją wkręcać? Nie wybaczy mu tego.
            - Kiedy nasz ojciec zginął, wiedziałem, że ma to związek z jego ciemnymi interesami. Tak, on też był… brał w tym udział. Razem z Reidem postanowiliśmy poszukać odpowiedzi w tym świecie. Chcieliśmy się dowiedzieć, kto go zabił i dlaczego. Może nie dotrzymał warunków umowy? Nie wiemy.
            - To trwa od tylu lat? – zapytała, niedowierzając. Nick pokiwał głową, a ona usiadła na fotelu i zakryła sobie usta dłonią. Nic nie zauważyła. Żyła pod jednym dachem z kryminalistą.
            - Elsa dołączyła do nas po śmierci Chace’a. Uważa, że zabił go ktoś „stąd”. Reid od dawna chciał to rzucić i wyjechać, ale nie chciał zostawiać mnie samego z tym wszystkim.
            - Zabiłeś kogoś? – zapytała wprost, spoglądając na niego.
            Serce Nicka krajało się wpół, kiedy zobaczył łzy na jej policzkach i ogromny ból, który dostrzegł w jej oczach. Wiedział, że tak będzie, dlatego nie chciał jej nic mówić. Naiwnie wierzył, że uda mu się rozwiązać tajemniczą zagadkę śmierci swojego ojca, a potem znów będzie szczęśliwym ojcem i mężem.
            - Tak – przyznał cicho, robiąc parę kroków w jej stronę. – Ale to nie byli niewinni ludzie. Nie zabiłem żony i dziecka tego policjanta.
            - Nick…
            - Czasami dochodziło do wymiany strzałów. Trafiłem nie raz – ukucnął naprzeciwko niej. Chciał położyć dłonie na jej dłoniach, ale ona swoje gwałtownie cofnęła. – Przepraszam, że cię okłamywałem, ale to był jedyny sposób, abyś była bezpieczna.
            - On u mnie był w szpitalu, Nick – przypomniała mu dobitnie. – A ja ćwierkałam ci potem. Nic nie powiedziałeś. Nic.
            - Nie chciałem, żebyś się martwiła.
            - Martwiła? – Natalie podniosła głos. – Żartujesz? To, co robiłeś… co robisz… Myślałeś o nas? O Jonah i o mnie?
            - Za każdym razem – spojrzał jej w oczy. – Boję się o was każdego dnia.
            - Więc dlaczego nie zostawiłeś tego wszystkiego?
            - Chciałem odnaleźć mordercę ojca.
            - Policja mogła to zrobić za ciebie.
            - Ale nie zrobiła. Do dzisiaj nic z tym nie zrobili.
            - Wiem, że on był dla ciebie ważny, Nick, ale…
            - Nie rozumiesz, Natalie – Nick wstał i odszedł od niej parę kroków. Poczuł, że do oczu zbierają mu się łzy. – Nie chodzi tylko o niego. Chciałem go znaleźć i… i skończyć z nim, aby nic więcej nie zrobił, żeby już nie skrzywdził naszej rodziny. Żeby nie dobrał się do was – odwrócił się w jej stronę. – Żeby ciebie i Jonah nie spotkał ten sam los, który spotkał mojego ojca.
            Natalie poczuła chłód. Nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Spojrzała na niego, a potem odwróciła wzrok. Otarła łzę z policzka, a potem wstała.
            - Pojadę do Jonah – powiedziała w końcu, kierując się do drzwi. Miała gdzieś, że jej sukienka była rozpięta. Ubierze płaszcz.
            - O tej godzinie? Jest u twoich rodziców, nic mu nie będzie – poszedł za nim. Obawiał się tego, co zrobi.
            - Tak. Myślę, że zostaniemy z nim tam na parę dni.
            - Słucham? – Nick poczuł, jak jego świat się wali. To niby nie było nic, wyjedzie i wróci. Ale kto by wracał, po usłyszeniu takich informacji? – Nie, nie możesz – złapał ją za rękę, kiedy szła korytarzem.
            - Chcę, Nick. Puść mnie.
            - Natalie, proszę.
            - Oszukiwałeś mnie, zabijałeś, narażałeś siebie, nas. Zachowywałeś się, jakby wszystko było w porządku, chociaż nie było – spojrzała mu w oczy i ujęła jego twarz w dłonie. – Kocham cię, ale naprawdę potrzebuję wyjść stąd – szepnęła, a po jej policzkach spłynęły kolejne łzy.
            - Nie chciałem cię zranić, nigdy – powiedział cicho.
            - To już nie ma znaczenia. Dobranoc.
            A potem przekroczyła próg, wsiadła do samochodu i odjechała. I na nic było mu to, że wybiegł na ulicę i przeklął siarczyście na siebie, na Athaway’a. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, co zrobił i co mogło się stać.
            Wiedział jedno – musi się zemścić. Nie wiedział jeszcze jak, ale to zrobi. A wtedy James Athaway i Isaac Reece pożałują, że kiedykolwiek zgodzili się robić z nim interesy.

3 komentarze:

  1. Huehue :3 Powodzenia Issac i James :3 Idziecie na odstrzał *phew phew!*
    Znaczy się, tak, no. Dobrze, zemsta jest słodka xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aha, poczekaj do następnego rozdziała ;)

      Usuń
    2. Huehue, jak nie będę się mogła doczekać to wiem, gdzie szukać xd

      Usuń