Kiedy
następnego ranka Elsa się obudziła, Josha już nie było. Zdecydował, że może
lepiej, żeby się nie widzieli. To mogło się źle skończyć dla nich obojga.
Właściwie, już nie było ciekawie. Josh przeklinał się za swoją słabość i cholerne
pożądanie do tej kobiety. Może jednak powinien dać sobie spokój i wyjechać, aby
zacząć nowe życie. Z dala od tego miasta i od ludzi, od spraw, ze wspomnieniami
i najważniejszymi rzeczami.
Zmarszczył
czoło, widząc kopertę w skrzynce pocztowej. Rachunki? Przez płacił ostatnio. A
może nie?
Otworzył
drzwiczki, wziął list i wszedł do mieszkania. Otworzył kopertę i wyjął ładny
papier. To było zaproszenie na dobroczynny bankiet. A wyprawiał go… Josh nie
wierzył własnym oczom. Musiał przeliterować i przesylabować jego nazwisko
parokrotnie. James Athaway zaprosił go na przyjęcie. To jakiś żart? Josh
nachodził go parę razy, oczywiście. Dlaczego więc Athaway tak po prostu wysyła
mu zaproszenie? To było więcej jak dziwne. I podejrzane.
Plan
Hudsona związany z opuszczeniem Nowego Jorku poszedł na dalszy plan. Nie
zamierzał przepuszczać takiej okazji. Nie wiadomo, co tam może się zdarzyć,
prawda?
Nie
tylko on dostał takowe zaproszenie. Elsa wracając z biegania również dostała
pocztę. Nie zastanawiała się długo, od razu zdecydowała, że pójdzie.
Reid
nie chciał iść. Naprawdę miał to w dupie. Olałby to, gdyby nie fakt, że jego
siostra się tam wybierała. Wolał mieć ją na oku. Zwłaszcza po wczorajszej
wiadomości od kogoś, kto łaskawie ich poinformował, że ich obserwuje. Może ten
ktoś zechce się ujawnić na tym przyjęciu? Nie wiedział, czy nie zechce
skrzywdzić Elsy. Pomysł nawet, że może zabierze ze sobą Haylie. Ale potem zdał
sobie sprawę, że lepiej tego nie robić. Za bardzo bał się konsekwencji, jakimi
mogło się to skończyć. Ktoś ich zauważy, a potem się okaże, że ją porwali, bo
chcą wymusić na nim jakieś zachowanie. Mowy nie ma. Nick nie miał wyboru.
Znaczy miał, mógł się w to nie pakować, kiedy ich ojciec umarł. Ale było już po
ptakach, był już w szczęśliwym związku małżeńskim. Reid uważał, że wystarczy mu
martwienie się o rodzeństwo oraz o Natalie i Jonah. Nie potrzebował kolejnej
osoby, której musiałby strzec. Tak, to wszystko go przerastało.
Natalie
zajrzała do skrzynki, kiedy wychodziła z domu. Dziś pracę zaczynała nieco
później, Nick odwiózł Jonah do przedszkola. Koperta zaadresowana była do niej i
do niego. Natalie jednak nie chciała czekać, była zbyt ciekawa. Uśmiechnęła
się, czytając zawartość. Bardzo chętnie się przejdzie. Zwłaszcza, że pieniądze
z wystawy, która się tam odbędzie, miała zostać przekazana szpitalom dziecięcym
oraz sierocińcom. I z przyjemnością wyrwie się w końcu gdzieś z Nickiem. Dawno
nigdzie nie byli, przyda im się trochę czasu sam na sam. No, może nie do końca.
Kiedy
tylko wróciła do domu, od razu przeszła do rzeczy.
-
Kochanie, dostaliśmy zaproszenie – poinformowała go, wchodząc do kuchni.
Dzisiaj to Nick gotował. Przyszedł wcześniej z pracy. Mieli taki układ – obiad
robił ten, kto szybciej dotarł do domu. Zazwyczaj to była ona.
-
Jakie? Na co? – zapytał, mieszając sos. Wybitnym kucharzem nie był, ale
potrafił podgrzać sos słodko-kwaśny i ugotować ryż.
-
Twój klient wyprawia bankiet. Charytatywny. W hotelu.
Nick
uniósł brew.
-
Serio?
-
Mhm. W hotelu ma być wystawa dzieł sztuki, a pieniądze uzyskane mają iść na
szczytne cele.
-
No proszę. A kto to organizuje?
-
James Athaway.
Nicka
zmroziło. Dlaczego ostatnimi czasy tak często słyszał to nazwisko we własnym
domu? Nie podobało mu się, że ten sukinsyn zaczynał zbliżać się do jego
rodziny. Może niedługo przyjdzie do przedszkola jego syna i powie, że wujek
przyszedł go odebrać? Reid miał rację. Przez długi czas miał rację. Tylko co z
tego, skoro czuli na swoich karkach czyiś oddech?
-
Nie pójdziemy – odpowiedział, nawet na nią nie patrząc. Jak gdyby nigdy nic
wrócił do mieszania sosu. – Zaraz będzie obiad – dodał.
-
Nick, dlaczego nie?
-
Nie mogę w ten dzień.
-
Nawet nie powiedziałam ci, kiedy ma się to odbyć – prychnęła Natalie, krzyżując
ręce na piersiach.
-
Po prostu wiem, że nie dam wtedy rady.
-
Nicholasie Davidzie Redbird.
Mężczyzna
uśmiechnął się do siebie. Uwielbiał, kiedy Natalie tak się do niego zwracała.
Było to na swój sposób seksowne. I nieważne było, czy akurat była na niego zła,
czy mówiła tak po prostu.
-
Kochanie, przecież możemy zostać w domu i…
-
Cały czas siedzimy w domu. Ja chcę gdzieś wyjść – jęknęła przeciągle i podeszła
do niego. Przytuliła się do jego pleców, mając nadzieję, że może tak coś
zdziała.
-
To pójdziemy do kina. Albo na kolację.
-
Ale dlaczego nie chcesz tam iść? Pokłóciliście się? – pogładziła go po
brzuszku.
-
No nie wiem, mam dość garniturów.
-
Niiiiiick! Proszę cię. Tak ładnie – stanęła na placach i cmoknęła go w kark. Uwielbiała
jego kark. – Zgódź się.
Nick
westchnął. Doskonale zdawał sobie sprawę, że było niebezpiecznym iść tam. Z
drugiej strony, co może im zrobić Athaway przy obecności innych gości. Bo na
pewno nie będą tam sami.
-
Dobrze, Natalie, pójdziemy.
-
Tak! – kobieta uśmiechnęła się szeroko i znów pocałowała go w kark. – To jest w
tę sobotę, więc wiesz. No, będę musiała iść do sklepu kupić sobie jakąś
sukienkę, buty, może nową torebkę – zaczęła wymieniać, wychodząc z kuchni.
I
choć widok szczęśliwej Natalie sprawiał, że Nick sam się uśmiechał, tak zaczął
się zastanawiać, co takiego planuje James Athaway. Musiało być drugie dno,
prawda? Nie może tego robić z „czystej dobroci serca”. Przecież to nie ten typ.
Nie może być tak, że nic się za tym nie kryje, prawda?
Hotel,
w którym James wynajął salę, był pięciogwiazdkowy. Miało być wszystko, co
najlepsze dla gości i dla sztuki, która w zamiarach miała się dzisiaj bardzo
dobrze sprzedawać. Artyści byli mu wdzięczni za taką szansę. Obsługa, catering,
muzyka – wszystko miało być najlepsze.
Nick
otworzył drzwi samochodu i podał Natalie dłoń. Pomógł jej wysiąść z auta, a
potem przyciągnął ją do swojego boku. Zaraz za nimi szli Reid z Elsą. Weszli do
środka, pokazując swoje zaproszenia. Stanęli gdzieś z boku, a kelner od razu
podszedł do nich z tacą, na której stało parę kieliszków wypełnionych
najdroższym szampanem.
-
Ten Athaway musi być nieźle nadziany – westchnęła Natalie, prosząc jednak o
szklankę soku. – Reid, słyszałam, że kogoś poznałeś.
-
Poznałem – przytaknął, spoglądając na Nicka.
Elsa
spojrzała na brata.
-
I nic nie mówiłeś? No wiesz co.
-
Dlaczego jej nie przyprowadziłeś? – ciągnęła Natalie.
-
Bo to nic wielkiego – mruknął Reid, pociągając łyka z kieliszka.
Cała
czwórka wyglądała bardzo elegancko; panowie mieli na sobie czarne garnitury, a
pod szyją zapięli muszki. Koszule były śnieżnobiałe. Natalie ubrana była w
ciemnofioletową sukienkę, sięgającą kostek, ale z seksownym rozcięciem na boku,
sięgającym do połowy uda. Włosy postanowiła upiąć. Na szyi prezentował się
delikatny wisiorek w ciekawym wzorze, który dostała na ostatnie urodziny od
Nicka.
Elsa
wybrała sukienkę przed kolano w kolorze wiśniowym. Buty na niewysokim obcasie
były czarne, tak jak mała torebka na złotym łańcuszku. Włosy zostawiła
rozpuszczone, ale pofalowała je lekko.
Rozglądała
się dyskretnie, szukając czegokolwiek. W oddali zobaczyła Athaway’a i Reece’a.
Ten pierwszy uśmiechał się szarmancko i przyjaźnie do swoich gości. Isaac
natomiast jak zwykle otaczał się aurą niedostępności i tajemniczości.
-
Hej, czy to nie ten detektyw Hudson? – zapytała Natalie, patrząc w kierunku
wejścia na salę.
Rodzeństwo
również zwróciło wzrok w tamtym kierunku. Nie wierzyli własnym oczom. Przyszedł
tutaj węszyć, a może dostał zaproszenie? James go zaprosił? Cały ten bankiet
wydawał się być coraz bardziej podejrzanym pomysłem. Coś tu nie grało. Co
zamierzał Athaway?
Natalie
złapała Elsę za rękę i uśmiechnęła się do niej. Naiwnie wierzyła, że Elsa za
nim nie przepada, bo nie odnalazł jeszcze mordercy Chace’a.
-
Mam nadzieję, że nie zacznie nas przesłuchiwać – odezwał się Nick. – Chodźmy,
kochanie – złapał ją za dłoń. – Pooglądajmy, co mamy tu ciekawego do kupienia.
-
Dobrze – Natalie posłała szwagierce ostatni uśmiech, a potem poszła za mężem.
-
Muszę się napić – mruknęła Elsa, idąc w stronę baru. Reid ruszył za nią.
-
Rozmawialiśmy z Nickiem – poinformował ją, kiedy ta zamawiała dla siebie
drinka.
-
No nie zaskoczyłeś mnie. O czym?
-
O ucieczce.
-
Słucham? – Elsa spojrzała na niego z wysoko uniesionymi brwiami. – Żartujesz
sobie.
-
Nie, Elsa, poważnie. Ale potem okazało się, że ktoś… patrzy nam na ręce.
-
Kto?
-
Dobre pytanie. Myślimy, że ten ktoś tu dzisiaj będzie. Trzeba się dowiedzieć
kto to, załatwić sprawę, a potem wiać.
-
Potem powiedzcie, gdzie jedziecie, żebym nie musiała się martwić – powiedziała
jedynie, biorąc do ręki szklankę.
-
Jedziesz z nami – uświadomił ją poważnie Reid.
-
Nie, ja się nigdzie nie wybieram. Mam swój cel, Reid. Osiągnę go –
odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
-
Nie rozumiesz, że śmierć Chace’a może nie mieć nic wspólnego z… tym wszystkim?
– ściszył głos. Jeszcze tego mu brakowało, gdyby ktoś ich usłyszał.
-
Tego nie wiemy.
-
Właściwe. Pozwól Hudsonowi to załatwić.
-
Tylko że Hudson próbuje załatwić nas – oznajmiła mu, upijając łyk alkoholu. Nie
ruszał ją już fakt, że Josh się cały czas kręcił koło nich. Chyba zdążyła się
do tego przyzwyczaić. Widząc jego zdziwienie i pytający wzrok, postanowiła dać
mu odpowiedzi: - On wie, Reid. On wie o w s z y s t k i m. Tylko nie ma
dowodów.
-
I mówisz to tak spokojnie? – syknął jej brat.
-
Wiesz, nie dałam się przez dwa miesiące. Wytrzymam jeszcze parę kolejnych.
-
Słucham? Obserwuje cię od dwóch miesięcy, a ty dopiero teraz o tym mówisz? –
był na nią zły. Hudson mógł ich zamknąć bez mrugnięcia okiem. Nie miał dobrych
wspomnień, śmierć Chace’a nie była powodem ich pierwszego spotkania. Poznali
się wcześniej, parę lat temu. – On jest niebezpieczny, Elsa.
-
Wszyscy są niebezpieczni, Reid – powiedziała głośniej, jakby chciała do niego
dotrzeć. – Nic już nie jest dobre.
-
Nie mógł odpuścić mi i Nickowi parę lat temu – kontynuował, ignorując ją. - Myślał, że zabiliśmy jego żonę i córkę.
Elsa
otworzyła lekko usta ze zdziwienia. A więc chodziło o jego rodzinę. Teraz to
wszystko miało sens. Już wiedziała, dlaczego nie potrafił odpuścić. Był
zaangażowany w to osobiście.
-
Ale nie zrobiliśmy tego, to już wiesz. Chodzi o to, że nie jest taki miły, jak
na stróża prawa przystało.
-
Co masz na myśli?
-
Powiedzmy, że „używanie broni i siły w ostateczności” mu nie służy.
Elsa
chciała wiedzieć więcej, ale podszedł do nich Isaac Reece. Uśmiechnął się do
nich lekko i gdyby nie to, że go znali, pomyśleliby, że on nikomu i niczemu nie
zawinił.
-
Przepraszam, że przerywam, ale czy mógłbym prosić cię do tańca, Elso? –
zapytał, wyciągając do niej dłoń.
Dziewczyna
spojrzała na brata.
-
Nie, wybacz, nie mam nastroju.
-
Nalegam – Isaac spojrzał jej w oczy.
Gdyby
nie ważni ludzie obecni tutaj, Reid powiedziałby mu parę ostrych słów.
Aczkolwiek nie chciał mieć z nim na pieńku. Pewnie miał, na pewno powiedział
nie raz coś nie tak, co mu się nie spodobało. Albo ogólnie Isaac za nim nie
przepadał. Kto zrozumie socjopatę oprócz lekarza lub innego socjopaty? Nie bał
się o siebie, ale o swoją rodzinę.
Elsa
pomyślała to samo. Wsunęła dłoń w jego dłoń, a po chwili znaleźli się na
parkiecie. Isaac położył dłoń na jej plecach, a w drugiej nadal trzymał jej
rękę.
-
Widzę, że jeszcze nie uciekłaś – zauważył, patrząc na nią z góry.
-
Nie mam zamiaru – nie odwracała wzroku. Chciała mu pokazać, że jest pewna
siebie i że się go nie boi.
-
A robisz to wszystko po to, aby?
-
Nie muszę ci się zwierzać.
-
Nie musisz – zacisnął mocniej palce na jej plecach. – Chodzi o tego twojego
chłopaka?
Elsa
uniosła lekko brwi ku górze. Ale szybko się ogarnęła; przecież to było
logiczne, że się dowiedzieli. Na pewno poszukali o niej informacji, gdy tylko
opuściła gabinet Jamesa. Chociaż, kto wie, może wiedzieli o niej dużo
wcześniej, kiedy jej bracia zaczynali interes.
-
Narzeczonego – sprostowała zimno. – Nie będę z tobą o nim rozmawiać.
-
Jasne, nie musisz, ale co by powiedział na to, że ty i jakiś tam agent FBI… -
zawiesił głos, uśmiechając się kącikiem ust. Nie było w tym nic przyjemnego.
Elsa
zacisnęła zęby.
-
Nie martw się, on nic nie wie – zapewniła go.
-
Och, wie wszystko. Szkoda, że jego teoria nie jest poparta dowodami.
-
Co ty sugerujesz? – zapytała wprost, marszcząc brwi. – Nie pracuję dla niego.
-
Nie, nie, oczywiście, że nie. Nikt cię o to nie posądza. Sama chcesz wymierzyć
sprawiedliwość.
-
Co ty wiesz, Isaac?
-
Niewiele. Domyślam się, że chcesz zemsty, to wszystko. Dlatego wiem, że nie
pracujesz dla Hudsona. I nikt cię o to nie posądza, naprawdę. Po prostu uważaj
na niego.
-
Ty do świętych też nie należysz – zauważyła, zmieniając temat. Nie podobało jej
się to wszystko. Myślała, że wie dużo, ale okazuje się, że tak naprawdę nie wie
nic.
-
Jasne, że nie – uśmiechnął się szeroko. – Tylko, że ja się z tym nie ukrywam.
Nick
i Natalie przechadzali się powoli po całym pomieszczeniu i przyglądali się
obrazom. Oczywiście pani Redbird upatrzyła kilka, które chciałaby powiesić w
sypialni i salonie. Nick jedynie zwracał uwagę na cenę. Potem powtarzał sobie,
że kupi je specjalnie dla żony, a pieniądze mają iść na cele charytatywne. Taką
miał nadzieję. Nie wiedział, czy Athaway nie przywłaszczy sobie tych pieniędzy.
Nie wiedział, po co miałby to robić, ale nie chciał się nad tym zastanawiać,
ponieważ to byłoby jak zapytanie Isaaca, dlaczego lubi torturować ofiary – nie
miało to sensu.
-
Dobry wieczór – koło nich pojawił się sam James Athaway.
-
Dobry wieczór – odpowiedziała Natalie, uśmiechając się do niego. – Wspaniałe
przyjęcie – dodała.
-
Dziękuję. Moim zamiarem było, aby gościom się spodobało. A jak obrazy?
Wybraliście już coś?
Nick
nie mógł znieść swobody, z jaką się odnosi James. Zachowywał się, jakby
wszystko było w porządku, jakby on był tylko właścicielem klubu, a Nick
właścicielem firmy architektonicznej. Ta sytuacja była komiczna, tylko śmiechu
brakło.
Jeszcze
Natalie, która rozmawiała sobie z nim, jak ze znajomym. Gdyby tylko wiedziała…
Z
zamyślenia wyrwało go pytanie Jamesa w stronę jego ż o n y, którą prosił do
tańca. Nick zacisnął zęby i pięści. Zgodził się, żeby Natalie nie zadawała mu
już takich pytań, jak wtedy, kiedy otrzymała zaproszenie. Chociaż najchętniej
wziąłby ją za rękę i wyszedł, to pozwolił jej pójść z nim na parkiet.
Obserwował jedynie, jak James kładzie dłoń na tali j e g o kobiety, a ona swoją
na jego ramieniu.
Odszukał
szybko wzrokiem swojego brata i Hudsona. Cała trójka była podejrzliwa, a Nick
żałował, że nie jest jednym z gości, którzy nie mieli o niczym zielonego
pojęcia.
-
Nie wie pani może – zaczął spokojnie James, kiedy tańczył powoli z Natalie –
czy mąż zorganizował już transport?
-
Transport? – powtórzyła za nim, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi. Może coś
w pracy? Nie bardzo znała się na tym wszystkim, wiedziała tylko, że Nick
projektuje domy i budynki. Nie umiała nigdzie podciągnąć żadnego „transportu”.
-
Och, pani o niczym nie wie – zgrywał się dalej James. – Myślałem, że już pani
powiedział.
-
O czym? – Natalie spojrzała na niego z zaciekawieniem.
-
O swoim… biznesie. Tym drugim, nie architektonicznym – sprostował, patrząc jej
w oczy.
-
Nie rozumiem, o czym pan mówi – odpowiedziała spokojnie.
-
Chodzi o to, że ja i Isaac Reece handlujemy narkotykami.
-
Słucham? – nie wierzyła mu. Myślała, że robi sobie z jej żarty. Głupie, bo
głupie, ale nadal żarty.
-
To, co pani słyszała. Aha, policja nic nam nie zrobi, bo jesteśmy za dobrzy.
-
Po co pan mi to mówi? – warknęła. Traciła cierpliwość. Jeśli to jest dowcip, to
bardzo kiepski i nie zamierzała się śmiać.
-
Żeby pani zrozumiała sens transportu – wyjaśnił, ale widząc pytanie w jej
oczach, dodał: - Nick i jego brat, a w ostatnim czasie i Elsa, organizują dla
nas, i nie tylko, transporty. Przemycają dla nas narkotyki z jednej strony
kraju albo świata na drugą. Kiedy Nicka nie było wieczorami w domu, nie miał
spotkać z klientami. Znaczy, miał, ale nie w tych legalnych interesach.
-
I ja mam w to panu uwierzyć? – prychnęła. Przystanęła i spojrzała mu gniewnie w
oczy. Nie wierzyła mu, to oczywiste. Nie rozumiała tylko, dlaczego ten facet
chce oczernić jej męża. Już wiedziała, dlaczego Nick nie chciał tu przyjść.
Mogła go posłuchać.
-
Nie musi pani. Chciałem tylko panią poinformować z kim pani mieszka pod jednym
dachem.
-
Jeśli to wszystko prawda, dlaczego pan mi to mówi? Sam sobie pan dołek pod sobą
kopie – syknęła.
-
Może pani iść na policję, ale oni tylko westchną i powiedzą, że nie są w stanie
nic zrobić. A mówię to, ponieważ lubię patrzeć, jak Nick traci nad sobą
kontrolę. Niech pani spojrzy na to w taki sposób – dowiedziała się pani co
nieco o swoim mężu. Wcale nie jest taki idealny, prawda? Aczkolwiek uważam, że
resztę powinna pani usłyszeć od niego.
-
Pan sobie kpi. W życiu nie uwierzę w to, co pan mówi.
-
Pani wybór. Życzę miłej zabawy i udanych zakupów.
Pożegnał
ją uśmiechem, a potem odwrócił się i odszedł. W duchu triumfował nad Nickiem.
Josh
wędrował po sali i rozglądał się uważnie. Generalnie z jego pensją, to stać go
było na najmniejszy obraz. Nic tu po nim tak na dobrą sprawę, więc nie
rozumiał, po co tu był. Może wcale nie chciał. Ale był gotowy, miał odznakę,
miał broń. Ani James, ani Isaac nie wykazywali zachowań „niebezpiecznych” i
„zagrażających”. No, nie podobało mu się jedynie to, że Reece tańczył z Elsą.
Zauważył, że ona nie czuje się jakoś wspaniale w jego objęciach, dlatego
postanowił interweniować. Podszedł do nich i bezczelnie powiedział:
- Odbijany – spojrzał Isaacowi prosto w oczy,
który uśmiechnął się w swój sposób, a potem puścił Elsę i odszedł. Ona
odprowadziła go wzrokiem i nie zauważyła, że tym razem znalazła się w ramionach
Josha.
-
Dzięki – mruknęła i spojrzała gdzieś w bok. Poczuła gorąco na twarzy; rumieniła
się.
-
Nie ma sprawy. Widziałem, że się męczysz w jego towarzystwie i postanowiłem
uratować damę w opałach.
-
Nie wiem, czy pamiętasz, ale uczyłam się u twojej kuzynki, więc myślę, że
poradziłabym sobie w razie czego – spojrzała na niego na chwilę, a potem
skierowała wzrok na jego ramię.
-
Wiem, pamiętam – zapewnił ją, wzdychając cicho. – Więc zaproszenie od
Athaway’a?
-
Tak.
-
Znacie się?
-
Och, wiesz doskonale, że tak. Ba, nawet wiesz skąd się znamy – uniosła wzrok i
uśmiechnęła się do niego.
Zaśmiał
się cicho.
-
Tak, wiem. Nie powiesz tego na głos, co?
-
Nie – pokręciła głową, a potem przytuliła się do niego, kładąc dłonie na jego
łopatkach. Zamknęła na chwilę oczy i wsłuchała się w lekką i przyjemną muzykę.
Po chwili poczuła, że i on ją obejmuje, na chwilę opierając policzek o jej
głowę.
-
Wiem, że to ty jesteś tym policjantem, któremu zamordowano żonę i córeczkę –
szepnęła, obawiając się jego reakcji.
Poczuła,
jak Josh zaciska palce na jej plecach.
-
Po prostu wiedz, że moi bracia nie mają z tym nic wspólnego.
Nic
jej nie odpowiedział. I ona nic już nie mówiła. Trwali tak jeszcze przez jakiś
czas, pogrążeni we własnych myślach.
Nick
z Natalie zmyli się z imprezy wcześnie. Powiedziała mu, że się źle czuje i
chciałaby się już położyć. Cały czas myślała nad słowami Athaway’a. Nie
wiedziała, co ma o tym sądzić. Ganiła się w myślach, że nawet zastanawia się,
czy to nie jest prawda. Przecież nie znała go, oczywistym było, że mógł kłamać.
Nicka znała od paru ładnych lat, byli małżeństwem. On nie mógł przemycać
narkotyków, po prostu nie. To było niemożliwe. Ciekawe, co takiego Nick zrobił
temu facetowi, że ten opowiada o nim takie kłamstwa.
Nagle
przypomniało jej się, jak parę lat temu przyszedł do nich detektyw Hudson i się
pytał, gdzie był i co robił Nick któregoś dnia. Był podejrzany. Natalie uznała to
za zbieg okoliczności. Zresztą, to chyba nie miało sensu, Nick był wtedy z nią
przez cały dzień. Może wtedy Athaway nasłał go na jej męża?
Wszystko
było takie skomplikowane i zagmatwane. Gubiła się w tym. I czuła wstyd dla
samej siebie, że się w ogóle nad tym zastanawia. James Athaway to dupek i nie
powinna rozważać jego słów, prawda?
-
Natalie? Wszystko w porządku? – zapytał Nick, kiedy oboje weszli do domu i
znaleźli się w salonie.
-
Tak, jest okej. Rozepniesz sukienkę? – odwróciła się do niego tyłem. Nick
spełnił jej prośbę.
-
Na pewno? Wydajesz się jakaś taka zgaszona.
Wolał
nawet nie myśleć, że James jej czegoś nagadał. Powinien stanowczo powiedzieć,
że nie pójdą na ten cholerny bankiet.
-
Po prostu ten Athaway… przeprowadziliśmy dziwną rozmowę.
Nicka
często nie było, to fakt. Wykręcał się spotkaniami. Reid to potwierdzał. Ale
James twierdził, że oni siedzą w tym razem. I jeszcze Elsa.
-
Na jaki temat?
-
Twierdzi, że jest handlarzem narkotyków, a ty i twoje rodzeństwo je
przemycacie.
Nick
zacisnął pięści. Poczuł, jak krew zaczyna szybciej płynąć w jego żyłach. Nie
było mowy o przesłyszeniu się, James naprawdę to zrobił. Tylko po co? Po co
wtrącał się w jego prywatne życie? Dlaczego chciał je zniszczyć? Co Nick
zrobił, że James najpierw odwiedza Natalie w pracy, a teraz jej to wszystko
mówi? Jaki ma w tym cel?
-
Milczysz – zauważyła po chwili Natalie. Jej ręce zaczęły drżeć. – Dlaczego
milczysz?
-
Kochanie…
-
Nick. Co jest grane? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, ze to prawda? – zaśmiała
się żałośnie, patrząc na niego uważnie.
-
Nie będę cię okłamywał – powiedział cicho, odwracając wzrok. – Athaway mówił
prawdę.
Kurwa,
naprawdę to wszystko powiedział? Przyznał się? A może to jakiś sen? Cholerny
koszmar, po którym się obudzi i nadal będzie szczęśliwym mężem i ojcem?
Chciałby.
Naprawdę nie marzył o niczym innym.
-
Usiądź.
-
Mów, Nick. Wszystko.
Natalie
zrobiło się gorąco. W jej oczach pojawiły się łzy. Nie, to niemożliwe. Zmówił
się z tym facetem, że będą ją wkręcać? Nie wybaczy mu tego.
-
Kiedy nasz ojciec zginął, wiedziałem, że ma to związek z jego ciemnymi
interesami. Tak, on też był… brał w tym udział. Razem z Reidem postanowiliśmy
poszukać odpowiedzi w tym świecie. Chcieliśmy się dowiedzieć, kto go zabił i
dlaczego. Może nie dotrzymał warunków umowy? Nie wiemy.
-
To trwa od tylu lat? – zapytała, niedowierzając. Nick pokiwał głową, a ona
usiadła na fotelu i zakryła sobie usta dłonią. Nic nie zauważyła. Żyła pod
jednym dachem z kryminalistą.
-
Elsa dołączyła do nas po śmierci Chace’a. Uważa, że zabił go ktoś „stąd”. Reid
od dawna chciał to rzucić i wyjechać, ale nie chciał zostawiać mnie samego z
tym wszystkim.
-
Zabiłeś kogoś? – zapytała wprost, spoglądając na niego.
Serce
Nicka krajało się wpół, kiedy zobaczył łzy na jej policzkach i ogromny ból,
który dostrzegł w jej oczach. Wiedział, że tak będzie, dlatego nie chciał jej
nic mówić. Naiwnie wierzył, że uda mu się rozwiązać tajemniczą zagadkę śmierci
swojego ojca, a potem znów będzie szczęśliwym ojcem i mężem.
-
Tak – przyznał cicho, robiąc parę kroków w jej stronę. – Ale to nie byli
niewinni ludzie. Nie zabiłem żony i dziecka tego policjanta.
-
Nick…
-
Czasami dochodziło do wymiany strzałów. Trafiłem nie raz – ukucnął naprzeciwko
niej. Chciał położyć dłonie na jej dłoniach, ale ona swoje gwałtownie cofnęła.
– Przepraszam, że cię okłamywałem, ale to był jedyny sposób, abyś była
bezpieczna.
-
On u mnie był w szpitalu, Nick – przypomniała mu dobitnie. – A ja ćwierkałam ci
potem. Nic nie powiedziałeś. Nic.
-
Nie chciałem, żebyś się martwiła.
-
Martwiła? – Natalie podniosła głos. – Żartujesz? To, co robiłeś… co robisz…
Myślałeś o nas? O Jonah i o mnie?
-
Za każdym razem – spojrzał jej w oczy. – Boję się o was każdego dnia.
-
Więc dlaczego nie zostawiłeś tego wszystkiego?
-
Chciałem odnaleźć mordercę ojca.
-
Policja mogła to zrobić za ciebie.
-
Ale nie zrobiła. Do dzisiaj nic z tym nie zrobili.
-
Wiem, że on był dla ciebie ważny, Nick, ale…
-
Nie rozumiesz, Natalie – Nick wstał i odszedł od niej parę kroków. Poczuł, że do
oczu zbierają mu się łzy. – Nie chodzi tylko o niego. Chciałem go znaleźć i… i
skończyć z nim, aby nic więcej nie zrobił, żeby już nie skrzywdził naszej
rodziny. Żeby nie dobrał się do was – odwrócił się w jej stronę. – Żeby ciebie
i Jonah nie spotkał ten sam los, który spotkał mojego ojca.
Natalie
poczuła chłód. Nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Spojrzała na niego, a potem
odwróciła wzrok. Otarła łzę z policzka, a potem wstała.
-
Pojadę do Jonah – powiedziała w końcu, kierując się do drzwi. Miała gdzieś, że
jej sukienka była rozpięta. Ubierze płaszcz.
-
O tej godzinie? Jest u twoich rodziców, nic mu nie będzie – poszedł za nim.
Obawiał się tego, co zrobi.
-
Tak. Myślę, że zostaniemy z nim tam na parę dni.
-
Słucham? – Nick poczuł, jak jego świat się wali. To niby nie było nic, wyjedzie
i wróci. Ale kto by wracał, po usłyszeniu takich informacji? – Nie, nie możesz
– złapał ją za rękę, kiedy szła korytarzem.
-
Chcę, Nick. Puść mnie.
-
Natalie, proszę.
-
Oszukiwałeś mnie, zabijałeś, narażałeś siebie, nas. Zachowywałeś się, jakby
wszystko było w porządku, chociaż nie było – spojrzała mu w oczy i ujęła jego
twarz w dłonie. – Kocham cię, ale naprawdę potrzebuję wyjść stąd – szepnęła, a
po jej policzkach spłynęły kolejne łzy.
-
Nie chciałem cię zranić, nigdy – powiedział cicho.
-
To już nie ma znaczenia. Dobranoc.
A
potem przekroczyła próg, wsiadła do samochodu i odjechała. I na nic było mu to,
że wybiegł na ulicę i przeklął siarczyście na siebie, na Athaway’a. Dopiero
teraz zdał sobie sprawę, co zrobił i co mogło się stać.
Wiedział
jedno – musi się zemścić. Nie wiedział jeszcze jak, ale to zrobi. A wtedy James
Athaway i Isaac Reece pożałują, że kiedykolwiek zgodzili się robić z nim
interesy.
Huehue :3 Powodzenia Issac i James :3 Idziecie na odstrzał *phew phew!*
OdpowiedzUsuńZnaczy się, tak, no. Dobrze, zemsta jest słodka xd
aha, poczekaj do następnego rozdziała ;)
UsuńHuehue, jak nie będę się mogła doczekać to wiem, gdzie szukać xd
Usuń