piątek, 28 lutego 2014

#2. Everything is going to change now.



Elsa wróciła do mieszkania uśmiechnięta od ucha do ucha. Uwielbiała tę suknię, welon, przyjaciółki i Chace’a. Zdziwiło ją to, że nikogo tu nie było. Przecież Chace miał być o normalnej porze i zrobić kolację. Nie chciała go wykorzystywać, ale kucharzem to on był znakomitym.
Zdjęła buty i weszła do mieszkania. Przeciągnęła się po drodze, a potem położyła na kanapie. Chwyciła do ręki telefon, wybrała numer swojego narzeczonego i przyłożyła komórkę do ucha. Wolną rękę wyciągnęła przed siebie i spojrzała na pierścionek. Uśmiechnęła się nawet, kiedy usłyszała pocztę głosową, którą wspólnie nagrywali.
- No hej, gdzie ty jesteś? Czekam na ciebie, muszę ci coś powiedzieć. Do zobaczenia, kocham cię – nagrała, nim się rozłączyła.
Chciała mu powiedzieć, że przywieziono już jej suknię i że wygląda w niej pięknie, że będzie musiał jeszcze poczekać, nim ją w niej zobaczy. Chciała mu zrobić apetyt, w końcu pan młody nie mógł widzieć panny młodej w sukni przed ślubem, prawda? W jej mniemaniu, oprócz robienia tak zwanego „smaka”, chciała go zapewnić, że wszystko jest w porządku i są na dobrej drodze. Mieli już wybrane dekoracje, lokal w Nowym Jorku (a właściwie salę balową w hotelu i pokoje dla gości), a także zespół muzyczny. Nie wybrali jedynie tortu, zostawili sobie to na koniec, ale Elsa od razu mówiła, że będzie piętrowy. Reszta pozostawała w kwestii smaku i ładnego wyglądu. Tak, nawet tort musiał wyglądać dobrze. Cały ślub i wesele miało być idealne. Nic przecież nie mogło go zepsuć, prawda? A przynajmniej miała nadzieję, że nic ich nie zepsuje. I miała tutaj na myśli głównie sprawy związane z jej braćmi. Jednak w ogóle nie przeszło jej przez myśl, żeby ich nie zapraszać. To było niemożliwe. Kochała ich mimo wszystko, troszczyła się o nich. To byli jej starsi bracia.
Chace nie oddzwaniał, ani długo nie wracał. Elsa postanowiła ogarnąć trochę w mieszkaniu, a potem zabrała się za robienie kolacji. Poszła na łatwiznę i przygotowała spaghetti. Jego nadal nie było. Przebrała się więc w luźniejsze ciuchy, a potem stanęła przy oknie od strony ulicy i spojrzała z góry na chodnik. Szukała go wzrokiem. Nigdzie go nie zauważyła. Zaczynała się martwić. Znów wykręciła do niego telefon, ale i tym razem odezwała się poczta głosowa.
- Kochanie, zaczynam się martwić. Zadzwoń.
Ale nikt nie dzwonił. Elsa upewniała się co chwile, patrząc na ekran, czy może przypadkiem nie wyciszyła telefonu. Ani esemesa, ani nieodebranego połączenia.
W końcu, nie mogąc już dłużej wytrzymać tej ciszy, postanowiła iść do sklepu zoologicznego, w którym pracuje Chace i sprawdzić, co jest nie tak. Idąc do drzwi, ktoś zadzwonił do ich mieszkania. Elsa ruszyła szybko do nich z nadzieją, że to jej narzeczony. Otworzyła je szybko i zawiodła się, widząc obcego faceta na progu. Zmarszczyła brwi.
- Tak?
- Dobry wieczór, czy tutaj mieszka Chace Crawford? – zapytał. Był wysoki, postawny, miał krótkie, ciemne włosy i zielone oczy, które wręcz przeszywały Elsę na wskroś. Na twarzy miał lekki zarost. Ubrany był schludnie, ale luźno. Ciemne dżinsy, wygodne buty, koszulkę, a na nią zarzuconą rozpiętą koszulę w kratę.
- Tak. Coś się stało?
- A pni jest…?
- Elsa Redbird, narzeczona Chace’a.
Mężczyzna widocznie spochmurniał. Był poważny, teraz marszczył czoło, jakby próbował wymyślić rozwiązanie dla najtrudniejszej łamigłówki. W rzeczywistości połączył fakty.
Elsa Redbird. Z t y c h Redbirdów.
Więc jednak dobrze, że to on tu przyszedł.
- Mogę wejść do środka? – zapytał w końcu, wyjmując odznakę i legitymację.
Elsa przeczytała uważnie, a potem wpuściła go do środka. Nie, to nie zapowiadało się dobrze. Policjant w domu nigdy nie oznaczał czegoś dobrego. Wystraszyła się, ale mimo to próbowała się uspokoić. Może to nic, może wszystko jest dobrze. Jeśli zdarzył mu się wypadek, to może to nic poważnego? I wszystko będzie dobrze.
Joshua Hudson wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Jego partnera dzisiaj z nim nie było, ponieważ miał wolne. A tylko on potrafił z nim wytrzymać.
- Niech pani usiądzie – rzucił, kiedy weszli do salonu.
- Co się dzieje? – zapytała od razu. Nie chciała siadać, chciała wiedzieć, co on tu robi i dlaczego pytał o Chace’a.
- Proszę, niech pani usiądzie – powtórzył.
- Niech pan powie, co się dzieje – nieustępliwość była w genach Redbirdów. – Nie usiądę, póki mi pan nie powie, o co chodzi.
Detektyw Hudson westchnął. Okej, nie robił tego pierwszy raz, ale za każdym było to tak samo przykre.
- Chace Crawford został zastrzelony dzisiaj po południu.
Elsa uśmiechnęła się, uznając to za żart. Po chwili jednak na jej twarzy pojawił się grymas smutku. Żartował sobie, prawda? Nie mówił serio. To niemożliwe. Chace żyje, zaraz tutaj będzie z nią, przytuli i powie, że ten pan go z kimś pomylił, że w Nowym Jorku jest jeszcze jeden Chace Crawford.
Nie, nie, nie. Elsa pokręciła głową, czując napływające do jej oczu łzy. Była pewna, że słyszała, jak jej serce pęka. Zaczęła drżeć, łzy spływały jej powoli po policzkach. To niemożliwe, to nie mogła być prawda!
Uniosła dłonie i zakryła sobie nimi usta. Spojrzała na mężczyznę i znów pokręciła głową. To nieprawda, nie tak miało być! On ją oszukiwał!
Ale gdzieś w głębi siebie czuła, że to się dzieje naprawdę, nikt nikogo nie próbuje nabrać na kiepski i nieśmieszny żart.
Zadrżała mocnej i upadłaby na kolana, gdyby Joshua nie zabrałby jej w ramiona. Nie robił tego, nigdy. Jednak w tej sytuacji poczuł, że nie ma innego wyjścia; przytulił ja do siebie i pozwolił, aby Elsa płakała. A robiła to głośno i intensywnie. Przytuliła się do niego, mocno zaciskając palce na jego plecach. Była pewna, że gdyby nieznajomy ją teraz puścił, ona upadłaby z łoskotem na podłogę. Nogi miała jak z waty, a ból nie ustępował, nie uchodził wraz ze łzami; nie chciał jej opuścić.
A Joshua nie wiedział, co ma robić. Milczał zatem i próbował ją uspokoić, głaszcząc po karku. Widział wiele łez, kiedy przekazywał takie wiadomości, ale reakcja Elsy go zaskoczyła. A potem ją zrozumiał. On czuł się dokładnie tak samo parę lat temu.
Stali tak jeszcze przez dobrą godzinę, ale żadne nie odczuło tego. Może Elsa, ponieważ ten płacz i ból ja wyczerpały. Poczuła się zmęczona i w końcu odsunęła się od Joshuy. Nic nie powiedziała; wielka gula w gardle nie chciała zniknąć.
Powoli usiadła na fotelu i spojrzała na swoje ręce. Dostrzegła pierścionek, ale nie potrafiła się uśmiechnąć. Nie była również w stanie przepraszać detektywa za mokrą i, najpewniej, zniszczoną koszulę. Nie zauważyła, kiedy Hudson zniknął z salonu, aby po chwili pojawić się w nim ponownie i wsunąć jej w dłonie kubek z gorącą herbatą. I teraz nic nie powiedziała. Nawet, kiedy on odgarnął jej długie, blond włosy za uszy. Znalazł również chusteczki i podał je jej.
Kiwnęła delikatnie głową, dziękując mu za to.
Joshua stwierdził, że nic tu po nim, dzisiaj jej nie przesłucha. Wstał.
- Przykro mi – powiedział cicho. Bo naprawdę mu było, mimo swojej nienawiści do tej rodziny. Może dostrzegł prawdziwą miłość, której i on kiedyś doświadczył. – Pójdę już – dodał po chwili, a potem zniknął, zostawiając ją samą.
A Elsa siedziała na tym fotelu do rana, nie potrafiła wstać i pójść do łóżka. Nie wypiła herbaty do końca; wystygła razem z przygotowaną parę godzin temu kolacją dla niej i dla n i e g o.

Nick wpadł do gabinetu Reida, który siedział nad projektem. Cały czas nad tym samym, ponieważ chciał, żeby był idealny. Rysując, mógł się odstresować i zapomnieć o nielegalnych interesach, w których bierze udział. Spojrzał na starszego brata.
- A pukać umiesz? – mruknął, ponownie pochylając się nad papierem.
- Elsa dzwoniła. Chce, żebyśmy do niej przyjechali. Zbieraj się.
- Elsa?
Reid nie widział siostry już długi czas. Myślał, że spotkają się dopiero na jej ślubie.
- Stało się coś? – zapytał. Miał nadzieję, że wszystko dobrze i siostra chce ich widzieć, żeby przekazać im coś związanego ze ślubem. Właściwie, to się nie mylił.
- Nie wiem, nie chciała mówić przez telefon, ale była dziwnie zgaszona.
- Może ten cały Chace coś jej zrobił – Reid od razu wstał i podszedł do brata.
- Natalie mówiła, że on raczej z tych miłych.
- Tacy mają dużo do ukrycia.
Nick westchnął, ale poszedł za Reidem do garażu, a potem wsieli w samochód i pojechali do siostry. Obaj wydawali się być zaniepokojeni. Minęło sporo czasu, odkąd widzieli się z Elsą, a teraz ona dzwoni i mówi, że chce się z nimi zobaczyć. Nie chcieli myśleć o złych rzeczach, ale co innego mogli przewidywać starsi bracia, jeśli nie o tym, że facet ich siostry ją skrzywdził?

Zajechali po półgodzinie. Korki dawały o siebie znać. Szybko dostali się na wybrane pięto, a potem zapukali do drzwi. Elsa otworzyła im drzwi. Miała opuchnięte i czerwone oczy. Wyglądała na bardzo smutną i przygnębioną. Reid przyjrzał się jej uważnie, a potem wszedł do środka. Szukał oznak czegokolwiek, jakiejś szarpaniny. Tak, myślał, że Chace ją uderzył.
- Dziękuję, że przyjechaliście tak szybko – powiedziała cicho, zamykając za nimi drzwi. – Siadajcie. Muszę wam coś powiedzieć.
Mężczyźni spojrzeli na siebie, ale żaden nie chciał usiąść.
- Mów, Els, co się dzieje? – zapytał Nick. A widząc, że dziewczyna zaczyna płakać, podszedł do niej i ją przytulił mocno.
- Ślubu nie będzie – powiedziała w końcu. – Chace nie żyje. Zamordowali go w jego sklepie.
Potem już nic nie mówiła, a Nick trzymał ją mocno w ramionach. Reid zacisnął pięści. Domyślał się z jakiego powodu, a najstarszy z rodzeństwa chciał uspokoić siostrę. Dopiero po chwili Reid podszedł do nich i pogłaskał Elsę po plecach.
- Zadzwonię do Natalie, dobrze? – zapytał cicho Nick, przekazując dziewczynę bratu.
Elsa spojrzała na Reida, a potem spuściła wzrok.
- Kochałam go, wiesz? – zapytała cicho. – Mocno. Jak nikogo innego na świecie.

Wieczorem bracia opuścili mieszkanie siostry. Natalie postanowiła, że zostanie z Elsą na noc. Nick zgodził się bez wahania. Potrzebowała teraz kogoś, a jego żona była idealna. Oni nie mogli zostać, ponieważ Reid chciał z nim o czymś porozmawiać. W windzie milczeli obaj. Obaj byli pogrążeni w swoich myślach; widzieli Elsę załamaną i przygnębioną. Po śmierci ojca się tak nie zachowywała, a ona cieszyła się, że nie widzieli jej takiej, jaka była wczoraj, kiedy dowiedziała się o śmierci Chace’a. Że nie widzieli jej nerwów, słabości i ogromnego bólu, który cały czas z nią był.
W końcu znaleźli się w podziemnym parkingu. Dopiero przy samochodzie Reid odważył się odezwać.
- To Athaway albo Reece, mówię ci.
- Daj spokój, po co mieliby zabijać Chace’a?
- Kto wie, może był z nimi w zgodzie? – zasugerował Reid. Nie był ani trochę spokojny. Każdy, kto zranił jego siostrę, musiał za to zapłacić. Musiał cierpieć tak samo, jak ona. Tak, był mściwy, nie odpuszczał tak łatwo.
- Przesadzasz. Może miał po prostu jakiś wrogów, nie wiem, może musiał płacić komuś haracz, nie miał czym i ktoś się zemścił.
- Tak, albo chomik się zbuntował, wyciągnął spluwę spod trocin i zastrzelił go w geście zemsty. Do cholery, Nick, pomyśl! – warknął Reid, a para, która przechodziła obok do swojego samochodu, obejrzała się za nimi.
- Wsiadaj – powiedział starszy Redbird i otworzył samochód. Obaj zajęli miejsca. – Po co mieliby to robić? – zapytał po chwili, jakby przełamując się. Chyba zaczynał wierzyć w to, co mówił jego brat. A może również o tym myślał, tylko miał cichą nadzieję, że to nie przez n i c h zginął narzeczony ich siostry. Po prostu nie chciał myśleć o tym, że to ich wina, że to przez nich Elsa cierpi.
- A kto ich tam wie. Obaj są popierdoleni. Może zrobiliśmy coś nie tak. Może jutrzejszy transport wcale nie jest taki idealny i „w porządku” – zacytował Athaway’a. – Kurwa! – warknął, odchylając głowę do tyłu, ale zaraz spojrzał na Nicka. – Słuchaj, nie wiemy na stówę, czy to oni, ale ja wiem jedno: musisz stąd uciekać, rozumiesz? Zabrać Natalie, Jonah i Elsę jak najdalej stąd.
- Oszalałeś? – Nick spojrzał na niego jak na kretyna. – Nigdzie się nie wybieram. Znajdziemy skurwiela, który zrobił to naszej siostrze, a potem go zabijemy.
- Nick, ogarnij się – syknął Reid. – Skąd wiesz, czy nie zechcą zabić Natalie? Albo Jonah?
- Nawet nie wiemy, czy to oni! – krzyknął Nick, odpalając samochód. – Odwiozę cię do domu. Jutro zajmiemy się transportem, a potem  będziemy szukać sukinsyna.
Reid nic mu na to nie odpowiedział. Zapiął pasy i spojrzał za okno. Odetchnął. Zawsze było niebezpiecznie, ale teraz zaczęło się robić jeszcze bardziej nieprzyjemnie.

- Dziękuję, że ze mną zostałaś – Elsa spojrzała na Natalie i podała jej poduszkę. – I przepraszam, że sama musiałaś zająć się ścieleniem kanapy…
- To nic takiego, kochana – Natalie uśmiechnęła się do niej lekko. – Idź spać, pewnie jesteś wykończona.
Elsa kiwnęła głową, a potem poszła do sypialni. Wszystko tutaj pachniało nim. Uwielbiała ten zapach i nawet nie chciała myśleć, że kiedyś przestanie. Z szafy wyjęła koszulę Chace’a, a po zrzuceniu z siebie swoich ubrań, ubrała ją. Położyła się na łóżku, przykryła kołdrą i spojrzała na pierścionek.  

Była zima. Dużo śniegu, mróz i wiatr. Elsa cieszyła się, że w końcu dotarła do domu. Chace już na nią czekał. Pomógł jej się rozebrać, a potem pocałował ją na dzień dobry. Zapytał, jak minął dzień, a ona opowiedziała mu o bardzo wybrednym kliencie, któremu w końcu spodobał się projekt. Później on opowiedział o swoim dniu na uczelni, że było nawet zabawnie.
Zasiedli do kolacji. Tego wieczora Chace przygotował rybę i warzywa na patelnię. Zjedli, śmiejąc się i opowiadając dalej o swoich dzisiejszym dniu. Kiedy Elsa dopijała herbatę, on wstał, a zaraz potem uklęknął. Wyjął z kieszeni granatowe pudełeczko. Otworzył je, a oczom Elsy ukazał się delikatny, srebrny pierścionek z niewielkim szafirem na środku. Uśmiechnęła się szeroko, domyślając się, o co chodzi. Pozwoliła mu jednak kontynuować.
- Elso Redbird, wyjdziesz za mnie?
Bez owijania w bawełnę, bez jakiegoś romantyzmu, ale Elsie spodobało się. Zresztą, nie musiało być idealnie w sensie romantycznym; dla niej było wspaniale.
- Tak! – odpowiedziała od razu i rzuciła mu się na szyję. Chace szybko zamknął pudełko, żeby przypadkiem pierścionek nie wypadł i nie zgubił im się. Pocałował ją namiętnie, a kiedy dziewczyna odsunęła się od niego kawałek, założył jej pierścionek na palec. – Kocham cię – dodała, a potem znów go pocałowała. – Jest piękny, dziękuję, Chace.
On uśmiechnął się do niej, ciesząc się, że się zgodziła i że pierścionek się spodobał. Czy mogło być lepiej?

Rano Natalie wyszła do pracy, upewniając się wcześniej, czy Elsa zjadła śniadanie. Ba, nawet chciała pójść pobiegać, żeby w końcu ruszyć się z domu, dotlenić się i w jakiś sposób odpocząć od ciągłego płaczu. Zdawała sobie sprawę, że może to być trudne, ale chciała chociaż spróbować.
Ubrała się na czarno, spięła włosy i przygotowała Ipoda, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Może Natalie czegoś zapomniała albo to któryś z jej braci chce się dowiedzieć, jak się czuje.
To nie była ani Natalie, ani żaden z rodzeństwa. Przed nią stał detektyw Hudson.
- Dzień dobry – głupie powitanie, zdawał sobie z tego sprawę. – Mogę zadać pani kilka pytań?
- Jasne, proszę – wpuściła go do środka.
- Jak się pani czuje? – zapytał, chociaż nie po to tu przyszedł.
- Źle – odpowiedziała szczerze i skrzyżowała ręce na piersiach. – Kiedy będę mogła go zobaczyć?
- Po sekcji… Czy wie pani, czy Chace Crawford miał jakiś wrogów? – spojrzał na nią uważnie. On, tak jak jej bracia, łączyli to ze światem przestępczym, w którym Redbirdowie brali udział. Wiedział jednak, że ona mu nic nie powie.
- Chace? Nie, to niemożliwe – uśmiechnęła się lekko. – On był bardzo sympatycznym człowiekiem, wszyscy go lubili. Co prawda, jakiś chłopak, kolega z jego studiów, był zazdrosny, ale to chyba nic takiego.
Joshua zadał jeszcze kilka pytań dotyczących i Chace’a, i tego chłopaka, a także o parę szczegółów z ich wspólnego życia. Wszystko miało znaczenie.
- A czy uważa pani, że to mógł zrobić któryś z wrogów pani braci?
- Słucham? – Elsa zamrugała szybko oczami. Dlaczego sama na to nie wpadła? Przecież to było oczywiste!
- Wiemy, że pani bracia przemycają narkotyki – wyjaśnił Hudson.
- To niemożliwe – skłamała. Przecież doskonale o tym wiedziała. Ale w jej głowie narodził się pomysł zemsty. – Moi bracia tego nie robią. Są szanowanymi architektami, proszę pana.
- Oczywiście – powiedział Joshua, zapisując coś w notesie.
Może kłamała, może nie. Może wiedziała, czym zajmują się jej bracia, ba, kto wie, może współpracowała z nimi. O tym, że naprawdę nie wiedziała, nawet nie myślał przez dłuższą chwilę. Był pewien, że ona coś wie, ale nie chce mu powiedzieć, ponieważ chce chronić swoich braci.
- Gdyby pani sobie coś przypomniała, proszę dzwonić – położył swoją wizytówkę na stoliku, a ona kiwnęła głową na znak zgody.
Detektyw Hudson w końcu opuścił jej mieszkanie, a Elsa zrezygnowała z biegania. Przebrała się w małą czarną, czarne buty na obcasie, zarzuciła na ramiona tego samego koloru żakiet i zjechała do podziemnego garażu. Wsiadła w samochód i pojechała do firmy swoich braci.
Nie odpowiedziała na „dzień dobry”, które padło od strony recepcji, tylko poszła od razu do gabinetu Nicka. On i Reid akurat żegnali się z klientem.
- Elsa? Co ty tu robisz? – zapytał Nick.
I pożałował, że zapytał.
- Chcę się dołączyć do interesu. Tego drugiego – sprostowała, żeby wszystko było jasne.
- Nie, nie ma mowy – odpowiedział od razu.
- Zwariowałaś – dodał Reid. Nie wyobrażał sobie, żeby teraz jeszcze jego siostra miała narażać swoje życie. Już wystarczy, że Nick nie chciał go posłuchać. A sam Reid i tak nie miał nic do stracenia.
- Nie ja, tylko ten, który ośmielił się zabić mojego narzeczonego. Znajdę go i zabiję.

piątek, 21 lutego 2014

#1. Let it burn.



            Nowy Jork latem wyglądał naprawdę pięknie. Drzewa zakwitnięte, kwiaty kolorowe, ptaki śpiewały. Ludzie wydawali się żywsi, mimo że się spieszyli. Otoczenie wydawało się przyjaźniejsze i sympatyczniejsze. Od intensywnych kolorów i słońca od razu więcej się chciało. Również wieczory wydawały się lepsze – głównie dlatego, że były ciepłe.
            Dwie grupy dorosłych mężczyzn jednak nie zwracało uwagi na wieczorne walory pogody, kiedy zebrali się na opuszczonej części lotniska. Nikt tu nie przyjeżdżał, nie przychodził, nie było tu kamer ani ochrony. Jeden z hangarów okazał się być idealnym miejscem do dobijania nielegalnych targów. Mężczyźni patrzyli na „partnerów biznesowych” nieufnie, gotowi do wyciagnięcia broni i oddania strzałów. Bez skrupułów i wyrzutów sumienia. Tylko niektórzy chcieli mieć to już za sobą i wracać do domu, gdzie ktoś na nich czekał.
            Jednym z nich był Nicholas Redbird, szef jednej z grup. W domu czekała na niego żona i syn. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą, ale facet przed nim w ogóle się nie spieszył. Sprawdzał wszystko dokładnie, bał się przecieków. Jeszcze mu brakowało, żeby psy zaczęły intensywniej kopać w pobliżu jego osoby. Transport musiał być idealny.
            Brat Nicholasa, Reid, stał nad bratem, obok i obserwował najbliższe otoczenie. Nauczył się, żeby być zawsze gotowym w razie, gdyby komuś nagle zachciało sięgnąć po broń. On musiał być szybszy i go powstrzymać.
            - W porządku – powiedział w końcu James Athaway, „boss” narkotykowego świata w NY. On miał towar, on go rozprowadzał, on rozdawał kasę za udaną akcję. James uśmiechnął się kącikiem ust, zadowolony z wyników. – Ale jak coś pójdzie nie tak…
            - Wszystko będzie w porządku, Athaway – przerwał mu Nick, zabierając dokumenty, na których było wszystko rozpisane. Co, gdzie, jak i kiedy. Oczywiście, nie wprost, ale specjalnym kodem, żeby tylko oni wiedzieli, co się dzieje na papierach. – Nie musisz się niczym przejmować.
            - Ostatniemu gościowi, który mi to powiedział, odstrzeliłem łeb. Uważaj, co mówisz, Redbird – teraz uśmiechał się kpiąco. Wstał, a potem wyciągnął do niego dłoń.
            Nick również wstał i uścisnął niechętnie rękę „przyjaciela”.
            - Więc do zobaczenia – dodał Athaway, a potem opuścił hangar wraz ze swoimi ludźmi.
            Redbirdowie spojrzeli na siebie, ale tylko Reid odetchnął. Poklepał brata po ramieniu, a potem wsiedli do samochodu i pojechali.
            - Przez chwilę myślałem, że Reece wyciągnie broń i strzeli mi w oko  - wyznał Reid, spoglądając na brata, który prowadził. – Serio, gościu jest jakiś nienormalny, on kiedyś coś odjebie, mówię ci.
            Nick mu nic na to nie odpowiedział, tylko odwiózł go do domu.
            - Idź spać. Nigdzie już nie łaź. Jutro to samo. Masz być wypoczęty.
            - Jasne, wszystko na ostatni guzik, rozumiem. Dobranoc. Pozdrów Natalie i Jonah – uśmiechnął się lekko. A może nie powinien tego mówić. Nie o nich, nie po tym, co przed chwilą zrobili.
            - Okej, dobranoc, Reid. Uważaj na siebie.
            - Ty też.
            Potem Reid wyszedł z samochodu i skierował się do swojego mieszkania, które mieściło się w centrum, przy Central Parku. Odnowione osiedle i nowoczesne sprzęty to wszystko, czego potrzebował teraz młodszy Redbird. Wszedł do mieszkania, walcząc ze sobą, czy nie wyjść jeszcze choć na chwilę, ale zdecydował, że posłucha brata. Takie akcje, jak ta, którą przeprowadzą za dwa dni, zawsze go stresowały. Ale czemu tu się dziwić? I tak było już nieźle niż na samym początku, kiedy ręce mu strasznie drżały. Cieszył się, że obyło się bez strzelaniny, bo to mogłoby się skończyć wtedy różnie. Dzisiaj było już zdecydowanie lepiej, czuł się bezpieczniejszy, był spokojniejszy, pewniejszy siebie. Może zbyt pewny siebie i cieszył się, że jego brat podchodził do tego bez nerwów. A raczej udawał, że bez nerwów. Potrafił jednak zachować zimną krew i upewniał się milion razy i jeszcze raz, aby wszystko było dobrze. Bo to już nie chodziło tylko o nich, tylko o jego rodzinę, o którą musiał zadbać. A to, po co tak naprawdę się w to wpakowali, oddalało się coraz bardziej, umykało im. Nie zauważali nawet kiedy.

            Promienie słoneczne wdarły się do mieszkania Elsy Redbird, budząc ją. Zmarszczyła brwi, a potem zakopała się pod kołdrę. Odszukała ręką ciała obok siebie, a potem przytuliła się do niego mocno. Chace Crawford zamruczał coś i objął ją w pasie. Nie chciało im się wstawać, nigdy. Uwielbiali ze sobą leżeć, przytulać się i spać. Nie zawsze trwało to długo, bo nie zawsze był weekend. Dzisiaj jednak nie był to dzień wolny. Budzik wkrótce dał o sobie znać. Chace go wyłączył, a potem pogłaskał narzeczoną po plecach. Pocałował ją w czubek głowy.
            - Kochanie, pora wstawać, wiesz? – uśmiechnął się do niej, chociaż ona miała zamknięte oczy i udawała, że śpi.
            - Nie – odpowiedziała jedynie. – Nie.
            - Tak, kocie. Już niedługo sobota, to sobie odbijemy, dobra?
            Elsa uniosła głowę i otworzyła oczy. Kochała go. Całą sobą. Nie wyobrażała sobie życia bez niego.
            - Obiecujesz?
            - Tak, obiecuję – pocałował ją w usta.
            Blondynka odwzajemniła pocałunek, siadając na nim okrakiem. Pogłębiła pocałunek, głaszcząc go dłońmi po torsie. Chace uśmiechnął się, wsuwając dłonie pod jej koszulkę nocną. Pogłaskał ją po plecach, kończąc wędrówkę na jej pośladkach, które lekko ścisnął. Elsa przeniosła się z pocałunkami na jego szyję i obojczyk. Zakręciła biodrami na jego biodrach. Uśmiechnęła się, słysząc jego cichy jęk.
            Po chwili takich pieszczot, to Chace przejął kontrolę. Przewrócił ją na plecy i teraz to on całował ją po szyi i dekolcie. Pozbył się jej koszulki i odrzucił na bok.
           
            - Nie zdążę ci już zrobić śniadania, co? – zaśmiał się Chace, sunąc opuszkami palców po plecach dziewczyny. Idealne rozpoczęcie dnia.
            - Nie – odpowiedziała i pocałowała go mocno. – Przez ciebie będę krócej dzisiaj biegała – dodała, wstając. Ubrała na siebie bieliznę, krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach. Do tego wygodne adidasy, związała włosy i przygotowała niebieskiego Ipoda. – Aha, nie przyjeżdżaj po mnie dzisiaj. Idę na zakupy z Natalie i Abby – puściła mu oczko, a kiedy była już przy drzwiach od sypialni, wróciła się i jeszcze raz go pocałowała. – Do zobaczenia. Kocham cię!
            - Ja ciebie też! Zrobię coś dobrego na kolację! – zawołał jeszcze, nim Elsa opuściła mieszkanie.

            W domu jednorodzinnym na obrzeżach Nowego Jorku poranek również wyglądał miło. Natalie Redbird zaparzyła kawę dla swojego męża, zrobiła śniadanie dla rodziny i zdążyła się wyszykować do pracy. Tajemnicą pozostanie chyba na zawsze, skąd kobiety biorą tę siłę. To wszystko pewnie z miłości.
            Wróciła do sypialni, usiadła na skraju wielkiego łóżka i pocałowała Nicka w czoło.
            - Kochanie – szepnęła, głaszcząc go po włosach. – Pora wstawać.
            Redbirdowie mieli to do siebie, że nie chciało im się wcześnie podnosić z łóżka. Lubili sobie pospać w mięciutkim, wygodnym łóżku. Nick myślał, że mu to przeszło, naprawdę, od kiedy założył rodzinę, ale nic z tego. Nadal było mu ciężko wstawać. Poza tym, był zmęczony tymi ciągłymi kłamstwami, sprawami, ukrywaniem drugiej części swojego życia. Męczył go również strach o swoją rodzinę, ale nie chciał przerywać, nie teraz. Musiał się dowiedzieć, kto zabił i kto zlecił morderstwo jego ojca. Wtedy będzie mógł uciekać za granicę w poszukiwaniu nowego życia i świętego spokoju. Nie chciał myśleć o tym, że do końca życia będzie odwracał się przez ramię i zawsze będzie się bać, że go znajdą i zemszczą się na nim, zabierając mu jego rodzinę. Żonę, dziecko, rodzeństwo.
            - Już wstaję – uśmiechnął się i otworzył oczy. – Dzień dobry, kochanie – pocałował ją, a potem przyciągnął do siebie. Tym sposobem oboje leżeli znów w łóżku.
            Natalie zaśmiała się.
            - Nicky, przestań. Spóźnię się do pracy przez ciebie – pocałowała go szybko, a potem złapała za rękę i próbowała go wyciągnąć z łóżka. Aczkolwiek Nick przytulał ją mocno, więc nie miała okazji do popisu.
            - Zawsze tak mówisz – pocałował ją w szyję i uśmiechnął się szeroko.
            Będąc z nią, Nick odprężał się i zapominał o wszystkich problemach. Była jego kotwicą, jego światełkiem. Kochał ją całym sercem i nie wyobrażał sobie bez niej życia. Dbał o nią, troszczył się i uwielbiał. Jeśli wielcy pisali o miłości, to on to właśnie czuł. Był w stanie zrobić dla niej wszystko i poświęcić dla niej wszystko.
            Więc dlaczego nie potrafił zerwać z życiem przestępczym i uciec gdzieś daleko?
            - No dobra, wstajemy. Trzeba młodego odwieźć – puścił żonę, ale jeszcze pocałował ją mocno w usta. – Kocham cię, wiesz o tym, prawda?
            - Hm… obiło mi się o uszy – uśmiechnęła się i wstała. – Idę obudzić Jonah.
            Nick popatrzył jeszcze za nią, a potem poszedł do łazienki.
            Przy śniadaniu bawił się z synem klockami. Oczywiście Natalie im tego zabraniała, ale w końcu i tak się poddała. Nie miała szans z tymi chłopakami. Potem zapakowała synkowi śniadanie.
            - Będę dzisiaj później. Idę z Elsą i jej przyjaciółką po suknię ślubną. Aż mi się przypominają czasy, kiedy to ja wybierałam – usiadła mężowi na kolanach i objęła go za szyję.
            - Byłaś najpiękniejszą panną młodą na całym świecie – orzekł Nick i pocałował ją lekko, żeby przypadkiem dziecka nie zgorszyć.
            - Dziękuję. Ale Elsa ma twoje geny, pewnie będzie piękniejsza.
            - A tego nie mogę powiedzieć, bo to moja siostra.
            Natalie roześmiała się, a po paru minutach cała trójka była gotowa do wyjścia. Nick zawiózł Jonah do przedszkola, żonę podwiózł do szpitala, do pracy, a sam pojechał do swojej firmy architektonicznej.

            Po południu Elsa, Natalie i Abby siedziały w salonie sukien ślubnych, w którym blondynka przymierzała suknię. Specjalnie na nią szyta, idealnie na niej leżała. Biała, długa do kostek, lekko rozkloszowana od pasa, na górze biały gorset. Elsa spięła włosy w luźnego koka i spojrzała w lustro. Buty, które miała na sobie, nie były wysokie. Co prawda uwielbiała wysokie obcasy, ale wolała nie ryzykować potknięciem, idąc do ołtarza. Ekspedientka założyła jej jeszcze welon, który sięgał mniej więcej do połowy ud.
            - Jesteś piękna – powiedziała Natalie, która siedziała na kremowej, skórzanej sofie.
            - Chace zwariuje – dodała Abby.
            - Oby – zaśmiała się Elsa, okręcając się dookoła własnej osi. Podobała się samej sobie, więc musiało być naprawdę dobrze. – Jeszcze fryzura i makijaż… - spojrzała na swój pierścionek zaręczynowy. Był srebrny z malutkim szafirem. Uśmiechnęła się do siebie.
            - Będzie perfekcyjnie – powiedziała Natalie, popijając szampana.
            W tak drogich sklepach pracowniczki częstowały klientki szampanem albo winem. Głównie dlatego, że i tak kobiety spędzały tutaj dużo czasu, kiedy wybierały i przebierały w najróżniejszych stylach i fasonach. Ale Elsa od samego początku, od małej dziewczynki, wymarzyła sobie sukienkę. Gorset pokrywała delikatna, biała koronka, a w dół sukni było wczepionych kilka malutkich, czerwonych różyczek. W swoich jasnych włosach, upiętych w kok, również planowała zamieścić jedną lub dwie takie różyczki.
            - A masz błękitną podwiązkę?
            - O matko, zapomniałam – Elsa była przerażona. Chwyciła suknię i lekko ją uniosła, żeby nie przeszkadzała jej przy zejściu z małego podestu.
            - Proszę się nie martwić, i takie rzeczy tutaj mamy – powiedziała ekspedientka, idąc w kierunku dalszej części sklepu. Wróciła z uśmiechem i paletą, na której leżało parę błękitnych podwiązek w różnych wzorach i stylach.
            Elsa przyjrzała się im uważnie.
            - Ta jest super – Natalie pokazała na jedną z delikatniejszych; była koronkowa.
            - Mhm, zdecydowanie najlepsza – dodała Abby i podała ją przyjaciółce.
            Blondynka uśmiechnęła się do nich, a potem założyła ją na nogę.
            - Aha, Chace będzie miał problemy z poczekaniem do nocy poślubnej – zaśmiała się Abby. – Wyglądasz naprawdę wspaniale, Elsa.
            Dziewczyna uśmiechnęła się do nich, a potem jeszcze raz spojrzała na siebie w ogromnym lustrze. Była najszczęśliwszą osobą na świecie. Wiedziała, że będzie wspaniale, kiedy pozna w końcu tego jedynego, ale nie przypuszczała, że aż tak.

            Chociaż Nick przyjeżdżał na rano do pracy, tak Reid robił to w południe. Zazwyczaj dlatego, że odsypiał jeszcze po imprezie. Chciał szaleć, póki mógł. To był jego sposób na odstresowanie się, a tego nigdy nie brakowało.
            Nick przyjeżdżał swoim SUV-em, albo eleganckim audi, a Reid uwielbiał jeździć motorami. Było szybciej i wygodniej; nie musiał stać w korkach, tylko przejeżdżał między samochodami do świateł, a potem już go nie było. Jazda na ścigaczu sprawiła, że musiał zacząć przebierać się w pracy w garnitur. W szafie miał kilka takich, jak również kilka par dżinsów, koszulek i skórzaną kurtkę, aby po wyjściu z pracy znów móc swobodnie poruszać się motorem.
            Zaparkował, a potem wszedł do wysokiego budynku. Uśmiechnął się do pań w recepcji, a potem skierował się do swojego gabinetu, w którym przebrał się w czarny garnitur, a resztę rzeczy, w tym kask, schował do szafy. Lubił porządek. Zresztą, klienci także. Poszedł do gabinetu naprzeciwko do swojego brata, zamykając za sobą drzwi.
            Pogadali przez chwilę o projektach, a potem Reid wrócił do siebie, bo miał umówione spotkanie z klientką. Bardzo piękną klientką. Kobieta miała długie nogi, czarne włosy i zawsze wyglądała zniewalająco. Tak, Reid przespał się z nią parę razy tutaj, w gabinecie, na biurku i kanapie. Podobała mu się, fakt, ale to nie była kobieta, z którą chciałby założyć rodzinę. Poza tym, jaką rodzinę? W świecie, w jakim żyje? Jakie życie prowadzi? Nie, to było niemożliwe. Podziwiał swojego brata, naprawdę.
            Swoją pracę uwielbiał. To było to coś, co się w życiu robi z przyjemnością i jeszcze się na tym zarabia. Można wygrać więcej w życiu? Można, w jego przypadku można.
            Uwielbiał robić nowe projekty, rysować i tworzyć. Wymyślał najróżniejsze pomieszczenia, pod różnymi kątami i jeszcze dziwniejszymi sposobami budowania nowych domów, gmachów, wieżowców, drapaczy chmur i wielu innych.
            Po czterech godzinach spędzonych w biurze (i dwóch z ponętną klientką), przebrał się z powrotem w dżinsy, koszulkę, trampki, założył kurtkę i wziął ze sobą kask. Zszedł z bratem do podziemnego parkingu, w którym się rozstali, wyjeżdżając w przeciwne strony.

            Chace Crawford pracował w sklepie zoologicznym. Co prawda to nie było jakieś jego wielkie marzenie, chciał być weterynarzem. Ale kiedy dowiedział się, że będzie musiał patrzeć na cierpienie zwierząt, a także je usypiać, to od razu mu się ode chciało. Teraz jego marzeniem było zostanie chirurgiem. Uczył się cały czas, odbywał już praktyki. Chciał być najlepszy i do tego dążył. A zarabiać na razie jakoś trzeba, żeby nie żyć cały czas na spadku, prawda?
            Nasypał królikom jedzenia, kiedy usłyszał dzwonek przy drzwiach. Wrócił do lady z kasą i spojrzał na mężczyznę, który wszedł.
            - Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał z uśmiechem.
            Nie chodziło nawet o grzeczność, on po prostu był szczęśliwy. Układało mu się w życiu prywatnym, finansowym, zawodowym i uczuciowym. Co prawda nie znał za bardzo braci Elsy, ale to nie miało znaczenia, bo to nie z nimi się żeni. Było mu przykro, bo to w końcu jej rodzina, a chciał mieć z nimi dobre relacje. Wierzył jednak, że na weselu, a także później ich kontakty się poprawią i nie będzie czuł się obco, ponieważ Nick i Reid tak go właśnie traktowali, jak obcego, nieznajomego spotkanego na ulicy. Myślał, że oni nie chcieli poznać go bliżej, czemu się dziwił, gdyż Elsa to ich mała siostrzyczka. Nie chcieli wiedzieć o nim dosłownie wszystkiego? Nie wiedział, że to właśnie jego narzeczona nie chciała się z nimi spotykać. Mimo wszystko był szczęśliwy. Najszczęśliwszy.
            Mężczyzna, który przed chwilą zawitał do sklepu spojrzał na niego, a potem zza paska wyjął broń. Nie dał Chace’owi nawet chwili, kiedy z niej wystrzelił prosto w jego głowę. Zwierzęta zadrżały, przestraszyły się.
Crawford padł martwy.