piątek, 28 marca 2014

#6. I'd fight away all of your fears.




            To był zimowy dzień, ale za to bardzo piękny. Świeciło słońce, co mogło denerwować kierowców. Przechodniów zresztą też. Josh Hudson śmiał się pod nosem z ludzi, którzy mieli założone na nosy okulary przeciwsłoneczne. Uważał za komiczne to, że zimą nosi się takie rzeczy. Śmieszne, ale za to przydatne. Sam poprawił czapkę na głowie. Annie, jego żona, zawsze zwracała mu o to uwagę. Miał się ciepło ubierać, żeby się nie przeziębić. Ona nie zamierzała się nim opiekować, kiedy ten zachoruje. Chorzy mężczyźni byli gorsi niż małe dzieci. Nic nie potrafili zrobić i tylko leżeli i marudzili. Już z nim to przechodziła nie raz. Nie chciała znów tego przeżywać.
            Dlatego Josh owinął się szczelniej szalikiem, kiedy wyszedł z komendy i skierował się do samochodu. Dostali wezwanie. Martwa kobieta i dziecko. Josh nie wyobrażał sobie, gdyby takie coś zdarzyło się jemu. Nie przeżyłby tego. Jak miał żyć bez Annie i Jasmine, jego małej córeczki? Aż się wzdrygnął na samą myśl.
            Wraz z Adamem, swoim partnerem, pojechali na miejsce zdarzenia. Tylko dlaczego kierowali się w stronę j e g o domu? Może to gdzieś w okolicy. Może piętro wyżej, niżej. Cokolwiek. Dlaczego Adam zatrzymał się przed wieżowcem, w którym mieszkał Josh? Dlaczego Adam szedł tak, jak gdyby nigdy nic? No tak, nie wiedział, że Josh tutaj mieszka. Może gdyby wiedział, inaczej by do tego podchodził.
            Josh wyjął telefon z kieszeni i odnalazł numer Annie. Wcisnął zieloną słuchawkę i czekał. Niestety, oprócz sekretarki nikt się nie odezwał. Hudson poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Wiedział, że zawód będzie miał ciężki, ale… Dobra, spokojnie – pomyślał – przecież to nic nie znaczy. Nadal to może być ktoś z sąsiedztwa.
            Znów wykręcił jej numer. Nadal sygnały. W końcu wysiedli z windy i skierowali się w stronę j e g o mieszkania.
            I wtedy usłyszał dzwonek komórki Annie. Drzwi do jego mieszkania były lekko uchylone. Komórka wypadła mu z ręki i roztrzaskała się o podłogę.
            Wyprzedził Adama, rzucając się w szaleńczy bieg przez korytarz. Wpadł do mieszkania jak burza. Ekipa spojrzała na niego zdziwiona, ale nikt nie zdążył zareagować, kiedy przedarł się przez policjantów i upadł na kolana obok Annie.
            Zapłakał głośno, unosząc tułów Annie i przytulając do siebie. Dopiero po chwili uniósł wzrok i odszukał Jasmine.
            - Josh… - Adam położył dłoń na jego ramieniu, ale on wsunął mu w ręce ciało Annie, a potem rzucił się do córeczki. I tym razem nie udało im się go powstrzymać przez objęciem j e g o rodziny.
            Josh nie potrafił powstrzymać łez mimo, że patrzyli na niego koledzy z pracy. Po prostu nie potrafił przestać. Łzy spływały mu po twarzy. Z jego gardła wydobył się krzyk. Nie mógł temu zaprzestać. Jego cały świat właśnie się zawalił, runął. Nie miał już nic. Gdzieś w środku wierzył, że to jakiś naprawdę durny żart i Annie chce mu w tak głupi sposób dać nauczkę. Za cokolwiek. Wybaczyłby jej. Wszystko, naprawdę. Tylko niech to będzie kłamstwem. Ta krew, zepsute meble, rozbity stół, obrazy leżące na ziemi. Oddałby wszystko, żeby to nie była prawda.
            Niestety, wszystko to miało miejsce, to wszystko się działo. I on nie mógł zrobić nic, żeby cofnąć czas albo zwrócić im życia. Oddałby swoje za ich. Sprzedałby duszę. Ale nikt mu nic takiego nie proponował. Dlaczego nikt nic nie chciał?!
            Ukrył twarz, spuszczając głowę, cały czas trzymając w objęciach Jasmine.
            Dopiero po chwili koroner nakazał mu odsunięcie się. Bo zniszczy ślady, czy coś takiego. Josh znał procedury; nie mógł niczego dotykać. Ale zostało mu to wybaczone. Wiadomo, dlaczego. Niestety, nie chciał puszczać ani córki, ani żony. Dwóch policjantów musiało go odciągać, ale on się nie dawał. Krzyczał, że musi przy nich być, że nie mogą mu tego robić. W końcu dołączył do nich trzeci, a potem czwarty stróż prawa. Wyprowadzili go na korytarz, gdzie lekarz wstrzyknął mu lek uspokajający. Po paru chwilach Josh oparł się o ścisnę, a potem się po niej osunął.
            Nagle zrobiło mu się zimno. Mimo kurtki, czapki, szalika. Cały zaczął drżeć, a chwilę później trząść. Lekarz zarzucił mu na ramiona termiczny koc. Josh bezwiednie się nim okrył. Nikt nic nie powiedział, nikt nie wiedział, co powiedzieć. Łatwo było poinformować obcą osobę o śmierci kogoś bliskiego i dodać coś w stylu „przykro mi z powodu pańskiej straty”, ale Josh był ich kumplem. Teraz takie słowa wydawały się zbyt banalne i oklepane.
            A on siedział pod tą ścianą długi czas, nie dawał się lekarzom ani kolegom. Wstał dopiero wtedy, kiedy wywożono jego rodzinę w czarnych workach.

            Josh gwałtownie otworzył oczy. Jego serce biło jak szalone. Dookoła niego było ciemno. Zacisnął palce na pościeli. Był u siebie, to na pewno. Uniósł lekko głowę i rozejrzał się. Jego wzrok po chwili przyzwyczaił się do ciemności. Tak, rozpoznał meble i ich układ, był u siebie w domu, w sypialni, we własnym łóżku.
            Położył głowę z powrotem na poduszce i odetchnął. Zacisnął na chwilę powieki, by znów je otworzyć. To tylko sen. To tylko kolejny koszmar.
            Odgarnął kołdrę na bok i usiadł na brzegu łóżka. Otworzył butelkę z wodą i wziął parę większych łyków. Ponownie odetchnął. Nienawidził takich nocy, gdy wszystko do niego wracało, jakby to było wczoraj. A tej zimy minie pięć lat, kiedy je stracił.
            Wstał i skierował się do łazienki. Podszedł do umywalki i odkręcił wodę. Obmył sobie twarz, a potem spojrzał w lustro. Miało być lepiej, czas miał uleczyć rany. Nic takiego nie następowało. Może na chwilę, ale potem znów to do niego wracało. W koszmarach.
            Dopiero po dłuższej chwili wrócił do łóżka. O dziwo zasnął bez problemów.

            Reid poszedł na poranne zakupy. Pusta lodówka dała o sobie znać, kiedy rano do niej zajrzał i nie znalazł niczego, z czego dałoby się zrobić śniadanie. Mleko było popsute, z jajkami nie było lepiej. W szafkach nie znalazł chińskich zupek ani dań w pięć minut. Takie sytuacje skłaniają człowieka do wcześniejszego wyjścia z domu.
            Umył się, ubrał i zszedł na dół do sklepu. Przecież nie będzie nigdzie jechał. Kupi sobie płatki, mleko, jakąś bułkę czy coś i pojedzie do pracy. I dopiero po niej pojedzie na jakieś porządne zakupy do supermarketu. Warto dodać, że Reid był tym typem faceta, który ładuje do koszyka wszystko to, co mu się podoba. A potem sytuacja się powtarza: w lodówce znajduje same zgniłe i spleśniałe produkty.
            Wziął mały koszyczek i przeszedł się po sklepie. Przy lodówkach zobaczył całkiem atrakcyjną dziewczynę. Długie nogi odziane miała w miętowe trampki i krótkie, dżinsowe spodenki. Biała koszulka wisiała jej na ramionach, ale podobno taka była teraz moda. Długie, brązowe włosy miała spięte w wysoki kucyk. W jednej ręce trzymała swój koszyk, a drugą próbowała sięgnąć po jakiś jogurt. Dziewczyna była niewysoka, więc Reid postanowił pobawić się w superbohatera i jej pomóc. Tak, spodobała mu się, to chyba oczywiste.
            Podszedł do niej i wziął jogurt do ręki.
            - Ten? – zapytał, uśmiechając się do niej. Kiedy na nią spojrzał, poczuł, jakby został trafiony piorunem. Śmieszne uczucie, bardzo dziwne.
            - Am… tak. A mógłby pan zobaczyć, czy jest z mango? – zapytała nieśmiało.
            - Jasne – odszukał wzrokiem pożądanego smaku, a potem podał jej produkt. – Proszę bardzo. Coś jeszcze? Chętnie służę pomocą.
            - Nie, na razie dziękuję. Albo może pan jeszcze mi podać ze dwa takie, będzie na zaś.
            - U mnie na zaś, to się potem psują. No cóż – wzruszył ramionami, próbując zatuszować swoje idiotyczne zachowanie. Nagle nie wiedział, jak ma ją poderwać. Nie miał z tym problemów, zawsze udawało mu się osiągnąć cel. – Jestem Reid – przedstawił się, podając jej dłoń. Może tak spróbuje.
            - Haylie – uścisnęła jego rękę i uśmiechnęła się. – Mieszkasz tutaj?
            Miała na myśli wieżowiec, u którego stóp znajdował się właśnie ten niewielki sklep.
            - Tak, piętnaste piętro.
            - Ja na dziewiątym.
            - Może dlatego się nigdy nie spotkaliśmy. Zawsze możemy nadrobić stracony czas. Jadłaś już śniadanie?
            - Nie, jeszcze nie – skłamała, ale nie poczuła się z tym źle. Chciała iść gdzieś z nim, bo dlaczego nie? Spodobał jej się, więc takie spotkanie to przecież idealny sposób na poznanie się nawzajem.
            - Super – uśmiechnął się szeroko. – Zrobimy zakupy, zaniesiemy je do naszych mieszkań i możemy iść do jakiejś restauracji. Jakieś propozycje?
            - Słyszałam o jakiejś knajpce.
            - Świetnie.
            Resztę czasu w sklepie spędzili razem. Reid odkrył, że jeszcze z żadną dziewczyną nie rozmawiało mu się tak dobrze. Mieli różne zdania na parę tematów, ale to właśnie było dobre, bo wymieniali się swoimi światopoglądami.

            Joshua Hudson wszedł na komisariat i skierował się od razu na odpowiednie piętro, na którym odbywało się przesłuchanie jakiegoś Mitchella. Kamery uchwyciły go w wieżowcu, w który mieszkał Josh. Jego koledzy zgarnęli go, ponieważ nie chciał nic powiedzieć na miejscu. A mógł okazać się świadkiem, jeśli nie samym sprawcą. Josh jednak nie znał żadnego Mitchella. Nie pamiętał nawet, czy kiedyś się przewinął przez jakąś sprawę. Koledzy z pracy nie chcieli mu za wiele powiedzieć, więc zdecydował się przyjść osobiście i osobiście przeprowadzić przesłuchanie. Oczywiście wiedział, że go nie wpuszczą, ba, dostał przymusowy urlop, żeby mógł odpocząć, przyzwyczaić się do sytuacji i tych innych pierdół, o których mówią w pracy, kiedy w czyimś życiu wydarzy się jakaś tragedia. Josh mówił każdemu, kto go zatrzymywał, że zapomniał o czymś, co jest w jego biurku, a bardzo tego potrzebuje. Kiedy rozejrzał się i okazało się, że nikt nie jest nim zainteresowany, wślizgnął się na korytarz prowadzący do pokoju, w którym siedział Mitchell. Nie powinien tego robić, ale uznał, że musi dowiedzieć się paru rzeczy samodzielnie.
            Szybko przeszedł dystans, a potem wszedł do pokoju, zamykając drzwi. Przyjrzał się uważnie nieznajomemu. Nie rozpoznawał go.
            - Mów, co wiesz. Szybko – warknął Josh.
            W odpowiedzi otrzymał jedynie kpiący uśmieszek świadka. Josh zacisnął pięści. Zazwyczaj radził sobie w takich sytuacjach, nie ruszało go takie zachowanie. Ale teraz to było zdecydowanie coś innego.
            - Możesz mnie cmoknąć – powiedział Mitchell.
            Hudson sam nie wiedział, dlaczego nagle chwycił krzesło i rzucił nim o ścianę, a zaraz potem z całej siły odsunął oddzielający ich stół. W mgnieniu oka znalazł się przy chłopaku, trzymając go za koszulę i patrząc na niego morderczym wzrokiem. Przyparł go do ściany, uderzając o nią jego plecami.
            - Pozwól, że zapytam raz jeszcze, dobrze? Kto zabił tamtą kobietę i dziecko? – syknął przez zaciśnięte zęby.
            Nie pochwalał takich metod przesłuchania, ale jak już zostało wspomniane – to była zupełnie inna sytuacja. Musiał mieć te informacje t e r a z. Nie pozwoli, żeby jakiś gnojek sobie z nim pogrywał albo robił z niego idiotę.
            - Och, to była twoją żona i córeczka? – zakpił Mitchell, niewzruszony tym, co wyczyniał detektyw. Doskonale zdawał sobie sprawę, że za takie coś może zostać ukarany. Miał nad nim przewagę. Uniósł kącik ust w aroganckim uśmieszku.
            I nie docenił Josha, który uderzył go z pięści w brzuch, a potem kopnął go z kolana w twarz. Zaraz po tym rzucił go na przeciwległą ścianę, a ciało Mitchella opadło na krzesło.
            - Jeszcze raz, bo się chyba nie zrozumieliśmy – kontynuował Josh, podchodząc do niego. Wyjął z pasa broń. Przyciągnął Mitchella do siebie, ponownie łapiąc go za koszulkę i przykładając mu lufę do głowy. – Co wiesz na ten temat?
            Miał gdzieś to, że świadkowi leciała krew z nosa. Mógłby go uszkodzić jeszcze bardziej. Jeśli chłopak nadal będzie robił sobie z tego wszystkiego zabawę, to się przekona, że FBI nie zawsze trzyma się regulaminu.
            - Nie możesz mnie zastrzelić – prychnął.
            Josh uderzył go z broni, a następnie znów nim rzucił. Tym razem na podłogę. Sekundę później pochylił się nad nim i zaczął okładać go pięściami. Przestał, aby znów zadać mu to samo pytanie.
            - Miałem tylko przyjść i się dowiedzieć, czy nie żyją – splunął krwią na podłogę.
            - Komu miałeś przekazać informacje? – kiedy odpowiedź długo nie przychodziła, Josh znowu zadał cios. – Mów!
            - Nie wiem, jak się ten facet nazywał i nie wiem, jak wyglądał. Było ciemno – Mitchell zakaszlał, poczuł się gorzej, kiedy Josh zaczął wbijać mu kolano między żebra. – Mówię prawdę! I słyszałem coś o Athaway’u, Reece’ie i Redbirdach.
            Josh nie zdążył zapytać o nic więcej, kiedy do pokoju wpadło paru umundurowanych, złapali go i siłą wywlekli z pokoju. Hudson nie chciał wychodzić; był na dobrej drodze do zdobycia więcej informacji.
            Puścili go, popychając lekko do przodu dopiero parędziesiąt metrów od pokoju przesłuchań. Josh wyprostował się. Dopiero teraz zauważył krew na swoich rękach. Kurwa – pomyślał.
            - Masz urlop podobno – przed nim stał jego szef. – A ty przychodzisz sobie tutaj i rzucasz się na jedynego świadka.
            - Zrozum…
            - Rozumiem. Ale przekroczyłeś granice. Zostajesz zawieszony na pół roku.
            Josh chciał coś powiedzieć, ale nagle miał pustkę w głowie. Zawieszony? Za co, że chciał poznać odpowiedzi? Inaczej ten sukinsyn by nic nie powiedział! Śmiał mu się prosto w twarz! Gdyby nie zrobił tego, co zrobił…
            Ponownie spojrzał na swoje ręce.
            Nie zostałby zawieszony.
            Ale to nieważne. Sam przeprowadzi śledztwo, na własną rękę.
            - Trzymaj się od tego z daleka, Hudson – dodał szef. – To nasza sprawa, zajmiemy się tym – zapewnił go, a potem położył dłoń na jego ramieniu. – To priorytet…
            - W dupie mam wasz priorytet! – warknął Josh. – One nie żyją!
            - Znajdziemy sprawców – zapewnił go. – A ty idź do domu.
            - Stale wysyłacie mnie do domu! Ale to nie jest dom bez Annie i Jasmine!
            Mężczyzna nic mu na to nie odpowiedział. Współczuł mu, i to cholernie. Ale jedyne, co mogli robić, to szukać sprawcy i należycie go usankcjonować. Zachowanie Hudsona nic im nie pomaga, tylko pogarsza sprawę.
            - Sinclair – szef spojrzał na Adama – odwieź go bezpiecznie do domu. Ale najpierw zaprowadź go do łazienki.
            Adam jedynie kiwnął głową, a potem spojrzał na Josha. Westchnął cicho.
            W drodze do łazienki obaj milczeli. Adam nie wiedział już, jak ma z nim rozmawiać. Byli nie tylko kumplami z pracy, ale też przyjaciółmi i nie potrafił mu pomóc. Bolało go to i widok Josha, który stracił wszystko, na czym mu zależało.
            W środku Joshua umył ręce zimną wodą.
            - Czego się dowiedziałeś? – zapytał wprost Adam. Wiedział, że Mitchell mu coś powiedział, to było więcej, jak pewne.
            - Nic – skłamał. Nie powie mu prawdy, bo oni i tak nic z tym nie zrobią. – Nic nie chciał powiedzieć. Myślisz, że dlaczego go tak urządziłem?
            - Jasne – odpowiedział Adam. Nie wierzył mu, ani trochę. Mimo wszystko, nie chciał naciskać. Jeśli będzie chciał, to sam mu powie.
            Ale nie powiedział. Dowiedział się później, od Mitchella. Ten powiedział mu to samo, co Joshowi. Już nie miał nic do stracenia. Aczkolwiek śledztwo i tak zostało umorzone z powodu braku dowodów. Cała czwórka, o której wspomniał Mitchell, miała alibi, a facet, z którym miał się spotkać, nie został nigdy odnaleziony. Jakby zapadł się pod ziemię.

             Po uroczym spotkaniu z Haylie, Reid pojechał do pracy. Uśmiechał się lekko do siebie przez dłuższy czas, póki nie zaparkował na swoim miejscu, kiedy dojechał do pracy. Musiał poważnie porozmawiać z bratem.
            Wszedł do jego gabinetu bez słowa. Okazało się, że był u niego klient. Przywitał się zatem, przeprosił i wycofał się, chociaż nie miał na to czasu. Musiał odczekać dłuższą chwilę, aż w końcu klient wyszedł.
            - Co się stało, że tak wpadłeś? – zapytał Nick, podchodząc do ekspresu do kawy. Właściwie nie lubił zadawać tego pytania. „Co się stało?”, „Co się dzieje?” – te pytania aż się prosiły o odpowiedź zabarwioną dramaturgią. A dramat w ich życiu był naprawdę niepotrzebny.
            - Musimy z tym skończyć i wypieprzać stąd jak najdalej – powiedział od razu Reid, podchodząc do okna, a potem na drugi koniec pokoju.
            Nick wodził za nim wzrokiem.
            - Co tym razem?
            - Pamiętasz, jak się z ciebie śmiałem, jak mi powiedziałeś, że zakochałeś się w Natalie od pierwszego wejrzenia?
            - Tak. Powiedziałeś, że jestem kretynem i popieprzonym romantykiem.
            - Tak… No więc dzisiaj poczułem to samo.
            - Och, jesteś kretynem i popieprzonym romantykiem – Nick wyraźnie miał z tego satysfakcję. Ale szybko przestał napawać się chwilą i zapytał: - Kim jest ta dziewczyna?
            - Moją sąsiadką. Jest piękna i mądra, i czuję się w jej towarzystwie naprawdę zajebiście.
            - Umów się z nią – zasugerował Nick. Nie, wcale nie kpił, no gdzieżby.
            - Zjedliśmy śniadanie…
            - Śniadanie?
            Reid spojrzał na niego, a jego twarz wyrażała jego „Serio? Teraz?”.
            - To nie tak, jak myślisz. Spotkaliśmy się rano w sklepie i postanowiliśmy iść gdzieś coś zjeść.
            - Och, to ma sens. Reid umówił się na randkę.
            - Przestań kpić, ja tu poważnie mówię – mruknął młodszy Redbird i z powrotem powędrował pod okno.
            - Więc dlaczego chcesz wyjechać?
            - Słuchaj – spojrzał na niego poważnie. Bardzo poważnie. – Możesz udawać, że wszystko jest w porządku, ale ja widzę, jak cholernie się boisz, że coś stanie się Natalie albo Jonah. I podziwiam cię, naprawdę, Nick, podziwiam cię bardzo, że jeszcze tu siedzisz, kiedy im może stać się krzywda. Nie przerywaj mi – dodał szybko, widząc, że jego brat otwiera usta, by coś powiedzieć. – Ale dobra, stoję u twojego boku, bo jesteśmy braćmi. Ale nasza obecność tutaj, w świecie jebanych narkotyków nie dała nam żadnych odpowiedzi! Nic!
            - Przestań, jesteśmy coraz bliżej prawdy!
            - Przestań chrzanić! Jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu, co pięć lat temu, kiedy zaczynaliśmy! – warknął Reid. – Ach, nie, przepraszam, pięć lat temu to ledwo potrafiliśmy trzymać broń, a teraz, proszę, kontakty z handlarzami i strzelaniny. A nikt nic nam nie mówi, nikt nic nie sypie. Spójrz prawdzie w oczy, Nick. Nie jesteśmy ani o krok bliżej do poznania mordercy naszego ojca. I wiesz co? Ja jestem gotowy to rzucić. Myślisz, że dlaczego nie związałem się dotąd z żadną dziewczyną? Bo się bałem. Jeśli zależy ci na rodzinie, też odpuść.
            - Reid – westchnął Nick i oparł się biodrem o biurko. – Wiesz, że to nie takie proste. W dodatku Elsa się w to wpakowała. Ona nie da za wygraną, nie teraz.
            - Więc co mamy robić? Czekać, aż komuś znudzi się współpraca z nami i zaczną nas zabijać? Spójrz na Chace’a.
            - Nie mieszaj w to tego gościa. Nie wiemy, czy miał jakieś zatargi z kimś, kto nie ma związku z naszymi sprawami.
            - Racja, nie wiemy. Ale jakoś nic innego nie przychodzi mi do głowy.
            Nick odwrócił wzrok i odetchnął. To wszystko prawda. Sam nie wierzył, że było to nieporozumienie albo sprawka kogoś innego. Ale po co ktoś, związany z narkotykami, miałby go mordować?
            - Nick – Reid położył dłoń na jego ramieniu. – Czas najwyższy odpuścić.
            - Racja. To nie ma sensu, a stwarzamy zagrożenie dla najbliższych – spojrzał bratu w oczy. – Musimy obmyślić drogę ucieczki.
            I wtedy coś rozpiło szybę, wpadając do środka. Obaj poderwali się i odruchowo schowali za biurkiem. Wyjęli nawet bronie. Wyjrzeli zza mebla, ale nic się nie działo.
            - O tym właśnie mówię – mruknął Reid. – Paranoja.
            - Tak, ale to było uzasadnione – Nick schował pistolet i podszedł do kamienia, sprawcy rozbitego okna. – Tu jest coś doczepione – zdjął gumkę recepturkę i rozłożył kartę. – No, to tyle, jeśli chodzi o ucieczkę – zakpił żałośnie Nick, podając bratu kartkę.
            A na niej napisane było „OBSERWUJĘ WAS”.

            Po długim i ciężkim dniu, Josh zdecydował się przyjść do Elsy. Chciał ją przeprosić za poprzedni wieczór. To co zrobił… zrobili, nie było dobre. To nie tak miało być, a wyszło, jak wyszło. Tak, było mu dobrze, czuł się wspaniale, ale to nie zmienia faktu, że to nie powinno się zdarzyć.
            Dziś zamknął sprawę z Adamem, więc może powinien też porozmawiać z Elsą o wczoraj. Było mu naprawdę głupio. Nie kupił jednak żadnych kwiatów ani czekolady. Przyjechał tutaj prosto z pracy z trzydniowym zarostem i dobrymi chęciami. Miał nadzieję, że uda im się jakoś dojść do porozumienia. A przynajmniej wrócić do relacji sprzed t e g o wieczora. Może wtedy mógłby znów wrócić do obserwowania jej. Tak, dzisiaj sobie odpuścił całkowicie i wziął się poważnie za swoją pracę.
            Zadzwonił do jej drzwi. O dziwo lekko się denerwował. Może dlatego, że nie był do końca taki zły, jakby się wydawało. Było mu źle z tym, że ją wykorzystał tak bezczelnie na sali gimnastycznej, że zachował się jak ostatni sukinsyn.
            Po chwili drzwi się otwarły. Elsa miała lekko mokre włosy, na stopach założone skarpetki, a na sobie męską koszulkę. Jezu, dlaczego właśnie pożałował, że to nie była j e g o koszulka? Chyba naprawdę zaczynał wariować przez to wszystko.
            - Mogę wejść? – zapytał, kiedy stali tak przez dłuższą chwilę.
            - Jeśli znów przyszedłeś oczerniać mnie i moich braci, to sobie daruj – wycedziła zimno. Ale mimo wszystko, otworzyła mu szerzej drzwi, zapraszając go do środka.
            Wszedł na korytarz i spojrzał na nią, jakby czekał na zgodę, aby wejść dalej. Elsa minęła go z uniesioną głową. Josh westchnął cicho, zdjął buty i poszedł za nią.
            - Ładne to twoje nowe mieszkanie – powiedział, żeby jakoś zacząć. Z każdą chwilą denerwował się coraz bardziej.
            - Dziękuję – odwróciła się do niego przodem. – Więc? Co jest?
            - Przyszedłem cię przeprosić.
            Elsę jakby coś tknęło. Spojrzała mu w oczy z niedowierzaniem.
            - Za wczorajszy wieczór – uściślił Josh. – Przepraszam za to, że się nie powstrzymałem, że cię wykorzystałem, że się zachowałem jak ostatnia świnia, że się na ciebie rzuciłem…
            - Ale ja też się na ciebie rzuciłam. Dlatego również przepraszam. Poniosło nas – splotła palce ze sobą i zaczęła nimi nerwowo poruszać. – Te wszystkie zdarzenia, napięcia, ty niedający mi żyć – zaśmiała się lekko.
            - Pożądanie – dorzucił Josh, robiąc niezauważalny krok w przód.
            - Słucham?
            - Poniosło nas pożądanie. W końcu wzięło górę i stało się.
            - Tak, prawda – spuściła wzrok. Okej, znów poczuła jak serce zaczyna jej szybko bić. Nie podobało jej się to. Nie podobało jej się to, co on robił samą swoją obecnością.
            - Więc przepraszam jeszcze raz. Mam nadzieję, że to nie skomplikuje naszych relacji.
            - Nasze relacje już są skomplikowane. Były przed tym, co się wydarzyło wczoraj.
            - Tak, właśnie.
            Nie chciał przyznać tego na głos, ale uważał, że ten ich wczorajszy seks był naprawdę dobry. Działo się to może za szybko, ale…
            - Pójdę już – skierował się do drzwi. - Wiedz, że nie przestanę kopać w waszych życiach – uśmiechnął się do niej lekko, jakby chciał rozładować dziwną i nieprzyjemną atmosferę.
            - Domyślam się – odwzajemniła uśmiech i podeszła do niego, aby go odprowadzić.
            - Aha, i jeszcze jedno – odwrócił się gwałtownie przodem do niej, o mało się z nią nie zderzając. To sprawiło, że znaleźli się od siebie o zaledwie parę centymetrów. Naprawdę było ich niewiele. Spojrzał jej w oczy i znów poczuł, że jego serce zaczyna szybciej pompować krew. Pochylił się nad nią i szepnął: - Uważaj na Athaway’a i Reece’a. Oni są niebezpieczni.
            - Wiem – odpowiedziała cicho, a jej wzrok przenosił się z jego oczu na jego usta i z powrotem.
            Normalnie zapytałby, skąd ona to wie. Ale ta sytuacja i relacja między nimi do normalnych zdecydowanie nie należały. Bo zamiast pytać, znów ją pocałował. Inaczej niż wczoraj; teraz robił to powoli i na spokojnie. Smakował jej usta i jęknął w myślach, kiedy Elsa zaczęła odpowiadać na pocałunki. Uniosła dłonie i objęła go za szyję. Zbliżyła się do niego i teraz ich ciała znów się dotykały. Palcami pogłaskała go po karku, a  potem po policzku. Musiała przyznać, że podobał jej się ten jego zarost. Potem zsunęła dłoń na jego mostek i poczuła, jak bije mu serce. Zacisnęła palce na jego koszulce. Jej serce biło tym samym rytmem.
            Tak naprawdę nic specjalnego nie robiła, ale Josh poczuł, jak spodnie robią mu się za ciasne. To zaczynało boleć. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie bliżej. Dłońmi sunął po jej plecach, aż zatrzymał się na jej pośladkach, które lekko ścisnął. Nie protestowała, więc posunął się dalej; położył dłonie na jej plecach pod koszulką. Po chwili ją zdjął. Znów jęknął, widząc, że dziewczyna nie ma na sobie górnej części bielizny. Pocałował ją znowu, dotykając palcami jej skóry, badał jej ciało z tyłu i z przodu. Wiedział, że jej się podobało, bo jej oddech stał się szybszy.
            Elsa nie pozostawała dłużna; zdjęła z niego koszulę i dotknęła jego torsu. Pocałowała go w szyję, stając na palcach, a potem w mostek i pierś. Po chwili poczuła, jak Josh łapie ją za pośladki i unosi, więc objęła go nogami w pasie. Zaprowadził ich do sypialni, gdzie położył ją na łóżku. Jeśli dzisiaj znów mają popełnić ten błąd, niech zrobią to w łóżku.
            Spojrzał jej w oczy, ale zaraz wrócił do pocałunków. Najpierw w usta, potem w szyję i obojczyki, aż dotarł do jej piersi. Wziął do ust jeden z sutków i zaczął go lekko ssać. Palcami jednej ręki pogłaskał ją po brzuchu i zjechał niżej. Przez majtki dotknął jej kobiecości i usłyszał cichy jęk. Zadowolony przycisnął palce i zaczął ją powoli pieścić. Dopiero po chwili wsunął dłoń pod majtki.
            Elsa zacisnęła palce na pościeli. Zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Potem zorientowała się, że Josh ściąga z niej majtki, a potem całuje ją w brzuch i schodzi coraz niżej. Pocałował ją w jej kobiecość, wsuwając w nią jeden palec. Elsa jęknęła głośno, unosząc lekko klatkę piersiową. Wczoraj było niesamowicie, ale dzisiaj było jeszcze lepiej. Tak, przyznała to. Niechętnie i ze wstydem, ale nie potrafiła tego skończyć teraz i kazać mu wyjść.
            Krzyknęła cicho, kiedy poczuła, jak fala przyjemności oblewa jej ciało. Oddychała szybko i otwarła oczy. Ujrzała przed sobą twarz Josha. Lekki pocałunek w usta przerodził się szybko w namiętną pieszczotę. Wsunęła palce w jego włosy i otarła się o niego piersiami. Gdy położyła dłonie na jego pośladkach, zorientowała się, że on jeszcze ma na sobie spodnie. Przewróciła go zatem na plecy. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, a potem rozpięła mu spodnie i ściągnęła je wraz z bokserkami. Zarumieniła się ogniście. Co prawda, wczoraj poczuła, jak duży był, ale dopiero dzisiaj go zobaczyła. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Ale wcale taka nieśmiała nie była; usiadła na nim okrakiem i pocałowała go w szyję i miejsce za uchem. Jednocześnie zaczęła go w sobie zagłębiać. Z jej gardła wyrwał się jęk. Zauważyła, jak Josh przegryza dolną wargę. Elsa powoli zaczęła poruszać biodrami w przód i w tył, w górę i w dół. Rozkoszowała się przyjemnością, którą nawzajem sobie dawali.
            Kiedy się wyprostowała, Josh położył dłonie na jej biodrach, a potem przesunął nimi wyżej. Dotknął jej piersi, które idealnie leżały w jego dłoniach. Pieścił je przez chwilę, aż w końcu podniósł się i pocałował ją, kładąc dłonie na jej plecach. Przeczesał palcami jej włosy, sunąc ustami po jej szyi i obojczyku.
            Po dłuższej chwili przewrócił ją na plecy, cały czas w niej będąc. Teraz to on był na górze i narzucał tempo. Elsa nie miała nic przeciwko; oddawała mu się cała. Drapała go po plecach, zostawiając ślady po paznokciach. On jedynie czuł płynącą z tego dodatkową przyjemność. Poruszał biodrami coraz szybciej i mocniej. Jej jęki nakręcały go jeszcze bardziej.
            W końcu oboje doszli. Zesztywnieli w tym momencie, ale tylko na chwilę. Josh zawisł nad twarzą Elsy i wpatrywał się w nią, oddychając szybko. Ona spojrzała mu w oczy. Nadal nie była w stanie nic powiedzieć. Pocałowała go więc, głaszcząc go delikatnie po policzkach; zupełnie inaczej, niż przed chwilą, kiedy bez skrupułów raniła jego plecy.
            Josh położył się obok dopiero po dłuższej chwili. Poczuł się jak skończony kretyn. Przecież przyszedł ją przeprosić za wczoraj, a tymczasem oni znowu to zrobili. Spojrzał na nią z troską. Chciał ją dotknąć, ale ona podniosła się i usiadła na brzegu łóżka, tyłem do niego, przodem do okna. Okryła się kołdrą. Teraz poczuł się jak sukinsyn, ostatni dupek.
            - Wyjdź już – powiedziała cicho, lekko odwracając głowę, ale nie patrzyła na niego. Widział jej profil.
            - Dobrze – odpowiedział jedynie. Przecież nie będzie nalegał ani naciskał. I tak spierdolił już do końca. Usiadł na łóżku i zaczął szukać swoich rzeczy.
            Elsa odwróciła się do niego. Zagryzła dolną wargę i zacisnęła powieki.
            - Albo zostań.
            Jej cichy i spokojny głos przerwał ciszę. Josh spojrzał na nią z niedowierzaniem. Chyba się przesłyszał.
            - Zostać?
            - Tak. Proszę – dodała po chwili.
            - Okej – podszedł do niej spokojnym krokiem i pocałował ją, koniuszkami palców dotykając jej szyję. – Ale wiedz, że to nie zmienia faktu, że nie przestanę szukać prawdy.
            - To nie zmienia faktu, że i tak ci nic nie powiem.
            Resztę nocy spędzili razem.

piątek, 21 marca 2014

#5. Things.




            Poniedziałkowy poranek w klubie Athaway’a był nudny. Generalnie goście spali w swoich domach (z założenia), pracownicy również odsypiali noc w pracy. Tylko parę osób przychodziło na rano, aby posprzątać bałagan, który zostawili bawiący się w nocy. Jedna dziewczyna zawsze zajmowała się barem, przy którym siedział Isaac. Zawsze tam był. Zazwyczaj siedział cicho z książką albo przeglądał nową dostawę alkoholu. Dzisiaj robił to drugie. Raz po raz spoglądał na dziewczynę i uśmiechał się. Podobała mu się, ale jakoś nigdy nie miał okazji do niej zagadać. Znaczy, okazja była, zawsze, co rano. Ale wiedział, że nie może nic zrobić w tym kierunku. Nie miał z Jamesem jeszcze kontroli nad wszystkim. Nad nimi ktoś siedział. Nie ujawniał się zbyt często, ale wiedzieli, że z nim nie ma żartów. Isaac chciał go załatwić szybko, żeby mieć spokój, natomiast James wolał działać powoli, poznać wroga, a dopiero potem zrobić coś w tym kierunku. Nie chciał rzucać się z motyką na słońce.
            Do klubu ktoś wszedł. Isaac pomyślał, że to ktoś z dostawy alkoholu się pyta, gdzie położyć skrzynki. Ale rozpoznał mężczyznę dopiero, kiedy na niego spojrzał. To był ojciec Jamesa. Nie widział go od jakiś trzynastu lat. Wyglądał gorzej, niż ostatnim razem.
            - Cześć, Isaac.
            Skinął mu głową, prostując się i wstając z krzesła. Nie podobało mu się to, że tu przyszedł. On był podobny do jego ojca. Byli siebie warci. Chyba właśnie to zapoczątkowało przyjaźń Isaaca i Jamesa.
            - Gdzie mogę znaleźć Jamesa? – zapytał. Chociaż wyglądał źle, wydawał się mieć dobre intencje. Isaac widział już takie coś, u siebie w domu. I najchętniej wyrzuciłby go stąd, ale mimo wszystko ruchem głowy wskazał mu kierunek, w którym ma się udać. Domyślał się, że pan Athaway doskonale zdaje sobie sprawę, że to lokal jego syna. Inaczej by go tu nie było, czyż nie?
            Daniel Athaway zapukał do gabinetu. Dostał zaproszenie.
            James myślał, że to któryś z jego pracowników. Był w głębokim szoku, kiedy zobaczył swojego ojca w progu. Wstał gwałtownie. Chciał do niego podejść, rzucić nim o ścianę, uderzyć w twarz, zrobić cokolwiek, aby mu pokazać, że nie jest tu mile widziany. Nie zrobił jednak nic. Wpatrywał się w niego uporczywie, czekając na jego ruch. Po coś tu w końcu przyszedł, prawda?
            - Nieźle się urządziłeś – odezwał się w końcu Daniel, rozglądając się dookoła. – Nie sądziłem, że ci się uda – spojrzał na swojego syna. – Własny klub? No proszę.
            - Jak widać potrafię sobie radzić bez ciebie i twoich pięści.
            Minęło wiele lat, odkąd ojciec uderzył go ostatni raz. Mimo to, doskonale pamiętał ból i strach, który go ogarniał za każdym razem, kiedy wracał do domu po szkole. Był tylko małym dzieckiem, kiedy jego matka zmarła z winy ojca. A on jedyne, co zrobił do tej pory, to oddał mu raz. Kiedy skończył osiemnaście lat, obronił się przed atakiem, a potem sam go uderzył. Potem bez słowa się spakował i uciekł z domu. James i Isaac mieli szczęście, po prostu szczęście, że tej samej nocy przyszła do nich jakaś kobieta z ofertą pracy. Nielegalnej, oczywiście. Później jakoś samo się toczyło i obaj znaleźli się tu, gdzie są, w sytuacji, jaka jest. Są bogaci i nie widać po nich, jak bardzo odstają od społeczeństwa.
            - Czego chcesz? – zapytał wprost James, wyrywając się z zamyślenia.
            - Chciałem się tylko zapytać, czy dasz ojcu jakąś porządną pracę?
            - Słucham? – James otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Chyba się przesłyszał. – Że co mam ci dać? Przecież ty nigdy nie pracowałeś.
            - To się zmieni, synu.
            - Nie nazywaj mnie tak – warknął.
            - Dlaczego? Przecież jesteś moim synem.
            - Na papierze. I nie załatwię ci pracy. Wyjdź.
            - James… Przyszedłem tutaj, zapytać o pracę, a także po to, aby cię przeprosić za wszystko, co ci zrobiłem.
            Młodszy Athaway spojrzał na niego zimnym wzrokiem. On żartował, musiał żartować. Nie mógł przecież mówić tego wszystkiego na poważnie. A jeśli tak, to chyba wypił odrobinę za dużo.
            - Przeprosić? – powtórzył, próbując się uspokoić.
            - Tak – Daniel podszedł do niego i spojrzał mu w oczy. James mógł dostrzec w nich cień poczucia winy. Albo czegoś w tym rodzaju. – Przepraszam za każdy cios, który ci zadałem.
            - I mamie – wtrącił się.
            - I mamie – powtórzył za nim mężczyzna. – Nie musisz mi wybaczać, ale…
            James pokręcił głową i odsunął się do niego o parę kroków. Miał wrażenie, że zaraz ktoś wejdzie do tego pokoju z kamerą i powie coś w stylu „Mamy cię!”. Nic takiego nie następowało. Mówił poważnie? Czy po prostu potrzebował pracy, aby mieć za co kupować alkohol?
            Spojrzał na niego z wyrzutem. Nienawidził go. Tak bardzo, ale nie potrafił go wyrzucić. Może gdyby był z nim Isaac, to może wtedy…
            - Pójdę już – powiedział Daniel, kierując się do drzwi. – Gdybyś czegoś potrzebował, ale zapewne nie będziesz, bo masz wszystko, wiesz, gdzie mnie szukać.
            - Wiem – James spojrzał za nim.
            A potem tak po prostu podszedł do niego i objął go. Nie wierzył, że to robi. Ale Daniel wydawał się być w jeszcze większym szoku.
            - Coś się znajdzie. I tu, w klubie, i… wiesz – James uśmiechnął się do niego niepewnie.
            - Zaczynamy od nowa? – zapytał z nadzieją jego ojciec, również unosząc kąciki ust.
            - Tak, zaczynamy coś nowego.

            Elsa stanęła na progu swojego mieszkania. Właściwie, to już nie było jej. Postanowiła się przeprowadzić. Za dużo wspomnień. Pięknych, prawda, ale potrzebowała nowego miejsca, by zacząć od nowa. Tak na poważnie. Trudno było się rozstać z mieszkaniem, z którym wiąże się tyle wspaniałych chwil. Nie zapomni nigdy o żadnej z nich. To było niemożliwe. Uśmiechnęła się ostatni raz, a potem zamknęła drzwi. Nick objął ją ramieniem i pocałował w skroń.
            - Będzie dobrze.
            - Wiem – uśmiechnęła się do niego i przytuliła. – Nie mogę się doczekać, aż urządzę nowe mieszkanie.
            A ono nie znajdowało się wcale tak daleko. Kilka przecznic dalej, ale robiło jej to różnicę. Apartamentowiec równie luksusowy. Nie potrzebowała tego, ale mogła sobie na to pozwolić. Wraz z nowym mieszkaniem kupiła nowe meble. Nie chciała brać ze sobą wszystkiego. Wzięła zdjęcia (oczywiście) i parę koszulek Chace’a. Chciała je mieć w szafie. Może będzie je zakładała wieczorami, może będzie w nich spała. Po prostu chciała je mieć na własność. Resztę jego ubrań oddała potrzebującym.
            Urządzić się pomagało jej rodzeństwo, Natalie i Jonah. Chłopiec rozkładał poduszki na sofie, a potem zaczął okładać je piąstkami. Natalie dała mu klocki, do których Nick chciał już podejść i pobawić się z synem, ale skarciła go wzrokiem. Mieli pomagać jego siostrze. On jedynie westchnął i wrócił do kuchni, odprowadzony wzrokiem Reida, który chciał zrobić to samo. Jemu udało się dotknąć klocka, kiedy Natalie stanęła obok niego ze skrzyżowanymi rękoma i poważną miną.
            - Najpierw praca, potem zabawa – powiedziała.
            - Dobra, dobra, już idę – prychnął, udając obrażonego.
            Po godzinie Elsa powiedziała rodzinie, że na razie wystarczy. Resztę chciała zrobić sama, czyli dekoracje i tak dalej. Sama chciała poukładać ramki ze zdjęciami, kosmetyki w łazience i poprawić układ ubrań w szafie, bo Reid zdecydowanie się do tego nie nadaje.
            Zjedli kolację w swoim towarzystwie. Śmiali się przy tym i dużo rozmawiali, aż Jonah zasnął, zmęczony dzisiejszymi wrażeniami. Przez te parę godzin, które spędzili razem, rodzeństwo zapomniało o problemach w świecie kryminalnym, z którego dwójka chciała uciec, ale dręczeni pytaniami, nie potrafili tego zrobić. A ona, Elsa, wręcz pchała się tam, mimo ostatniego wydarzenia gdzieś za miastem. Kiedy zobaczyła torturowanego człowieka na własne oczy i nie pomogła mu. Kiedy usłyszała strzał, który znaczył tylko jedno. Potem stamtąd uciekła, ale James podjechał do niej i zaproponował odwiezienie do domu. Zgodziła się, ponieważ nie wiedziała nawet, gdzie jest. Nie odezwała się do niego natomiast przez całą drogę.

            Po kolacji każdy pojechał do siebie. Nick wziął synka na ręce, kiedy znaleźli się pod domem i wysiedli z auta. Jonah spał i nie wydawało się, żeby coś miało go zaraz zbudzić. Natalie otworzyła przed nimi drzwi, a potem je zamknęła. Nick położył Jonah do pokoju, przebrał w piżamę, a potem przykrył kołdrą. Cmoknął go jeszcze w czoło i sam wyszedł.
            Znalazł żonę w łazience; rozbierała się do przygotowanej kąpieli. Uśmiechnął się do siebie i wszedł do pomieszczenia. Pocałował Natalie w kark i ramię, obejmując ją w pasie. Ona odwróciła się do niego przodem i pocałowała go w usta.
            - Chcesz mnie przekupić, żebyś mógł się ze mną wykąpać? – uśmiechnęła się.
            - A dasz się?
            - Hm… - powoli rozpinała guziczki jego koszuli. – Myślę, że tak. Musiałabym być głupia, żeby się nie zgodzić – zaśmiała się cicho, zsuwając z jego ramion zbędną koszulę.
            - Nie jesteś głupia – pocałował ją w nos, a potem w usta.
            Odwzajemniła pocałunek, ale potem szybko mu się wyrwała i weszła do wanny. Uśmiechnęła się do niego niewinnie, mówiąc, że zrobiło się zimno. Nick zaśmiał się, a potem rozebrał się do naga i wsunął się w miejsce za jej plecami. Natalie oparła się o jego tors i westchnęła. Zamknęła oczy, rozkoszując się chwilą.
            Nick położył dłonie na jej ramionach i powoli je masował.
            - Kocham cię – szepnął jej na ucho.
            Uwielbiał te ich wspólne chwile razem, jak byli sami. Cały świat znikał i byli tylko oni. Nikt nie ingerował. No, może czasami, jak Jonah wpadał do ich sypialni albo gdziekolwiek, gdzie byli sami. Ale czas spędzony z żoną i synem był dla niego bardzo ważny. Kochał ich oboje bardzo mocno. Nie wyobrażał już sobie życia bez nich.
            - Muszę ci coś powiedzieć – odezwała się Natalie, odwracając się do niego przodem.
            - Mów mi wszystko.
            Kobieta ujęła jego dłoń i splotła z nimi palce. Dobra, to go utwierdziło w przekonaniu, że nie zacznie krzyczeć, że chce rozwodu czy coś takiego. Sam nie wiedział, dlaczego o tym pomyślał, przecież wszystko między nimi było dobrze.
            Uśmiechnął się do niej, kiedy położyła jego dłoń na swoim brzuchu. Pamiętał sytuację, kiedy w ten sposób powiedziała mu o Jonah.
            - Będziesz miał drugie dziecko, Nicholasie Redbird – uśmiechnęła się szeroko. Nick zobaczył w jej oczach wesołe iskierki.
            Nic nie powiedział, tylko mocno ją przytulił. Później pocałował ją parokrotnie w usta, a potem się roześmiał.
            - Cieszę się – zapewnił ją. – Nie masz pojęcia, jak bardzo.
            - Ja również się bardzo cieszę, Nick – wtuliła się w niego mocno.
            - Dziewczynka, czy chłopiec?
            - Nick, jest za wcześnie na to – zaśmiała się. – Ale mogłaby być to dziewczynka. Miałaby starszego brata.
            - Albo będzie to chłopiec, a później jeszcze dziewczynka. Tak jak to u Redbirdów bywa.
            - Wiem, że kochasz swoje geny, ale…
            - Wiem, zobaczymy – pocałował ją szybko. – Dobrze, że mamy jeszcze pokój nieużywany. Urządzimy tam jemu lub jej – dodał szybko, widząc jej wzrok – pokój. Chłopaki w pracy będą mi zazdrościć – uśmiechnął się szeroko
            - Mnie cały czas zazdroszczą koleżanki – poinformowała go. A widząc pytający wyraz twarzy Nicka, dodała: - Tak wspaniałego męża.
            - Ach, no tak, to oczywiste przecież – zaśmiał się. – Czemu nic nie mówiłaś wcześniej?
            - No wiesz, jeszcze byś przychodził częściej do szpitala, ale dla nich, a nie dla mnie – prychnęła.
            - Kotek, mówię o dziecku – pogłaskał ją po plecach, zatrzymując się jednak na brzuchu. Drugie dziecko; nie mógł uwierzyć w to szczęście. Nigdy nie podejrzewał, że takie coś może sprawić, że będzie się czuł najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
            - Ach. No bo chciałam się upewnić i czekałam na odpowiednią chwilę.
            - Taka jak ta – dopowiedział za nim i złożył na jej ustach czuły pocałunek.

            James wrócił z długiego spaceru po mieście do swojego klubu. W gabinecie siedział Isaac i jak zwykle czytał książkę. James zaczął się nawet zastanawiać, czy starczy na świecie powieści dla niego.
            Opadł ciężko na kanapę obok przyjaciela i spojrzał w sufit. Isaac nie musiał nawet pytać; zaznaczył zakładką strony w książce, którą zamknął i odłożył, a następnie wstał i podszedł do mini barku. Tak, ironia, skoro na dole mieli ogromny bar. Tak czy inaczej, nalał Jamesowi whisky i podał mu szklankę. Usiadł obok niego, słysząc ciche „dzięki”. Obserwował, jak Athaway zamacza usta w trunku, a potem znów odchyla głowę do tyłu. Chwilę jeszcze zaczekał, nim zapytał:
            - Po co przyszedł tutaj twój ojciec?
            Czekał do wieczora, ponieważ po pierwsze, nie chciał się narzucać od razu, żeby nie wkurzyć Jamesa, a po drugie, Athaway wyszedł zaraz za swoim rodzicem. Dzwonić do niego nie chciał, gdyż domyślał się, że jego przyjaciel chce pobyć sam przez jakiś czas. Ale w końcu tu przyszedł. A on chciał wiedzieć, czy może mu w jakiś sposób pomóc. Obaj byli naprawdę dziwni i popierdoleni, ale byli przyjaciółmi; zależało im na sobie nawzajem i martwili się o siebie. Nie było rzeczy, której by dla siebie nie zrobili. Dorastali razem, pomagali sobie i doszli do tego co mają również razem. Problem jednego był również problemem drugiego.
            - Nie uwierzysz – zaśmiał się z sarkazmem James, unosząc głowę i spoglądając na niego. – Przyszedł do mnie w sprawie pracy. Chciał się również pogodzić – powiedział, duszkiem wypijając całą zawartość szklanki, którą podał mu parę chwil temu Isaac. – Zobaczył, czym jeżdżę, garnitur za cztery tysiaki, własny klub… Chciał tego samego, proste. Nie uwierzyłem mu – zaznaczył, widząc spojrzenie swojego przyjaciela. – Nie jestem głupi. Nie od dziesiątego roku życia – mruknął ponuro, wstając z miejsca. Podszedł sam do barku i nalał sobie whisky. Uniósł lekko butelkę w kierunku Isaaca, ale ten odmówił ruchem dłoni. – Więc zdecydowałem się zemścić. Za to, co robił mamie i mnie. Za to, że przez niego mama nie żyje. Za to wszystko, za całą krzywdę, jaką wyrządził naszej rodzinie.
            - Wybacz, że ci przerywam, James… Ale wychodząc, on nie wydawał się na… zmartwionego.
            - Uznałem, że rzucanie się na niego z pięściami albo z bronią to zły pomysł. Nie dałoby mi to satysfakcji – znów się napił, przeciągając chwilę. Isaac się przyzwyczaił. To nie znaczyło, że był bardziej cierpliwy. – Powiedziałem, że między nami okej, że zaczynamy coś nowego. Z tym, że n o w e, to zupełnie coś innego dla mnie i dla niego.
            Isaac patrzył na niego z wyczekiwaniem. Jeśli nie kazał go zabić ani pobić, to może zamknął go gdzieś i będzie go tak więził? Cóż, obaj byli zdolni do różnych rzeczy.
            - Wysłałem do niego policję. A tam dowiedzą się o jego zainteresowaniach dziecięcą pornografią, pedofilią i narkotykami.
            Nic z tego prawdą nie było. Ale kto by uwierzył po tylu latach w to, że Daniel bił jego i jego matkę do nieprzytomności?
            - Policja go pewnie właśnie teraz zgarnia. W więzieniu będzie miał większe piekło, niż ja kiedykolwiek mógłbym zrobić jemu. A ja w końcu będę się mógł od niego uwolnić. Raz na zawsze.
            Może i go nie widział od bardzo wielu lat, ale to nadal w nim było. Nie zmieniało to faktu, że miewał koszmary, w których to wszystko do niego wracało, jak musiał rezygnować z czegoś, żeby nikt nie zobaczył siniaków, jak musiał się wstydzić za każdym razem, kiedy wchodził do sklepu, ponieważ wszyscy znali ich sytuację, ale nikt nie zrobił n i c. Nikt nie kiwał nawet palcem na krzywdę, która się działa u niego w domu.
            Zdawało mu się kiedyś, jak był młodszy, że zabije tego skurwysyna. Ale kiedy wziął plecak i wyszedł z domu, wiedząc, że nigdy tu nie wróci, poczuł się w o l n y. Mógł robić, co tylko zechciał. I robił. To doprowadziło go do dnia dzisiejszego. Nie zmieniłby nic.
            Chociaż zastanawiał się nie raz, jakby to było, gdyby jego matce udało się przeżyć. Zaraz potem przychodził wstyd za to, jak zarabia na życie, więc szybko odrzucał te myśli.
            - Gratulacje, stary – Isaac wstał i podszedł do niego, aby objąć go po przyjacielsku. – Musimy to oblać.
            - Nie, dzięki, może kiedy indziej – uśmiechnął się do niego słabo. – Wracam do domu. Wiesz, nadchodzący transport i tak dalej.
            - Jasne – wiedział, że ściemnia, ale nie będzie go przecież na siłę zatrzymywać. Chciał pobyć sam ze swoimi myślami? Proszę bardzo.
            James odłożył szklaneczkę i podszedł do drzwi. Nacisnął na klamkę, a potem spojrzał na Isaaca.
            - Dzięki. Za wszystko.
            On jedynie uśmiechnął się do niego i skinął głową, jakby mówiąc mu, że zawsze tu będzie.

            Elsę w końcu zaczęto traktować normalnie w pracy. Kiedy wróciła po urlopie, wszyscy obchodzili się z nią jak z porcelaną lub jak z dzieckiem. Co prawda, rozumiała to, zabili jej narzeczonego, ale zaczęło to jej działać na nerwy. Może to właśnie przez nich nie potrafiła iść dalej. Ale teraz w końcu wszystko wróciła do normy, mogła normalnie pracować nad projektami ze swoją drużyną; tak siebie nazywali.
            Późnym popołudniem poszła na trening kick-boxingu. Nadal uczęszczała na zajęcia, chciała być zawsze w dobrej formie i uczyć się czegoś nowego. A lekcji samoobrony nigdy za wiele.
            Trenerka pochwaliła ją, że ma coraz silniejszy wykop. Worek treningowy nie był już takim trudnym przeciwnikiem jak na początku współpracy. Elsa była z siebie zadowolona, wiedziała, że gdyby ktoś ją napadł, ze spokojem sobie poradzi. Co prawda miała przy sobie broń, ale wiadomo jak to jest. Nie można ufać takim sprzętom bezgranicznie.
            - Możesz już iść do domu, Elsa – powiedziała Maya, jej trenerka, wchodząc na salę.
            - Zamykasz już? – zapytała blondynka, ocierając czoło nadgarstkiem.
            - Chciałam, ale widzę, że nie możesz odpuścić workowi – uśmiechnęła się do niej.
            - Prawda – mocny cios.
            - Dobra, dam ci klucze i zostawisz je ochroniarzowi, jak zamkniesz, dobra? – zaproponowała Maya.
            - Serio? – Elsa spojrzała na nią ze zdziwieniem.
            - Pamiętaj, że nadal jestem od ciebie lepsza – zaśmiała się, kładąc klucze na ławeczce.
            - Jasne – panna Redbird uśmiechnęła się leciutko do niej. – Nic nie zniszczę, obiecuję.
            - To odpuść trochę jemu – ruchem głowy wskazała na worek. – Do zobaczenia następnym razem.
            - Cześć! – zawołała za nią, a potem wróciła do uderzeń.
            Kiedy została sama, robiła to powoli, jakby chciała być bardziej precyzyjna. Przecież w świecie, do którego dołączyła, nikt nie padnie od strzała w pysk.
            - Przepraszam, nie widziałaś trenerki? – usłyszała za sobą w drzwiach. Znała ten głos. Odwróciła się przodem do przybyłej osoby i zaniemówiła. Detektyw Hudson. Dlaczego to ją zaskoczyło? Przez ostatnie dwa miesiące nie dawał jej żyć. To było kwestią czasu, żeby naszedł ją i tutaj.
            - Elsa Redbird. No proszę, ostatnio często się spotykamy.
            O dziwo, nie był tu przez nią. Dzisiaj obiecał Adamowi, że skupi się na ich sprawie. To, że spotkał ją tutaj, było zupełnie przypadkowe.
            - Tak. Niestety – mruknęła.
            - To widziałaś Mayę? Gdzie jest?
            - Dziewczyna? – prychnęła. W sumie, nie obchodziło ją to. Chciała tylko, żeby w końcu się odczepił od niej i od jej rodziny. Bała się, że on jednak coś znajdzie i wszyscy pójdą na dno. Chyba nadal była za słaba na to wszystko.
            - Kuzynka. Chciałem jej zrobić niespodziankę.
            - Minąłeś się z nią. Wyszła paręnaście minut temu – oznajmiła, uderzając w worek.
            Josh wszedł dalej, ściągając z siebie bluzę, pas z bronią i odznaką oraz buty. Maya nienawidziła, jak ktoś wchodził na jej salę w butach. Zwłaszcza brudnych.
            Obserwował uważnie Elsę, podchodząc bliżej. Stanął za workiem i przytrzymał go.
            - Dobrze ci idzie – skomentował.
            - Maya mnie nauczyła paru rzeczy. Kobieta musi umieć się obronić.
            - To prawda.
            Elsa nie pytała już, dlaczego z nią tu siedzi, dlaczego nie pójdzie szukać albo dzwonić do kuzynki. Naprawdę, nie interesowało jej to. Chyba była już zmęczona mówieniem mu, że ma się odwalić, że nic nie wie, że ona i jej bracia nie mają nic wspólnego z narkotykami.
            - Pójdę już – powiedziała, odgarniając lekkie kosmyki włosów, które wypadły jej z kucyka. – Jutro do pracy trzeba wstać. Dobranoc, detektywie Hudson.
            Odwróciła się do niego tyłem i zaczęła iść.
            - Elsa – zawołał, robiąc krok w przód. – Wiem, że byłaś w klubie Athahway’a.
            - Ameryka to wolny kraj. Mogę bawić się, gdzie zechcę.
            Nagle poczuła, jak palce Josha zaciskają się na jej przedramieniu, a potem gwałtownie ją szarpnął, odwracając ją ku sobie. Nie zdążyła nic powiedzieć; on był pierwszy.
            - Kiedyś wam się noga podwinie i ja będę obok, aby zrobić to, co do mnie należy – syknął, patrząc jej w oczy.
            Elsa to wiedziała, zdawała sobie sprawę, że on stał się jej cieniem. Nienawidziła go za to. I nie mogła nic zrobić, żeby on przestał.
            Próbowała mu się wyrwać, ale Josh trzymał ją mocno. W końcu zdecydowała się wykorzystać parę chwytów i ciosów, których się nauczyła na tej właśnie sali. Już po chwili odepchnęła go od siebie, a potem zaatakowała. Nie sądziła, że będzie łatwo, ale nie spodziewała się, że Hudson będzie aż taki dobry. Odpierał każdy jej cios, kontratakował i nie pozwolił siebie tknąć. Nie robił również jej większej krzywdy, a szkoda, bo mogłaby go wtedy znienawidzić bardziej. Gniew wzrósłby jeszcze bardziej, a gniew to energia. Było coś jeszcze, czego nie potrafiła rozczytać. Nie miała jednak na to czasu. Poczuła nagle, że leci na ziemię. Upadła na materac i nie zdążyła się zorientować, kiedy Josh opadł na nią, trzymając ją za nadgarstki po obu stronach jej głowy.
            Chciał ją uspokoić, ale trzymanie rąk to nie to samo, co przytrzymanie nóg, którymi wierzgała. Przestała dopiero po chwili; zdała sobie sprawę, że nie ma szans i jak wiele musi się jeszcze nauczyć.
            Nastała cisza, przerywana ich przyspieszonymi oddechami. Siebie rozumiała; wcześniejszy trening i namęczyła się jeszcze walcząc z nim. Ale on?
            Poczuła jak jej serce przyśpiesza, i to na pewno nie z wysiłku. To było coś więcej. Poczuła ucisk w dołku i poruszyła się niepewnie. Spojrzała mu w oczy, nie była w stanie powiedzieć nic. Już wiedziała, czym było „coś jeszcze”, czego nie potrafiła określić.
            Nie wiedziała, kto pierwszy zaczął całować drugiego. To nastąpiło nagle, kiedy ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku i w walce o dominacje nad nim. Elsa jednak szybko dała za wygraną; odwzajemniała pieszczotę, która zdawała się być w pewien sposób agresywna. Podobało jej się to, sprawiało, że jej serce biło jak szalone.
            Kiedy tylko poczuła, że Josh uwalnia jej dłonie, szybko go nimi objęła. Najpierw za szyję, potem zaczęły błądzić po jego plecach, raz w górę, raz w dół, aż w końcu złapała w palce końcówkę jego koszulki i podciągnęła ją, a potem szybko się jej pozbyła. Wrócili do pocałunków. Jęknęła cicho, kiedy Josh zaczął błądzić dłońmi po bokach jej ciała i brzuchu. Objęła go nogami w pasie, przyciągając go do siebie bliżej. Uniosła biodra i otarła się nimi o jego biodra. Usłyszała cichy jęk przy swoim uchu. Potem pomogła mu zdjąć z siebie koszulkę i sportowy stanik.
            Josh całował ją po szyi, ramionach, obojczyku i dekolcie. Placami głaskał jej brzuch, aż w końcu dotarł do linii gumki jej dresowych spodni. Uniósł się, odrywając się od jej ciała, aby szybko ściągnąć z niej spodnie. Elsa rozpięła mu szybko jego, a raczej starała się, ponieważ dłonie niesamowicie jej drżały. W końcu udało im się pozbyć resztek garderoby, a dziewczyna znów go do siebie przyciągnęła i pocałowała. Pod opuszkami palców czuła na jego plecach lekkie wybrzuszenia, to były blizny. Nie przejmowała się nimi, nie chciała myśleć o strzelaninach i bójkach, w jakich brał udział.
            Jęknęła głośno, kiedy wszedł w nią cały. Wbiła paznokcie w jego plecy i przeciągnęła je w dół. Poczuła, jak powoli spełnia się pożądanie, które zidentyfikowała parę minut temu.
            Ponownie objęła go nogami, lekko unosząc biodra. Josh pocałował ją namiętnie, poruszając rytmicznie biodrami. Nie myśleli teraz o niczym; że ktoś może ich nakryć, że on jest natrętnym detektywem, który próbuje zniszczyć jej życie, że ona jest zamieszana w sprawy, które mogły osobiście dotyczyć jego. To wszystko nie miało teraz znaczenia.
            Elsa drapała go po plecach, a z jej ust wyrywały się jęki. Josh całował jej szyję, sunął dłonią po jej ciele, jakby badał je na szybko. Znów spojrzał jej w oczy, wchodząc w nią mocniej. Pochylił się nad nią i pocałował ją namiętnie, kiedy oboje zaszczytowali. Elsa krzyknęła, mocno wbijając paznokcie w łopatki Josha.
            Po krótkiej chwili opadł na nią, przytrzymując się jednak rękoma po obu stronach jej ciała. Oddychali ciężko. Elsa opuściła ręce, a nogi położyła z powrotem na materacu. Nie wiedziała, co powiedzieć. Każde słowo wydawało się być nieodpowiednim.
            W końcu wyszedł z niej, kładąc się obok. Jego serce powoli się uspokajało.
            Elsa wstała, zebrała swoje rzeczy i, czując wstyd, będąc przed nim naga, udała się w stronę drzwi.
            - Przepraszam.
            Usłyszała za sobą. Ale nie zatrzymała się, nie odwróciła się, nie zareagowała. W milczeniu opuściła salę.