piątek, 21 marca 2014

#5. Things.




            Poniedziałkowy poranek w klubie Athaway’a był nudny. Generalnie goście spali w swoich domach (z założenia), pracownicy również odsypiali noc w pracy. Tylko parę osób przychodziło na rano, aby posprzątać bałagan, który zostawili bawiący się w nocy. Jedna dziewczyna zawsze zajmowała się barem, przy którym siedział Isaac. Zawsze tam był. Zazwyczaj siedział cicho z książką albo przeglądał nową dostawę alkoholu. Dzisiaj robił to drugie. Raz po raz spoglądał na dziewczynę i uśmiechał się. Podobała mu się, ale jakoś nigdy nie miał okazji do niej zagadać. Znaczy, okazja była, zawsze, co rano. Ale wiedział, że nie może nic zrobić w tym kierunku. Nie miał z Jamesem jeszcze kontroli nad wszystkim. Nad nimi ktoś siedział. Nie ujawniał się zbyt często, ale wiedzieli, że z nim nie ma żartów. Isaac chciał go załatwić szybko, żeby mieć spokój, natomiast James wolał działać powoli, poznać wroga, a dopiero potem zrobić coś w tym kierunku. Nie chciał rzucać się z motyką na słońce.
            Do klubu ktoś wszedł. Isaac pomyślał, że to ktoś z dostawy alkoholu się pyta, gdzie położyć skrzynki. Ale rozpoznał mężczyznę dopiero, kiedy na niego spojrzał. To był ojciec Jamesa. Nie widział go od jakiś trzynastu lat. Wyglądał gorzej, niż ostatnim razem.
            - Cześć, Isaac.
            Skinął mu głową, prostując się i wstając z krzesła. Nie podobało mu się to, że tu przyszedł. On był podobny do jego ojca. Byli siebie warci. Chyba właśnie to zapoczątkowało przyjaźń Isaaca i Jamesa.
            - Gdzie mogę znaleźć Jamesa? – zapytał. Chociaż wyglądał źle, wydawał się mieć dobre intencje. Isaac widział już takie coś, u siebie w domu. I najchętniej wyrzuciłby go stąd, ale mimo wszystko ruchem głowy wskazał mu kierunek, w którym ma się udać. Domyślał się, że pan Athaway doskonale zdaje sobie sprawę, że to lokal jego syna. Inaczej by go tu nie było, czyż nie?
            Daniel Athaway zapukał do gabinetu. Dostał zaproszenie.
            James myślał, że to któryś z jego pracowników. Był w głębokim szoku, kiedy zobaczył swojego ojca w progu. Wstał gwałtownie. Chciał do niego podejść, rzucić nim o ścianę, uderzyć w twarz, zrobić cokolwiek, aby mu pokazać, że nie jest tu mile widziany. Nie zrobił jednak nic. Wpatrywał się w niego uporczywie, czekając na jego ruch. Po coś tu w końcu przyszedł, prawda?
            - Nieźle się urządziłeś – odezwał się w końcu Daniel, rozglądając się dookoła. – Nie sądziłem, że ci się uda – spojrzał na swojego syna. – Własny klub? No proszę.
            - Jak widać potrafię sobie radzić bez ciebie i twoich pięści.
            Minęło wiele lat, odkąd ojciec uderzył go ostatni raz. Mimo to, doskonale pamiętał ból i strach, który go ogarniał za każdym razem, kiedy wracał do domu po szkole. Był tylko małym dzieckiem, kiedy jego matka zmarła z winy ojca. A on jedyne, co zrobił do tej pory, to oddał mu raz. Kiedy skończył osiemnaście lat, obronił się przed atakiem, a potem sam go uderzył. Potem bez słowa się spakował i uciekł z domu. James i Isaac mieli szczęście, po prostu szczęście, że tej samej nocy przyszła do nich jakaś kobieta z ofertą pracy. Nielegalnej, oczywiście. Później jakoś samo się toczyło i obaj znaleźli się tu, gdzie są, w sytuacji, jaka jest. Są bogaci i nie widać po nich, jak bardzo odstają od społeczeństwa.
            - Czego chcesz? – zapytał wprost James, wyrywając się z zamyślenia.
            - Chciałem się tylko zapytać, czy dasz ojcu jakąś porządną pracę?
            - Słucham? – James otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Chyba się przesłyszał. – Że co mam ci dać? Przecież ty nigdy nie pracowałeś.
            - To się zmieni, synu.
            - Nie nazywaj mnie tak – warknął.
            - Dlaczego? Przecież jesteś moim synem.
            - Na papierze. I nie załatwię ci pracy. Wyjdź.
            - James… Przyszedłem tutaj, zapytać o pracę, a także po to, aby cię przeprosić za wszystko, co ci zrobiłem.
            Młodszy Athaway spojrzał na niego zimnym wzrokiem. On żartował, musiał żartować. Nie mógł przecież mówić tego wszystkiego na poważnie. A jeśli tak, to chyba wypił odrobinę za dużo.
            - Przeprosić? – powtórzył, próbując się uspokoić.
            - Tak – Daniel podszedł do niego i spojrzał mu w oczy. James mógł dostrzec w nich cień poczucia winy. Albo czegoś w tym rodzaju. – Przepraszam za każdy cios, który ci zadałem.
            - I mamie – wtrącił się.
            - I mamie – powtórzył za nim mężczyzna. – Nie musisz mi wybaczać, ale…
            James pokręcił głową i odsunął się do niego o parę kroków. Miał wrażenie, że zaraz ktoś wejdzie do tego pokoju z kamerą i powie coś w stylu „Mamy cię!”. Nic takiego nie następowało. Mówił poważnie? Czy po prostu potrzebował pracy, aby mieć za co kupować alkohol?
            Spojrzał na niego z wyrzutem. Nienawidził go. Tak bardzo, ale nie potrafił go wyrzucić. Może gdyby był z nim Isaac, to może wtedy…
            - Pójdę już – powiedział Daniel, kierując się do drzwi. – Gdybyś czegoś potrzebował, ale zapewne nie będziesz, bo masz wszystko, wiesz, gdzie mnie szukać.
            - Wiem – James spojrzał za nim.
            A potem tak po prostu podszedł do niego i objął go. Nie wierzył, że to robi. Ale Daniel wydawał się być w jeszcze większym szoku.
            - Coś się znajdzie. I tu, w klubie, i… wiesz – James uśmiechnął się do niego niepewnie.
            - Zaczynamy od nowa? – zapytał z nadzieją jego ojciec, również unosząc kąciki ust.
            - Tak, zaczynamy coś nowego.

            Elsa stanęła na progu swojego mieszkania. Właściwie, to już nie było jej. Postanowiła się przeprowadzić. Za dużo wspomnień. Pięknych, prawda, ale potrzebowała nowego miejsca, by zacząć od nowa. Tak na poważnie. Trudno było się rozstać z mieszkaniem, z którym wiąże się tyle wspaniałych chwil. Nie zapomni nigdy o żadnej z nich. To było niemożliwe. Uśmiechnęła się ostatni raz, a potem zamknęła drzwi. Nick objął ją ramieniem i pocałował w skroń.
            - Będzie dobrze.
            - Wiem – uśmiechnęła się do niego i przytuliła. – Nie mogę się doczekać, aż urządzę nowe mieszkanie.
            A ono nie znajdowało się wcale tak daleko. Kilka przecznic dalej, ale robiło jej to różnicę. Apartamentowiec równie luksusowy. Nie potrzebowała tego, ale mogła sobie na to pozwolić. Wraz z nowym mieszkaniem kupiła nowe meble. Nie chciała brać ze sobą wszystkiego. Wzięła zdjęcia (oczywiście) i parę koszulek Chace’a. Chciała je mieć w szafie. Może będzie je zakładała wieczorami, może będzie w nich spała. Po prostu chciała je mieć na własność. Resztę jego ubrań oddała potrzebującym.
            Urządzić się pomagało jej rodzeństwo, Natalie i Jonah. Chłopiec rozkładał poduszki na sofie, a potem zaczął okładać je piąstkami. Natalie dała mu klocki, do których Nick chciał już podejść i pobawić się z synem, ale skarciła go wzrokiem. Mieli pomagać jego siostrze. On jedynie westchnął i wrócił do kuchni, odprowadzony wzrokiem Reida, który chciał zrobić to samo. Jemu udało się dotknąć klocka, kiedy Natalie stanęła obok niego ze skrzyżowanymi rękoma i poważną miną.
            - Najpierw praca, potem zabawa – powiedziała.
            - Dobra, dobra, już idę – prychnął, udając obrażonego.
            Po godzinie Elsa powiedziała rodzinie, że na razie wystarczy. Resztę chciała zrobić sama, czyli dekoracje i tak dalej. Sama chciała poukładać ramki ze zdjęciami, kosmetyki w łazience i poprawić układ ubrań w szafie, bo Reid zdecydowanie się do tego nie nadaje.
            Zjedli kolację w swoim towarzystwie. Śmiali się przy tym i dużo rozmawiali, aż Jonah zasnął, zmęczony dzisiejszymi wrażeniami. Przez te parę godzin, które spędzili razem, rodzeństwo zapomniało o problemach w świecie kryminalnym, z którego dwójka chciała uciec, ale dręczeni pytaniami, nie potrafili tego zrobić. A ona, Elsa, wręcz pchała się tam, mimo ostatniego wydarzenia gdzieś za miastem. Kiedy zobaczyła torturowanego człowieka na własne oczy i nie pomogła mu. Kiedy usłyszała strzał, który znaczył tylko jedno. Potem stamtąd uciekła, ale James podjechał do niej i zaproponował odwiezienie do domu. Zgodziła się, ponieważ nie wiedziała nawet, gdzie jest. Nie odezwała się do niego natomiast przez całą drogę.

            Po kolacji każdy pojechał do siebie. Nick wziął synka na ręce, kiedy znaleźli się pod domem i wysiedli z auta. Jonah spał i nie wydawało się, żeby coś miało go zaraz zbudzić. Natalie otworzyła przed nimi drzwi, a potem je zamknęła. Nick położył Jonah do pokoju, przebrał w piżamę, a potem przykrył kołdrą. Cmoknął go jeszcze w czoło i sam wyszedł.
            Znalazł żonę w łazience; rozbierała się do przygotowanej kąpieli. Uśmiechnął się do siebie i wszedł do pomieszczenia. Pocałował Natalie w kark i ramię, obejmując ją w pasie. Ona odwróciła się do niego przodem i pocałowała go w usta.
            - Chcesz mnie przekupić, żebyś mógł się ze mną wykąpać? – uśmiechnęła się.
            - A dasz się?
            - Hm… - powoli rozpinała guziczki jego koszuli. – Myślę, że tak. Musiałabym być głupia, żeby się nie zgodzić – zaśmiała się cicho, zsuwając z jego ramion zbędną koszulę.
            - Nie jesteś głupia – pocałował ją w nos, a potem w usta.
            Odwzajemniła pocałunek, ale potem szybko mu się wyrwała i weszła do wanny. Uśmiechnęła się do niego niewinnie, mówiąc, że zrobiło się zimno. Nick zaśmiał się, a potem rozebrał się do naga i wsunął się w miejsce za jej plecami. Natalie oparła się o jego tors i westchnęła. Zamknęła oczy, rozkoszując się chwilą.
            Nick położył dłonie na jej ramionach i powoli je masował.
            - Kocham cię – szepnął jej na ucho.
            Uwielbiał te ich wspólne chwile razem, jak byli sami. Cały świat znikał i byli tylko oni. Nikt nie ingerował. No, może czasami, jak Jonah wpadał do ich sypialni albo gdziekolwiek, gdzie byli sami. Ale czas spędzony z żoną i synem był dla niego bardzo ważny. Kochał ich oboje bardzo mocno. Nie wyobrażał już sobie życia bez nich.
            - Muszę ci coś powiedzieć – odezwała się Natalie, odwracając się do niego przodem.
            - Mów mi wszystko.
            Kobieta ujęła jego dłoń i splotła z nimi palce. Dobra, to go utwierdziło w przekonaniu, że nie zacznie krzyczeć, że chce rozwodu czy coś takiego. Sam nie wiedział, dlaczego o tym pomyślał, przecież wszystko między nimi było dobrze.
            Uśmiechnął się do niej, kiedy położyła jego dłoń na swoim brzuchu. Pamiętał sytuację, kiedy w ten sposób powiedziała mu o Jonah.
            - Będziesz miał drugie dziecko, Nicholasie Redbird – uśmiechnęła się szeroko. Nick zobaczył w jej oczach wesołe iskierki.
            Nic nie powiedział, tylko mocno ją przytulił. Później pocałował ją parokrotnie w usta, a potem się roześmiał.
            - Cieszę się – zapewnił ją. – Nie masz pojęcia, jak bardzo.
            - Ja również się bardzo cieszę, Nick – wtuliła się w niego mocno.
            - Dziewczynka, czy chłopiec?
            - Nick, jest za wcześnie na to – zaśmiała się. – Ale mogłaby być to dziewczynka. Miałaby starszego brata.
            - Albo będzie to chłopiec, a później jeszcze dziewczynka. Tak jak to u Redbirdów bywa.
            - Wiem, że kochasz swoje geny, ale…
            - Wiem, zobaczymy – pocałował ją szybko. – Dobrze, że mamy jeszcze pokój nieużywany. Urządzimy tam jemu lub jej – dodał szybko, widząc jej wzrok – pokój. Chłopaki w pracy będą mi zazdrościć – uśmiechnął się szeroko
            - Mnie cały czas zazdroszczą koleżanki – poinformowała go. A widząc pytający wyraz twarzy Nicka, dodała: - Tak wspaniałego męża.
            - Ach, no tak, to oczywiste przecież – zaśmiał się. – Czemu nic nie mówiłaś wcześniej?
            - No wiesz, jeszcze byś przychodził częściej do szpitala, ale dla nich, a nie dla mnie – prychnęła.
            - Kotek, mówię o dziecku – pogłaskał ją po plecach, zatrzymując się jednak na brzuchu. Drugie dziecko; nie mógł uwierzyć w to szczęście. Nigdy nie podejrzewał, że takie coś może sprawić, że będzie się czuł najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
            - Ach. No bo chciałam się upewnić i czekałam na odpowiednią chwilę.
            - Taka jak ta – dopowiedział za nim i złożył na jej ustach czuły pocałunek.

            James wrócił z długiego spaceru po mieście do swojego klubu. W gabinecie siedział Isaac i jak zwykle czytał książkę. James zaczął się nawet zastanawiać, czy starczy na świecie powieści dla niego.
            Opadł ciężko na kanapę obok przyjaciela i spojrzał w sufit. Isaac nie musiał nawet pytać; zaznaczył zakładką strony w książce, którą zamknął i odłożył, a następnie wstał i podszedł do mini barku. Tak, ironia, skoro na dole mieli ogromny bar. Tak czy inaczej, nalał Jamesowi whisky i podał mu szklankę. Usiadł obok niego, słysząc ciche „dzięki”. Obserwował, jak Athaway zamacza usta w trunku, a potem znów odchyla głowę do tyłu. Chwilę jeszcze zaczekał, nim zapytał:
            - Po co przyszedł tutaj twój ojciec?
            Czekał do wieczora, ponieważ po pierwsze, nie chciał się narzucać od razu, żeby nie wkurzyć Jamesa, a po drugie, Athaway wyszedł zaraz za swoim rodzicem. Dzwonić do niego nie chciał, gdyż domyślał się, że jego przyjaciel chce pobyć sam przez jakiś czas. Ale w końcu tu przyszedł. A on chciał wiedzieć, czy może mu w jakiś sposób pomóc. Obaj byli naprawdę dziwni i popierdoleni, ale byli przyjaciółmi; zależało im na sobie nawzajem i martwili się o siebie. Nie było rzeczy, której by dla siebie nie zrobili. Dorastali razem, pomagali sobie i doszli do tego co mają również razem. Problem jednego był również problemem drugiego.
            - Nie uwierzysz – zaśmiał się z sarkazmem James, unosząc głowę i spoglądając na niego. – Przyszedł do mnie w sprawie pracy. Chciał się również pogodzić – powiedział, duszkiem wypijając całą zawartość szklanki, którą podał mu parę chwil temu Isaac. – Zobaczył, czym jeżdżę, garnitur za cztery tysiaki, własny klub… Chciał tego samego, proste. Nie uwierzyłem mu – zaznaczył, widząc spojrzenie swojego przyjaciela. – Nie jestem głupi. Nie od dziesiątego roku życia – mruknął ponuro, wstając z miejsca. Podszedł sam do barku i nalał sobie whisky. Uniósł lekko butelkę w kierunku Isaaca, ale ten odmówił ruchem dłoni. – Więc zdecydowałem się zemścić. Za to, co robił mamie i mnie. Za to, że przez niego mama nie żyje. Za to wszystko, za całą krzywdę, jaką wyrządził naszej rodzinie.
            - Wybacz, że ci przerywam, James… Ale wychodząc, on nie wydawał się na… zmartwionego.
            - Uznałem, że rzucanie się na niego z pięściami albo z bronią to zły pomysł. Nie dałoby mi to satysfakcji – znów się napił, przeciągając chwilę. Isaac się przyzwyczaił. To nie znaczyło, że był bardziej cierpliwy. – Powiedziałem, że między nami okej, że zaczynamy coś nowego. Z tym, że n o w e, to zupełnie coś innego dla mnie i dla niego.
            Isaac patrzył na niego z wyczekiwaniem. Jeśli nie kazał go zabić ani pobić, to może zamknął go gdzieś i będzie go tak więził? Cóż, obaj byli zdolni do różnych rzeczy.
            - Wysłałem do niego policję. A tam dowiedzą się o jego zainteresowaniach dziecięcą pornografią, pedofilią i narkotykami.
            Nic z tego prawdą nie było. Ale kto by uwierzył po tylu latach w to, że Daniel bił jego i jego matkę do nieprzytomności?
            - Policja go pewnie właśnie teraz zgarnia. W więzieniu będzie miał większe piekło, niż ja kiedykolwiek mógłbym zrobić jemu. A ja w końcu będę się mógł od niego uwolnić. Raz na zawsze.
            Może i go nie widział od bardzo wielu lat, ale to nadal w nim było. Nie zmieniało to faktu, że miewał koszmary, w których to wszystko do niego wracało, jak musiał rezygnować z czegoś, żeby nikt nie zobaczył siniaków, jak musiał się wstydzić za każdym razem, kiedy wchodził do sklepu, ponieważ wszyscy znali ich sytuację, ale nikt nie zrobił n i c. Nikt nie kiwał nawet palcem na krzywdę, która się działa u niego w domu.
            Zdawało mu się kiedyś, jak był młodszy, że zabije tego skurwysyna. Ale kiedy wziął plecak i wyszedł z domu, wiedząc, że nigdy tu nie wróci, poczuł się w o l n y. Mógł robić, co tylko zechciał. I robił. To doprowadziło go do dnia dzisiejszego. Nie zmieniłby nic.
            Chociaż zastanawiał się nie raz, jakby to było, gdyby jego matce udało się przeżyć. Zaraz potem przychodził wstyd za to, jak zarabia na życie, więc szybko odrzucał te myśli.
            - Gratulacje, stary – Isaac wstał i podszedł do niego, aby objąć go po przyjacielsku. – Musimy to oblać.
            - Nie, dzięki, może kiedy indziej – uśmiechnął się do niego słabo. – Wracam do domu. Wiesz, nadchodzący transport i tak dalej.
            - Jasne – wiedział, że ściemnia, ale nie będzie go przecież na siłę zatrzymywać. Chciał pobyć sam ze swoimi myślami? Proszę bardzo.
            James odłożył szklaneczkę i podszedł do drzwi. Nacisnął na klamkę, a potem spojrzał na Isaaca.
            - Dzięki. Za wszystko.
            On jedynie uśmiechnął się do niego i skinął głową, jakby mówiąc mu, że zawsze tu będzie.

            Elsę w końcu zaczęto traktować normalnie w pracy. Kiedy wróciła po urlopie, wszyscy obchodzili się z nią jak z porcelaną lub jak z dzieckiem. Co prawda, rozumiała to, zabili jej narzeczonego, ale zaczęło to jej działać na nerwy. Może to właśnie przez nich nie potrafiła iść dalej. Ale teraz w końcu wszystko wróciła do normy, mogła normalnie pracować nad projektami ze swoją drużyną; tak siebie nazywali.
            Późnym popołudniem poszła na trening kick-boxingu. Nadal uczęszczała na zajęcia, chciała być zawsze w dobrej formie i uczyć się czegoś nowego. A lekcji samoobrony nigdy za wiele.
            Trenerka pochwaliła ją, że ma coraz silniejszy wykop. Worek treningowy nie był już takim trudnym przeciwnikiem jak na początku współpracy. Elsa była z siebie zadowolona, wiedziała, że gdyby ktoś ją napadł, ze spokojem sobie poradzi. Co prawda miała przy sobie broń, ale wiadomo jak to jest. Nie można ufać takim sprzętom bezgranicznie.
            - Możesz już iść do domu, Elsa – powiedziała Maya, jej trenerka, wchodząc na salę.
            - Zamykasz już? – zapytała blondynka, ocierając czoło nadgarstkiem.
            - Chciałam, ale widzę, że nie możesz odpuścić workowi – uśmiechnęła się do niej.
            - Prawda – mocny cios.
            - Dobra, dam ci klucze i zostawisz je ochroniarzowi, jak zamkniesz, dobra? – zaproponowała Maya.
            - Serio? – Elsa spojrzała na nią ze zdziwieniem.
            - Pamiętaj, że nadal jestem od ciebie lepsza – zaśmiała się, kładąc klucze na ławeczce.
            - Jasne – panna Redbird uśmiechnęła się leciutko do niej. – Nic nie zniszczę, obiecuję.
            - To odpuść trochę jemu – ruchem głowy wskazała na worek. – Do zobaczenia następnym razem.
            - Cześć! – zawołała za nią, a potem wróciła do uderzeń.
            Kiedy została sama, robiła to powoli, jakby chciała być bardziej precyzyjna. Przecież w świecie, do którego dołączyła, nikt nie padnie od strzała w pysk.
            - Przepraszam, nie widziałaś trenerki? – usłyszała za sobą w drzwiach. Znała ten głos. Odwróciła się przodem do przybyłej osoby i zaniemówiła. Detektyw Hudson. Dlaczego to ją zaskoczyło? Przez ostatnie dwa miesiące nie dawał jej żyć. To było kwestią czasu, żeby naszedł ją i tutaj.
            - Elsa Redbird. No proszę, ostatnio często się spotykamy.
            O dziwo, nie był tu przez nią. Dzisiaj obiecał Adamowi, że skupi się na ich sprawie. To, że spotkał ją tutaj, było zupełnie przypadkowe.
            - Tak. Niestety – mruknęła.
            - To widziałaś Mayę? Gdzie jest?
            - Dziewczyna? – prychnęła. W sumie, nie obchodziło ją to. Chciała tylko, żeby w końcu się odczepił od niej i od jej rodziny. Bała się, że on jednak coś znajdzie i wszyscy pójdą na dno. Chyba nadal była za słaba na to wszystko.
            - Kuzynka. Chciałem jej zrobić niespodziankę.
            - Minąłeś się z nią. Wyszła paręnaście minut temu – oznajmiła, uderzając w worek.
            Josh wszedł dalej, ściągając z siebie bluzę, pas z bronią i odznaką oraz buty. Maya nienawidziła, jak ktoś wchodził na jej salę w butach. Zwłaszcza brudnych.
            Obserwował uważnie Elsę, podchodząc bliżej. Stanął za workiem i przytrzymał go.
            - Dobrze ci idzie – skomentował.
            - Maya mnie nauczyła paru rzeczy. Kobieta musi umieć się obronić.
            - To prawda.
            Elsa nie pytała już, dlaczego z nią tu siedzi, dlaczego nie pójdzie szukać albo dzwonić do kuzynki. Naprawdę, nie interesowało jej to. Chyba była już zmęczona mówieniem mu, że ma się odwalić, że nic nie wie, że ona i jej bracia nie mają nic wspólnego z narkotykami.
            - Pójdę już – powiedziała, odgarniając lekkie kosmyki włosów, które wypadły jej z kucyka. – Jutro do pracy trzeba wstać. Dobranoc, detektywie Hudson.
            Odwróciła się do niego tyłem i zaczęła iść.
            - Elsa – zawołał, robiąc krok w przód. – Wiem, że byłaś w klubie Athahway’a.
            - Ameryka to wolny kraj. Mogę bawić się, gdzie zechcę.
            Nagle poczuła, jak palce Josha zaciskają się na jej przedramieniu, a potem gwałtownie ją szarpnął, odwracając ją ku sobie. Nie zdążyła nic powiedzieć; on był pierwszy.
            - Kiedyś wam się noga podwinie i ja będę obok, aby zrobić to, co do mnie należy – syknął, patrząc jej w oczy.
            Elsa to wiedziała, zdawała sobie sprawę, że on stał się jej cieniem. Nienawidziła go za to. I nie mogła nic zrobić, żeby on przestał.
            Próbowała mu się wyrwać, ale Josh trzymał ją mocno. W końcu zdecydowała się wykorzystać parę chwytów i ciosów, których się nauczyła na tej właśnie sali. Już po chwili odepchnęła go od siebie, a potem zaatakowała. Nie sądziła, że będzie łatwo, ale nie spodziewała się, że Hudson będzie aż taki dobry. Odpierał każdy jej cios, kontratakował i nie pozwolił siebie tknąć. Nie robił również jej większej krzywdy, a szkoda, bo mogłaby go wtedy znienawidzić bardziej. Gniew wzrósłby jeszcze bardziej, a gniew to energia. Było coś jeszcze, czego nie potrafiła rozczytać. Nie miała jednak na to czasu. Poczuła nagle, że leci na ziemię. Upadła na materac i nie zdążyła się zorientować, kiedy Josh opadł na nią, trzymając ją za nadgarstki po obu stronach jej głowy.
            Chciał ją uspokoić, ale trzymanie rąk to nie to samo, co przytrzymanie nóg, którymi wierzgała. Przestała dopiero po chwili; zdała sobie sprawę, że nie ma szans i jak wiele musi się jeszcze nauczyć.
            Nastała cisza, przerywana ich przyspieszonymi oddechami. Siebie rozumiała; wcześniejszy trening i namęczyła się jeszcze walcząc z nim. Ale on?
            Poczuła jak jej serce przyśpiesza, i to na pewno nie z wysiłku. To było coś więcej. Poczuła ucisk w dołku i poruszyła się niepewnie. Spojrzała mu w oczy, nie była w stanie powiedzieć nic. Już wiedziała, czym było „coś jeszcze”, czego nie potrafiła określić.
            Nie wiedziała, kto pierwszy zaczął całować drugiego. To nastąpiło nagle, kiedy ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku i w walce o dominacje nad nim. Elsa jednak szybko dała za wygraną; odwzajemniała pieszczotę, która zdawała się być w pewien sposób agresywna. Podobało jej się to, sprawiało, że jej serce biło jak szalone.
            Kiedy tylko poczuła, że Josh uwalnia jej dłonie, szybko go nimi objęła. Najpierw za szyję, potem zaczęły błądzić po jego plecach, raz w górę, raz w dół, aż w końcu złapała w palce końcówkę jego koszulki i podciągnęła ją, a potem szybko się jej pozbyła. Wrócili do pocałunków. Jęknęła cicho, kiedy Josh zaczął błądzić dłońmi po bokach jej ciała i brzuchu. Objęła go nogami w pasie, przyciągając go do siebie bliżej. Uniosła biodra i otarła się nimi o jego biodra. Usłyszała cichy jęk przy swoim uchu. Potem pomogła mu zdjąć z siebie koszulkę i sportowy stanik.
            Josh całował ją po szyi, ramionach, obojczyku i dekolcie. Placami głaskał jej brzuch, aż w końcu dotarł do linii gumki jej dresowych spodni. Uniósł się, odrywając się od jej ciała, aby szybko ściągnąć z niej spodnie. Elsa rozpięła mu szybko jego, a raczej starała się, ponieważ dłonie niesamowicie jej drżały. W końcu udało im się pozbyć resztek garderoby, a dziewczyna znów go do siebie przyciągnęła i pocałowała. Pod opuszkami palców czuła na jego plecach lekkie wybrzuszenia, to były blizny. Nie przejmowała się nimi, nie chciała myśleć o strzelaninach i bójkach, w jakich brał udział.
            Jęknęła głośno, kiedy wszedł w nią cały. Wbiła paznokcie w jego plecy i przeciągnęła je w dół. Poczuła, jak powoli spełnia się pożądanie, które zidentyfikowała parę minut temu.
            Ponownie objęła go nogami, lekko unosząc biodra. Josh pocałował ją namiętnie, poruszając rytmicznie biodrami. Nie myśleli teraz o niczym; że ktoś może ich nakryć, że on jest natrętnym detektywem, który próbuje zniszczyć jej życie, że ona jest zamieszana w sprawy, które mogły osobiście dotyczyć jego. To wszystko nie miało teraz znaczenia.
            Elsa drapała go po plecach, a z jej ust wyrywały się jęki. Josh całował jej szyję, sunął dłonią po jej ciele, jakby badał je na szybko. Znów spojrzał jej w oczy, wchodząc w nią mocniej. Pochylił się nad nią i pocałował ją namiętnie, kiedy oboje zaszczytowali. Elsa krzyknęła, mocno wbijając paznokcie w łopatki Josha.
            Po krótkiej chwili opadł na nią, przytrzymując się jednak rękoma po obu stronach jej ciała. Oddychali ciężko. Elsa opuściła ręce, a nogi położyła z powrotem na materacu. Nie wiedziała, co powiedzieć. Każde słowo wydawało się być nieodpowiednim.
            W końcu wyszedł z niej, kładąc się obok. Jego serce powoli się uspokajało.
            Elsa wstała, zebrała swoje rzeczy i, czując wstyd, będąc przed nim naga, udała się w stronę drzwi.
            - Przepraszam.
            Usłyszała za sobą. Ale nie zatrzymała się, nie odwróciła się, nie zareagowała. W milczeniu opuściła salę.

1 komentarz:

  1. OMFG, też chcę taki koniec każdej awantury :3 :3 :3 o taaaak <3 Josh :3 Idę czytać ten fragment jeszcze raz xd

    OdpowiedzUsuń