piątek, 7 marca 2014

#3.Will you play this game?




            Reid wyszedł ze swojego mieszkania i zszedł na dół. Wsiadł do auta swojego brata, zapiął pasy i nie spojrzał na niego. Westchnął, a raczej odetchnął, patrząc przed siebie. Cały czas myślał o tej sprawie z Elsą. Jego siostra naprawdę zamierzała się w to wplątać? Nadal w to nie wierzył. Nadal nie chciał, żeby ona się w to wpakowała. Czy właśnie to czuła, kiedy dowiedziała się, że oni wchodzą w to bagno, aby dowiedzieć się, kto zabił ich ojca? Od początku była przeciwna. Oni ją zignorowali. Teraz ona ignoruje ich.
            Wieczór był całkiem przyjemny; było ciepło, letni wiatr ochładzał rozgrzany asfalt, na niebie świeciły gwiazdy i księżyc. Idealna pora na lot samolotem. Przez ocean na drugi koniec świata, dokąd miało polecić dzisiaj pięćset kilo heroiny.
            - Jakiś pomysł, jak odwieść Elsę od tego głupiego pomysłu? – zapytał Nick, kiedy kierowali się w stronę lotniska.
            - Oprócz związania jej i zamknięcia w piwnicy, to żadnego – mruknął Reid.
            Nick westchnął. Bardziej przejmował się siostrą, niż tym, co miało się zaraz stać. Akcja była gruba. Chociaż mieli wszystko opracowane i załatwione, wszystko mogło się nagle posypać. Obaj mieli nadzieję, że samolot po prostu ruszy, wzniesie się i już go więcej nie zobaczą.
            - Athaway będzie?
            - Aha, jak zawsze.
            Nagle zadzwonił telefon Nicka. Odebrał, przełączając rozmówcę na głośnik i wpinając telefon w specjalny uchwyt.
            - Co jest, Joe?
            Joe był ich pracownikiem na lotnisku. To on odpowiadał za to, aby towar znalazł się w odpowiednim samolocie na odpowiednim miejscu. Jeśli on dzwonił, to oznaczało to jedynie kłopoty.
            - Powiedz mi, że samolot po prostu rusza wcześniej – warknął Reid.
            - Gliny jadą! – poinformował ich zdenerwowany Joe.
            - CO?!
            - Co mam robić?
            - Jak to co? Swoją pracę! Zrób coś! – warczał dalej Reid. Nie podobało mu się to. Skąd policja wiedziała, że mają tam przyjechać? Nagle zachciało im się sprawdzać dokładniej?
            - Zamień czas odlotów z innym samolotem tego modelu – powiedział Nick, próbując być spokojny, ale docisnął nogę do pedału gazu. Serce zaczęło mu bić szybciej, ale oddychał spokojnie. Wszystko będzie okej – pomyślał, spoglądając w lusterko. Właśnie mijały ich trzy radiowozy. Kurwa mać!
            - Nie ma opcji, facet, który tam siedzi…
            - Pójdziesz na dno razem z nami albo dostaniesz podwyżkę, decyduj – powiedział twardo Reid i demonstracyjnie odbezpieczył broń przy telefonie. – Albo jeszcze inaczej.
            - Zobaczę, co da się zrobić – odpowiedział Joe po dłuższej chwili ciszy.
            - Dzwoń, jak się czegoś dowiesz – dodał szybko Nick, nim pracownik się rozłączył. – Zwariowałeś? Grozisz mu?
            - A co, miałem zdać się na jego dobre serduszko i nasze być albo nie być? Pamiętaj o swojej rodzinie, Nick.
            - Coś za często to powtarzasz – syknął.
            - Mając nadzieję, że w końcu zrozumiesz.
            Rozumiał, naprawdę. Wiedział, czym to grozi, zadręczał się tym codziennie przez większość swojego czasu. Aż zaczął się podziwiać pod względem umiejętności aktorskich. Natalie jeszcze nic nie zauważyła, o nic nie pytała, ale zdawał sobie sprawę, że niedługo może zacząć. I chyba tego obawiał się najbardziej. Niemówienie jej tego wszystkiego było trudne, więc jak miał poradzić sobie z okłamywaniem jej?
            Nick postanowił nie ciągnąć dłużej tej rozmowy. I tak nic dobrego z niej nie wyjdzie. Nie dowie się niczego nowego.
            W końcu zajechali na lotnisko i wyskoczyli z auta. Spokojnym krokiem skierowali się do wejścia. Reid rozejrzał się dyskretnie, ale nigdzie nie zauważył Athaway’a. Był tylko Reece, który pomachał im, ale w tym geście nie było nic miłego. To był taki moment, kiedy oglądasz horror, a seryjny morderca pojawia się przed tobą z nożem i już wiesz, że jesteś następny. Reid odwrócił wzrok i spojrzał na brata, który wyciągnął telefon.
            - Joe?
            - W porządku – poinformował ich, wyraźnie spokojniejszy. – Ręce nadal mi się trzęsą, ale udało mi się zmienić samoloty w rozpisce. Jest w powietrzu od trzech minut. Co więcej, zaraz za nim odleciał następny.
            - Ten zamieniony?
            - Tak. Gliny się naszukają, a potem i tak nic nie znajdą.
            - Brawo – Nick odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do brata. Rozłączył się. – Udało się.
            - Nie wierzę – roześmiał się Reid. – O mało nie zwymiotowałem ze stresu. Matko – położył dłonie na biodrach i pokręcił głową. Miał ochotę zatańczyć ze szczęścia. – Chyba pójdę się zabawić z tej okazji.
            - Jasne, idź – Nick spojrzał na tablice informacyjne, tak dla zachowania pozorów, udając, że coś sprawdza. – Tylko to nadal nie zmienia faktu, że ktoś dał im cynk, że odbędzie się transport.
            - Stary, nawet mi nie mów takich rzeczy.
            - Pomyśl, Reid. Wszystko było okej, a tu nagle policja i FBI?
            - Chcesz powiedzieć, że ktoś nas zdradził?
            - Chcę powiedzieć, że ktoś nie umie trzymać języka za zębami.

            Z lotniska udali się od razu do pubu, którego właścicielem był James Athaway. Redbirdowie stwierdzili, że on musi się o tym dowiedzieć, ponieważ to był jego towar. Nie mieli ze sobą jakiś wspaniałych i sympatycznych relacji, nie wiedzieli, czy w razie złapania będą sypać. Aczkolwiek woleli nie zatajać takiej informacji przed Athaway’em.
            Zajechali pod lokal, a potem weszli do środka. Powiedzieli ochroniarzom przy wejściu, że przyszli do szefa, podali swoje nazwisko, a potem skierowano ich do gabinetu Jamesa.
            Siedział on przy swoim biurku i sączył whisky. Isaac natomiast leżał na sofie i czytał książkę. O tak, uwielbiał czytać. Miał pełno książek u siebie w mieszkaniu. Przeznaczył na nie całą ścianę, przy której stoi ogromny regał. James się śmiał, że jest szalony. Ale nie miał nic przeciwko. Przeglądał jakieś dane dostawy alkoholu i jedzenia, kiedy w progu stanęli bracia Redbird.
            - Musimy pogadać – powiedział Nick i wszedł do środka. Reid zamknął za nimi drzwi i poszedł do brata.
            Isaac uniósł wzrok znad książki, a potem ją zamknął i usiadł. Generalnie rzadko się odzywał. Straszył wystarczająco swoją tajemniczością i czasem przerażającą mimiką twarzy. Był nieprzewidywalny. Reid pamiętał, jak parę lat temu Reece zabił kogoś bez mrugnięcia okiem. Uważał, że ci dwaj się bardzo dobrze dobrali; dwóch socjopatów, Nowy Jorku - bój się.
            - Myślę, że ktoś dał cynk policji o dzisiejszym transporcie – oznajmił Nick, patrząc uważnie na Jamesa.
            Ten uśmiechnął się tylko, wstając z fotela i podchodząc bliżej Redbirda. Oparł się biodrem o biurko, nadal cynicznie się uśmiechając.
            - Wiem – odpowiedział w końcu, krzyżując ręce na piersiach.
            - Wiesz? – Reid uniósł brew wyżej.
            - To byłem ja.
            Redbirdowie spojrzeli na niego z szokiem, ale pierwszy ocknął się Nick. Złapał Jamesa za koszulę, przyciągając do siebie. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, kiedy usłyszał dźwięk odbezpieczanej broni. A zaraz za nim drugi. Okazało się, że Isaac trzyma pistolet przy jego głowie, a Reid swój przy głowie Jamesa.
            Cała sytuacja najwyraźniej bawiła Athaway’a. Uśmiechał się kącikiem ust, ręce jednak trzymał wysoko uniesione, ale w geście kpiny, aniżeli strachu.
            - Spokojnie, panowie, schowajcie bronie – zerknął na Reida. – Widzę, że już ci się ręce nie trzęsą. Przyzwyczajony?
            Młodszy Redbird przycisnął lufę do głowy Jamesa.
            - No już, panowie, koniec tej farsy.
            - Racja – zgodził się Nick, nadal trzymając go za koszulę. – Po co to zrobiłeś? Zdajesz sobie sprawę, co by się działo, gdyby policja znalazła towar? – szarpnął nim.
            - Chciałem sprawdzić waszą czujność.
            - Chciałeś sprawdzić naszą czujność? – powtórzył za nim Reid. Nie dowierzał jego słowom. – Pojebało cię? Wiesz, co by się działo?
            - Naprawdę myślicie, że zaryzykowałbym, gdybym nie wiedział, że sobie poradzicie?

            Nick wkurzony wyszedł z pubu i kopnął z całej siły puszkę, która leżała na ulicy, potem uderzył nogą w koło swojego samochodu i dodatkowo przywalił pięścią w ścianę budynku.
            - Hej, spokojnie – zaczął Reid, ale Nick mu przerwał.
            - Kurwa, o mało go nie zabiłem tam – warknął, próbując się uspokoić. – Wiedziałem, że jest pojebany, ale żeby aż tak?!
            Reid nic nie powiedział. Nie podszedł do niego, bo bał się, że dostanie w twarz.
            - Daj mi kluczyki, ja poprowadzę.
            Nick rzucił mu je, ale nim wsiadł do auta, przeszedł się parę razy wzdłuż ulicy. Musiał się uspokoić. W takim stanie nie mógł pokazać się w domu. Jak pomyślał, ile mógł dzisiaj stracić, to aż mu się robiło niedobrze. Coraz bardziej zaczynał się bać o siebie, o żonę i o Jonah. Oni byli całym jego światem i dziś mógł to wszystko stracić. Nick zdał sobie sprawę, że zaczyna tracić nad tym wszystkim kontrolę.

            Następnego dnia Elsa po bieganiu, prysznicu i śniadaniu wyszła na miasto. Musiała pozałatwiać tyle spraw związanych z Chace’m… kiedy o tym myślała, od razu robiło jej się źle. W oczach pojawiały się łzy, ale przełykała je i powtarzała sobie, że musi być silna, aby się zemścić. Nie może być już ta słodką dziewczynką, którą była do tej pory. Musiała stać się twardą i niezależną kobietą, by znaleźć tego, kto zabił miłość jej życia. Ale najpierw musiała iść do urzędu, zorganizować pogrzeb… Na szczęście Natalie zaoferowała swoją pomoc i już zrobiła parę rzeczy. Elsa cieszyła się, że ma taką przyjaciółkę i że to właśnie ona jest żoną jej brata. Zastanawiała się, kiedy Reid sobie kogoś znajdzie. Może i jemu się poszczęści.
            Przechodziła właśnie obok szkoły sztuki walk. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na okno, a potem na drzwi. Właściwie mogłaby się zapisać; musi nauczyć się bronić. Świat, w który się pchała, był niebezpieczny. Weszła zatem do środka i uśmiechnęła się lekko do pani w rejestracji. Zapytała o dni, godziny, jak to wszystko wygląda. Pani opowiedziała jej o różnych technikach, których nauczają w tejże szkole, ile to kosztuje, co trzeba mieć i wiele innych rzeczy, które powinna wiedzieć Elsa. W końcu dziewczyna zdecydowała się na kick-boxing. Ten sport wydawał się być najlepszym wyborem. Podkreśliła, że chce zacząć jak najszybciej. Mogła zacząć już jutro.
            Ze szkoły udała się na spotkanie z Reidem. Mieli się spotkać na strzelnicy. Tak, Elsa zamierzała nauczyć się władać bronią. To też jej się przyda. Właściwie, to była podstawa. Dziewczyna była zdeterminowana, żeby nauczyć się wszystkiego, co potrzebne w t y m świecie. Potem poprosi jeszcze brata o informacja na temat ludzi, z którymi pracują. Musiała być gotowa na wszystko, wszystkiego się dowiedzieć; nikt nie mógł jej niczym zagiąć. Ona miała czas, wyszkoli się, a potem zemści.
            Reid czekał na nią przed wejściem. Wyjął słuchawki z uszu i schował je do kieszeni dżinsów. Przywitał się z siostrą, zapytał, jak się czuje. Kiedy usłyszał, że wcale nie jest lepiej, przytulił ją mocno. Tak bardzo chciał jej pomóc, ale nie miał pojęcia, jak.
            Weszli do środka, Reid załatwił im miejsce, a następnie udali się dalej. Stanęli na swoim stanowisku, bronie już na nich czekały. Mężczyzna założył okulary i słuchawki, a Elsa poszła w jego ślady. Pokazał jej, jak ma trzymać, jak najlepiej stanąć i ostrzegł ją przed odrzutem.
            Wkrótce rozległy się dźwięki oddawanych strzałów. Reid poprawiał postawę Elsy, radził jej i chwalił. Naprawdę nieźle jej szło. Może mają to w genach?
            - Słuchaj, siostra – zaczął Reid, kiedy zdjęli sprzęt. – Proszę, odpuść.
            - Co mam odpuścić? – Elsa ułożyła wszystko na stoliku i spojrzała na brata.
            - To. Strzelanie, bawienie się na niebezpiecznym placu zabaw.
            - Nie – pokręciła głową. – Nie ma mowy. Już powiedziałam, że znajdę tego sukinsyna i go zabiję. Z waszą pomocą lub bez niej.
            - A co, jeśli to nikt z t e g o świata?
            - Sam nie wierzysz w to, co mówisz, Reid – westchnęła. – Zrobię to. Nie powstrzymasz mnie ty ani Nick.
            Odwróciła się i skierowała do wyjścia.
            - Ale dziękuję za troskę – dodała.
            Nie zgadzali się, nie widywali, nie mieli dobrych relacji. Ale wreszcie poczuła, że mogą robić coś r a z e m. A to, że było to złe, to już inna bajka.
           
            James Athaway wszedł do szpitala i skierował się do rejestracji. Nic mu nie było, wszystko z nim w porządku. Przyszedł na badanie kontrolne krwi. Tak przynajmniej powiedział pielęgniarkom, uśmiechając się do nich szarmancko. Panie skierowały go pod odpowiedni gabinet i kazały poczekać na swoją kolej. James podziękował, a potem udał się we wskazana miejsce. Usiadł w poczekalni. Zapewne robił furorę. Prezentował się naprawdę nieźle; elegancki garnitur, idealna fryzura, lekki zarost i pociągający zapach. Zdecydowanie różnił się od mężczyzn, którzy siedzieli pod innymi drzwiami. Oni mieli na sobie jakieś dżinsy, stare buty i koszule.
            Po chwili wszedł do środka i uśmiechnął się do pielęgniarki, Natalie Redbird. Doskonale wiedział, że to ona dzisiaj będzie miała tu dyżur.
            - Dzień dobry – przywitał się.
            - Dzień dobry, proszę usiąść, zdjąć marynarkę i podwinąć rękawy – powiedziała automatycznie. Uśmiechnęła się do niego lekko. Zapytała go o parę rzeczy, podczas kiedy James powieszał marynarkę na oparciu krzesła, a potem usiadł na fotelu. Śnieżnobiała koszula miała krótkie rękawy.
            - Troszkę boję się igieł – przyznał, patrząc na nią. Ładna była ta żona Redbirda.
            - Och, to tylko chwila – uspokoiła go.
            Przygotowała go do „zabiegu”, a potem wbiła igłę. Usłyszała syknięcie. A przez te parę sekund czuła na sobie spojrzenie jego niebieskich oczu. Szkoda, że pod rękawiczkami nie było widać obrączki.
            - Natalie Redbird – powiedział, udając, że dopiero teraz odgadł jej tożsamość.
            Kobieta spojrzała na niego zaskoczona.
            - Znamy się?
            - Znam pani męża. Projektuje mi dom – skłamał, uśmiechając się. – Widziałem pani zdjęcie na jego biurku i chwilę o pani rozmawialiśmy. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa?
            - Jeżeli mówił o mnie dobre rzeczy, to nie – zaśmiała się, przykładając mu wacik do ranki. – Proszę trzymać, póki nie przestanie lecieć.
            - Bardzo dobrze mi się pracuje z Nickiem – dodał, cały czas ją obserwując.
            - Przekażę mu – uśmiechnęła się, dokonując ostatnich czynności. – Wyniki za dwa dni – dodała. – I nie było tak źle, prawda?
            - Może to dlatego, że byłem w dobrych rękach – odwzajemnił uśmiech, a potem wstał, wyrzucił wacik do kosza i ubrał z powrotem marynarkę. – Proszę pozdrowić męża od Jamesa Athaway’a.

            Natalie wyszła z pracy punktualnie. W drodze do domu odebrała syna z przedszkola, a potem poszli jeszcze na plan zabaw. Kiedy dotarli do domu, Natalie zabrała się za przygotowywanie obiadu, a Jonah za budowanie klockami. Uwielbiał układać je razem z tatą. Obaj mieli najróżniejsze pomysły na coraz to nowsze budowle.
            Nick przyjechał o tej samej porze, co zawsze. Zdjął buty, przywitał się z synkiem, a potem poszedł do kuchni. Pocałował żonę w usta.
            - Dzień dobry.
            - Hej. Bardzo zmęczony?
            - Nie aż tak bardzo. Co dobrego?
            - Risotto – uśmiechnęła się. – A, właśnie, był dzisiaj w szpitalu jeden z twoich klientów.
            - Co się stało?
            - Nie, nic, chciał sobie zrobić badania krwi. Kazał cię pozdrowić – poinformowała go Natalie, kiedy poczuła na swojej tali ręce swojego męża.
            - Usiądź, kotek, odpocznij. Ja zajmę się resztą – pocałował ją w szyję.
            Kobieta odwróciła się do niego przodem i objęła za szyję. Pocałowała go w usta i uśmiechnęła się. I jak tu go nie kochać?
            - A dlaczego miałabym się nie zgodzić – westchnęła i skierowała się w kierunku salonu.
            - Kochanie, a jak się nazywał ten klient? – zapytał, z czystej ciekawości.
            - James Athaway.
            Nickowi nagle zrobiło się zimno. Aż zadrżał. Czego ten sukinsyn chciał od jego żony? Bo na pewno nie przyszedł na durne badanie. To po prostu było niemożliwe. Za tym coś się kryło i aż bał się pomyśleć, co.
            - Powiedział, że bardzo dobrze mu się z tobą współpracuje.

            Elsa wieczorem została w domu. Wzięła długą kąpiel i zastanawiała się, co ma dalej robić, od czego zacząć, kogo pytać. Sama miała niewiele odpowiedzi, mogła zdać się tylko na braci.
            Ubrała koszulkę Chace’a i uśmiechnęła się na wspomnienie, jak on miał ją na sobie tylko parę razy, a potem ona sobie ją przywłaszczyła. Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, spojrzała przez wizjer. Detektyw Hudson przyszedł popytać. Wpuściła go do środka i zaproponowała coś do picia, ale on odmówił.
            - Zna pani Jamesa Athaway’a albo Isaaca Reece’a? – zapytał, siadając na fotelu, które wskazała mu Elsa.
            Pokręciła głową.
            - Nie kojarzę. Ale może z widzenia.
            - Mhm. Wie pani, że pani bracia są podejrzani o współpracę z nimi?
            - Są ich klientami, czy o co panu chodzi?
            Domyślała się, że chodzi o współpracę narkotykową. Nie mogła nic mu powiedzieć, bo to pogrążyłoby Nicka i Reida. Co więcej, przepadłaby jej szansa na odnalezienie mordercy swojego narzeczonego.
            - Już pani mówiłem, że pani bracia są podejrzewani o przemycanie narkotyków. Współpracują z Athaway’em i Reece’m.
            - Skoro tak jest, to dlaczego są na wolności? – zakpiła.
            W rzeczywistości się wystraszyła. Joshua Hudson wiedział za dużo o nich.
            - Brak dowodów, niestety – westchnął i spojrzał jej w oczy. – Są podejrzewani również o zabójstwo żony i dziecka policjanta – dodał. Nie powiedział, kogo. Przecież to nie był jej interes, nie musiała wiedzieć, że chodziło o jego rodzinę.
            - Proszę nie mówić takich rzeczy – warknęła.
            Wiedziała, co robią jej bracia, wiele razy próbowała ich od tego odciągnąć. Ale nie podejrzała ich o morderstwo. W to nie uwierzy, nigdy. To było niemożliwe.
            - To tylko podejrzenia – wstał i podszedł do niej, zachwiewając dystans czterdziestu pięciu centymetrów. – Daj mi coś, Elsa. Cokolwiek, na czym mógłbym pracować.
            Dziewczyna spojrzała mu w oczy. Nie, nie mogła.
            - Ale ja nic nie wiem – odpowiedziała, bez zastanowienia. – Moi bracia nie przemycają narkotyków, a tym bardziej nie są mordercami. Nicholas i Reid Redbird są szanowanymi w całym Nowym Jorku architektami – powiedziała twardo, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Nie odsunęła się od niego.
            Chciała mu pomóc, wcześniej, przed tym, jak dowiedziała się, że to mógłby ktoś z wrogów jej braci. Teraz chciała wziąć tę sprawę w swoje ręce. I nie pozwoli, żeby ktoś wszedł jej w drogę.
            - Jeśli to wszystko, chciałabym się położyć – dodała.
            Hudson stał jeszcze przez chwilę w miejscu, patrząc jej w oczy. Wycofał się, zapewniając ja, że to jeszcze nie koniec.
            Kiedy zamknął za sobą drzwi, Elsa pobiegła do sypialni i ubrała spodnie. Potem wzięła kluczyki od samochodu, ubrała buty i cienką kurtkę, a potem szybko upewniła się, że pan detektyw już poszedł. Dopiero wtedy zjechała windą do garażu i pojechała do braci po parę odpowiedzi.
            Za nią ruszył Hudson.

            Elsa wparowała do mieszkania Reida. Nick już tam był, zadzwoniła do niego po drodze. Była zdenerwowana; nie mogła tego okazać przy detektywie.
            - Co się dzieje? – zapytał w końcu młodszy brat. – Elsa!
            - Znowu był u mnie Hudson – poinformowała ich. Nick spojrzał na nią.
            - Wie już coś?
            - Wie, że przemycacie narkotyki – prychnęła, jakby chciała im pokazać, że są największymi debilami na ziemi.
            - Co? – Reid spojrzał na nią z szokiem. – Więc co my tu jeszcze robimy?
            - Nie ma dowodów. Mówił też, że… - Elsa urwała. Ciężko jej to przechodziło przez gardło.
            - Co mówił?
            - Że jesteście podejrzani o morderstwo żony i dziecka policjanta – dodała cicho, spuszczając wzrok.
            Nick spojrzał na brata, a ten pokręcił głową. Podszedł więc do siostry i położył dłonie na jej ramionach.
            - Elsa, nigdy nie zabiliśmy kobiety, a tym bardziej dziecka.
            - Nie zaprzeczyłeś w ogóle morderstwom… - spojrzała na niego niepewnie.
            Nick odwrócił wzrok. Zamknął oczy i westchnął. Otworzył je dopiero po chwili.
            - W ciągu tych paru lat odbyło się wiele strzelanin.

1 komentarz:

  1. Tekst o piwnicy wymiótł i zamiótł xD
    Ale to z tym cynkiem... Ja bym zabiła Oo normalnie bym zakopała żywcem Oo

    OdpowiedzUsuń