piątek, 14 marca 2014

#4. It’s a new, cruel world.




            W dniu pogrzebu Chace’a Crawforda pogoda odzwierciedlała samopoczucie Elsy. Było szaro, ponuro, zimno, wiało i padało. Dziewczyna siedziała w sypialni przed lustrem. Miała już na sobie czarną sukienkę, tego samego koloru buty, a na łóżku leżał równie czarny płaszcz. Na dłonie zakładała właśnie rękawiczki. Spojrzała na siebie w lustrze i odetchnęła, szybko mrugając oczami, żeby się nie rozpłakać. Nie wierzyła, że to robi; idzie na pogrzeb człowieka, z którym była tak blisko, jak jeszcze z nikim, człowieka, z którym planowała wspólną przyszłość, człowieka, którego kochała nad życie.
            Pomalowała usta czerwoną szminką, a na głowę założyła mały kapelusik z prześwitującą siateczką zakrywającą jej oczy.
            Wspomnienia same przychodziły do jej głowy. Te dobre i te złe. Uśmiechała się, chociaż do oczu napływały łzy. Znów szybko zamrugała oczami. Z zamyślenia wyrwały ją wibracje telefonu, który leżał na stoliku. To był Nick, informujący ją, że już przyjechał i czeka na nią na dole.
            Elsa schowała komórkę do torebki, zamknęła drzwi i zeszła na dół. Patrzyła przed siebie i starała się ignorować spojrzenia sąsiadków, którzy akurat wychodzili lub wchodzili do apartamentowca.
            Na zewnątrz otworzyła parasol i poszukała wzrokiem samochodu brata. Kiedy go dostrzegła, szybkim krokiem podeszła bliżej i wsiadła na tylne siedzenie; na przednim siedziała Natalie.
            - Cześć…
            - Hej – Natalie odwróciła się do niej i wyciągnęła do niej dłoń. Ścisnęła jej dłoń.
            Elsa spojrzała na nią smutno, a potem jej wzrok uciekł ku szybie.
            Nick spojrzał na siostrę w lusterku i cichutko westchnął. Ruszył w stronę cmentarza.
            Jonah zostawili u sąsiadów, żeby się nim zaopiekowali. Nie chcieli, żeby dziecko było świadkiem tych wydarzeń, które miały wkrótce nastąpić. Był jeszcze za mały.

            Na miejscu podeszli do małej grupki osób. Była to rodzina Chace’a, ich wspólni znajomi i przyjaciele. Elsa podeszła do Reida i przywitała się z nim. Stanęła obok niego i schowała ich oboje pod swoim parasolem. On podał jej ramię, żeby je ujęła i przytuliła się do niego. Sam chwycił za rączkę od parasola i spojrzał przed siebie.
            - W porządku? – zapytał cicho, gdzieś tak w połowie.
            - Nie – Elsa pokręciła głową. Trzymała się nieźle, naprawdę. Do czasu.
            Kiedy nadszedł moment, w którym panowie spuszczali trumnę w dół, złamała się. Wybuchła płaczem, na co Reid zareagował natychmiast; przytulił ją do siebie mocno i pogłaskał ją po plecach. Mógł sobie jedynie wyobrazić, co ona musi teraz czuć. Spojrzał na Nicka, który przytulał swoją żonę. Ona również płakała.
            Reid wyciągnął paczkę chusteczek z kieszeni, a potem jedną podał Elsie. Chciał zrobić cokolwiek, żeby tylko jej ulżyć w cierpieniu. Zrobiłby wszystko, żeby jej pomóc. Ale nie potrafił wskrzesać ludzi. Zatem nauczy ją strzelać. Nie było to dobre, doskonale o tym wiedział. Ale też zdawał sobie sprawę, że zemsta pomoże jej ukoić ból i pogodzić się ze stratą. Prawda, coś tam kiedyś słyszał o wybaczaniu, ale on nie potrafiłby. Patrząc na siostrę wiedział, że i ona nie umiałaby wybaczyć temu, kto to zrobił.
            Elsa ostatni raz spojrzała na w stronę grobu, a potem znów przytuliła się do brata. Już nie spojrzała. Kiedy odchodzili w stronę parkingu, próbowała się trzymać i iść przed siebie. Ale ból i cierpienie osłabiał ją z każdym krokiem. Lodowaty wiat owiewał jej ciało i sprawiał, że cała drżała. Reid zarzucił jej swoją marynarkę na ramiona, a potem wsadził do swojego samochodu.
            Nick odprowadził ich spojrzeniem. Podszedł bliżej grobu i rzucił na dno różę. Kiedy odwrócił się, aby wrócić do żony, w oddali dostrzegł znajomą postać. Zmrużył oczy. Nie no, bez jaj – pomyślał.
            Odprowadził Natalie do samochodu i powiedział, że zaraz wróci, sam idąc w kierunku detektywa Hudsona.
            - Co pan tu robi? – zapytał wprost. Nie warczał, był spokojny. Ale zastanawiał się, jak długo to potrwa. – Gdyby zobaczyła pana moja siostra… mam nadzieję, że tak się nie stało.
            - Przypominam panu, że narzeczony pana siostry został zamordowany. Ona może być następna w kolejce – wyjaśnił mu spokojnie, a Nick zacisnął zęby.
            - Myślę, że sobie poradzimy – powiedział twardo.
            - No tak, macie broń, znacie się na tym, prawda? – Joshua spojrzał mu prosto w oczy. Chciał wyłapać jakieś zawahanie, zdziwienie, cokolwiek. Coś, co utwierdziłoby go w przekonaniu, że ma rację.
            - Niech pan słucha – Nick zignorował jego słowa. Nie chciał swoim zachowaniem nic zdradzać. – Niech pan już jedzie do domu, na komisariat, nie interesuje mnie to. Ale niech pan da mojej siostrze spokój i zajmie się rozwiązywaniem sprawy. Cierpi już wystarczająco.
            Josh nic mu nie odpowiedział. Po prostu wycofał się do samochodu i odjechał. Nick wrócił do żony dopiero wtedy, kiedy auto Hudsona zniknęło mu z oczu.

            Dwa miesiące później

            Elsa czuła się już lepiej. Nie cierpiała już tak mocno, chociaż bywały takie wieczory, kiedy brała poduszkę i płakała. Następnego dnia znów była twardą kobietą, która dąży do celu nie zważając na nic. Przyśpieszony kurs kick-boxing się opłacił. Umiała się bić i powalić przeciwnika. Lekcje z Reidem również nie poszły na marne. Strzelała bardzo dobrze. Co prawda nie zawsze trafiała do celu, ale było o wiele lepiej niż na początku. Biegała szybciej i na dłuższe trasy.
            Dzisiejszy poranek był chłodny, dlatego Elsa ubrała na siebie bluzę i dopiero później wyszła z domu. Nie obchodziło ją, co sąsiedzi sobie myślą; że szybko się pozbierała, czy coś takiego. Bolało ją. Ale oni nie wiedzieli, dlaczego wzięła się w garść tak szybko. W końcu już po paru dniach po śmierci Chace’a była zdeterminowana, a oni nie wiedzieli. I Elsa czuła się z tym świetnie, bo nikt się nie wtrącał do jej życia. Ważne było to, że ona wiedziała, co chce zrobić. Reszta nie miała znaczenia. Mogła się wyprowadzić, to prawda, ale nie potrafiła. Czuła, że to by było jakby zerwanie ze wspomnieniami, które wiążą się z tym mieszkaniem. Mieszkała w nim razem z Chace’em.
            Biegła parkiem ze słuchawkami w uszach, kiedy zauważyła kątem oka, że ktoś biegnie obok niej. Odwróciła lekko głowę i dostrzegła Josha Hudsona. Szybko wyjęła słuchawki.
            - Zaczynam sądzić, że mnie śledzisz.
            Tak, Hudson często nawiedzał Elsę i namawiał ją do współpracy, ale ona uparcia stała przy swoim, nie chciała mu nic powiedzieć i twierdziła, że nie ma pojęcia, o co mu chodzi. Raz oskarżyła go o to, że jest nudny i czeka na jakieś nowe informacje dotyczące jej rodziny. Przez ten czas zaczęli sobie również mówić po imieniu. Sami nawet nie wiedzieli, kiedy to nastąpiło. 
            - Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Elsa.
            - Naprawdę? Przez ostatnie dwa miesiące dawałeś mi odczuć co innego – przyśpieszyła. Mogłaby go nawet polubić, gdyby nie był taki uparty, żeby znaleźć haka na nią i na jej braci, a jego celem nie było wpakowanie ich wszystkich za kratki.
            Joshua zaśmiał się cicho.
            - Wiem, przepraszam. Ale dzisiaj, przysięgam, jestem tu przypadkowo. Też lubię sobie pobiegać.
            Elsa spojrzała na niego, ale zaraz zwróciła wzrok z powrotem na drogę. Nie potrafiła wyczuć, czy kłamał. Raczej nie sądziła, żeby mówił prawdę. Z nim już nic nie było pewne, od kiedy zdała sobie sprawę, że on w i e. Bała się go. Bała się tego, do czego on jest w stanie się posunąć, żeby postawić na swoim. Joshua Hudson nie był tym dobrym gliną, o nie. Elsa przekonała się o tym na własnej skórze, kiedy warknął na nią nie raz. Oczywiście ona mu się odpłacała, bo ileż można słuchać tego samego? Aczkolwiek nigdy jej nie złapał i nie szarpnął. Może dlatego jeszcze go nie znienawidziła.
            Pozwoliła mu ze sobą biec. Nie odzywał się, co było dziwne. Cieszyła się, jasne, że się cieszyła, że nie  truje jej znowu o tym samym.
            - Kiedy sobie odpuścisz? – zapytała, przełamując tę ciszę przerywaną ich oddechami i uderzeniami stóp o ziemię.
            - Kiedy osiągnę to, co chcę – odpowiedział poważnie, a Elsa westchnęła w myślach. Skoro nie odczepił się przez dwa miesiące, to czego ona oczekiwała.
            - Jak mamy ci udowodnić, że nic nas nie łączy z narkotykami?
            - Nie możecie. Bo siedzicie w tym gównie.
            Elsa nic mu nie odpowiedziała. Miała mu po raz kolejny tłumaczyć, że są porządnymi obywatelami? Już jej się nie chciało, naprawdę.
            I tak się zamyśliła, że wpadła na rowerzystę. Przewróciła się i syknęła z bólu. Na szczęście miała na siebie długi rękaw. Joshua podszedł do niej szybko i pomógł jej wstać.
            - W porządku? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź, tylko podszedł do rowerzysty. – Może uważaj, jak jeździsz, co? – warknął na niego.
            - Przepraszam… - odpowiedział, nieco wystraszony młody chłopak. – Nic się pani nie stało?
            - Nie, jest okej, naprawdę – uśmiechnęła się do niego lekko, otrzepując ubrania z piachu. – Hudson, daj mu spokój – przewróciła oczami, a potem ruszyła szybko przed siebie. Trochę bolał ją łokieć, ale miała nadzieję, że detektyw da jej spokój i zajmie się tym biednym chłopakiem.
            Niestety, wyrównał z nią kroku.
            - Naprawdę nie masz nic lepszego do roboty, tylko uganianie się za czymś, czego nie ma? – zapytała, nie patrząc na niego. Wolałaby uniknąć kolejnych wypadków. Dzisiaj miała wielkie wyjście, nie mogła sobie narobić ran. – Jakaś inna sprawa, czy coś w tym stylu?
            - Właściwie to mam i zajmuję się nią – skłamał.
            - No, to zajmij się nią bardziej.
            A potem Elsa przyśpieszyła i skręciła w boczne alejki miasta. Josh zrezygnował z pogoni za nią. Przecież musiał zrobić coś innego.

            Josh siedział w samochodzie na przednim siedzeniu pasażera. Obok siedział jego partner. Szukali mordercy jakiegoś faceta, któremu ktoś sprzedał osiemnaście cisów nożem. Josh twierdził, że ktoś go musiał nienawidzić i to ostro.
            Podczas kiedy Adam, jego partner, przeglądał akta jego kolegi, Josh przeglądał zdjęcia zrobione na swoim telefonie. Wszędzie na nich była Elsa. Jak wychodziła z domu, jak szła chodnikiem, jak spotykała się z braćmi, jak wchodziła na strzelnicę, jak robiła zakupy. Tak, miał obsesję, czy coś w tym stylu. Obserwacje ich braci nie były owocne. Myślał, że z nią będzie łatwiej, że się złamie. Jednak nic takiego nie nadchodziło. A on wymyślał coraz to nowsze scenariusze, nie sypiał, przypominając sobie o śmierci swojej żony i córki. Może i się pogodził, ale to nadal bolało. Dlatego nie rezygnował z obserwacji Elsy. Był zdziwiony, że dziewczyna tak szybko pogodziła się ze śmiercią narzeczonego. Chyba, że sama to zainicjowała. Aczkolwiek jej reakcja i emocje na tę wieść były bardzo prawdziwe. I tak, kiedy myślał, że już coś ma, że może się do czegoś przyczepić, wcale tak nie było.
            - Jak myślisz, kto to mógł być? – zapytał Adam, spoglądając na niego. Nie dostał jednak odpowiedzi. – Josh?
            - Żona. Dowiedziała się, że ją zdradzał i proszę. Mamy denata.
            - Przestań, to aż za proste. A żonka ma alibi.
            - Mogła kogoś wynająć, co nie?
            Adam przewrócił oczami. Potem jego wzrok natknął się na zdjęcia w telefonie Hudsona. Westchnął. Już nie raz widział, jak jego kumpel patrzy na wyświetlacz, jakby ten miał mu zaraz dać jakieś grube miliony albo coś w tym stylu. Był zamyślony, mało jadł i mało sypiał, co oddziaływało na jego produktywność w pracy. Adam zaczynał się o niego martwić. I to poważniej niż wtedy, kiedy dowiedział się, że jego żona i dziecko nie żyją.
            - Kurde, stary, zamiast wciąż się tak na nią patrzeć, może byś się z nią umówił, co?
            - Co? – Josh oderwał wzrok od wyświetlacza i spojrzał na Adama. – Zwariowałeś? – dodał, kiedy sens jego słów do niego dotarł. – To podejrzana.
            - Jezu – Adam znowu przewrócił oczami. – Ty się wykończysz. Może powinieneś wziąć…
            - Nie chcę żadnego urlopu – warknął Josh. – Jestem na dobrej drodze do rozwiązania zagadki.
            - Powtórzył tekst sprzed roku i dwóch lat – odpowiedział kąśliwie Adam. – Proszę cię, ogarnij się. Oszalejesz przez to.
            - Najwyżej – wzruszył ramionami i schował telefon do kieszeni. Zamknął na chwilę oczy i oparł głowę o zagłówek. Może ma rację, może powinien gdzieś wyjechać.
            Albo sprowokować Elsę.

            Normalnie Reid pojechałby do klubu Athaway’a motorem, ale dzisiaj jego siostra również chciała tam pojechać. Nadal mu się to wszystko nie podobało, ale ona była uparta jak osioł i nie chciała słuchać swoich starszych braci. Więc Reid mógł jedynie, jak to określiła Elsa, stać z boku i nie przeszkadzać.
            Zeszła do niego ubrana w czerwoną sukienkę na ramiączkach, sięgającą połowy ud. Na nogach miała czarne szpilki, na ramieniu wisiała czarna, mała torebeczka na drobnym łańcuszku. Ramiona okryła cienkim płaszczykiem. W końcu nadal było lato.
            - Wystroiłaś się jak szczur na otwarcie kanałów – skomentował Reid.
            - Zamknij się – warknęła, uderzając go lekko w ramię.
            - Oj no – zaśmiał się chłopak. – Wyglądasz ładnie no. Dawno cię takiej nie widziałem.
            - Idziemy obgadać nowy transport, tak? Muszę jakoś wyglądać. Poza tym, pierwsze wrażenie jest najważniejsze.
            Tak, dzisiaj panna Redbird miała poznać Jamesa Athaway’a i Isaaca Reece’a. Przecież nie mogła iść w dresie, prawda? Musiała wyglądać poważnie, odważnie i oczywiście seksownie. W końcu była siostrą Nicka i Reida, prawda?
            - I trzeba będzie pilnować jeszcze ciebie – westchnął i ruszył w stronę klubu.
            - Umiem zadbać o siebie, pamiętasz?
            - Tak, tak. Mimo wszystko – spojrzał na nią, kiedy stanęli na światłach – nadal jesteś moją małą siostrzyczką – uśmiechnął się do niej.
            Elsa odwzajemniła uśmiech. Oboje nie pamiętali, kiedy zrobiła to ostatni raz.

            Weszli bez słowa do środka. Ochroniarze już ich znali, a właściwie jego. Po prostu pomyśleli, że piękna kobieta u jego boku jest jego dzisiejszą towarzyszką.
            Rozejrzeli się dookoła, szukając Nicka, ale to on do nich podszedł. Przywitali się, a potem ruszyli do gabinetu Athaway’a. Tam jak zwykle James siedział przy biurku, ale Isaac stał z boku i opierał się o ścianę. Czytał książkę, ale odłożył ją, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Do pokoju weszło rodzeństwo Redbird w pełnym składzie. Aczkolwiek ich wzrok skierował się na dziewczynę, idącą pośrodku. Athaway wyprostował się, a potem wstał, poprawiając marynarkę. Wiedział, kto to. Ale zupełnie się jej nie spodziewał. Nie tu, nie z nimi. Nie teraz, kiedy mieli mówić o interesach.
            Isaac również się zbliżył.
            - Athaway, Reece – przerwał ciszę Nick.
            - Redbirdowie – dodał James i się cicho roześmiał. – James Athaway – przedstawił się i podał dłoń Elsie, uśmiechając się do niej szarmancko.
            - Elsa Redbird – podała mu rękę, którą on musnął ustami.
            - Miło poznać. To Isaac Reece, mój przyjaciel.
            On również pocałował ją w dłoń.
            Nick i Reid spojrzeli na siebie, zaciskając zęby. Mieli ochotę ich pozabijać. Nikt przecież nie mógł ruszyć ich siostrzyczki. No, z wyjątkiem Chace’a. Ale on przynajmniej był człowiekiem dobrej woli, a ci… No cóż.
            James zaproponował, żeby usiedli, na co bracia chcieli odmówić, ale Elsa z chęcią zajęła miejsce naprzeciwko niego. Spojrzała mu w oczy. Była poważna, szukała jakiejkolwiek oznaki słabości, zawahania, czegokolwiek. Liczyła, że znajdzie c o ś, co pozwoli jej zadać odpowiednie pytania, na które dostałaby konkretne odpowiedzi. Mimo wszystko wiedziała, że nie pójdzie od razu tak łatwo.
            Potem wsłuchiwała się w rozmowę panów, przechodząc wzorkiem od Jamesa do Isaaca i odwrotnie. Nie było po nich widać, że handlują narkotykami i że w ogóle obracają się w przestępczym świecie. Gdyby nie słyszała o datach, godzinach, sposobach, towarze i ilości tego towaru, to by była skłonna uwierzyć, że to porządni obywatele, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego z narkotykami. Teraz wiedziała, że nikomu nie można ufać. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy to nie któryś z nich zabił Chace’a. Z drugiej strony, po co mieliby to robić? – pomyślała i cicho westchnęła. 
            Postanowiła zatem włączyć się do rozmowy, co wywołało pozytywną reakcję Jamesa. A widząc to wszystko, Nick i Reid zacisnęli pięści. Zdawali sobie sprawę, że Elsa sobie poradzi, ale nie podobał im się sposób, w jaki O N patrzył na ich siostrę.
            Po omówieniu spraw biznesowych, Athaway zaprosił ich na imprezę, która odbywała się na dole, pod jego gabinetem. Bracia chcieli odmówić (znów), a Elsa przytaknęła (znów).
            Zeszli zatem na dół, gdzie Nick przyciągnął Elsę na bok za łokieć.
            - Co ty wyprawiasz? – syknął.
            - Nick, przestań – wyrwała mu się. – To bolało. Poza tym, daj spokój, nie zamierzam stać cały czas z boku i patrzeć na was. Musiałam się odezwać.
            - Nie mówię o tym. Widziałaś, jak on na ciebie patrzy?
            - To chyba dobrze, prawda? Trzymaj przyjaciół blisko, wrogów jeszcze bliżej.
            - Nie chcę, żebyś robiła z nim cokolwiek.
            - Umiem o siebie zadbać – powiedziała mu to samo, co godzinę temu Reidowi.
            - Kurwa, Elsa, zrozum, że się o ciebie boję!
            Dziewczyna spojrzała mu w oczy, a potem westchnęła i przytuliła się do niego.
            - Przepraszam, Nicky, ale nie mogę ci nic obiecać – odsunęła się od niego, spojrzała na drugiego brata, a potem poszła w stronę sali.

            Bracia poszli usiąść do baru. Nick nie był skory do zabawy. Spojrzał na Reida, który obserwował parkiet. No tak, jemu się to podobało, lubił imprezy. Przy okazji mógł mieć siostrę na oku.
            - Pilnuj jej – położył dłoń na jego ramieniu. – Ja jadę do domu.
            - Jasne, masz do kogo wracać – uśmiechnął się do niego lekko.
            Nick nie odwzajemnił uśmiechu. Odłożył pustą szklankę po soku, poprawił garnitur i opuścił lokal.
            Elsa siedziała przy stoliku na fotelu i obserwowała ludzi. Co jakiś czas spoglądała w stronę wejścia, czy może nie zawita do niej James albo Isaac. I chociaż uważała, że obaj z wyglądu są mili, to jednak Isaac miał w sobie coś mrocznego.
            Nie dane jej było więcej rozmyślać, kiedy przysiadł się do niej jakiś facet. Chyba był już wcięty, bo śmierdział alkoholem i fajkami. Czyli było gorzej, niż źle. Elsa przyłapała się na tym, iż przez chwilę czekała, aż przyjdzie Chace i ją od niego uwolni. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że tak się nie stanie.
            Facet za nic sobie miał jej prośby i groźby. Mówił jej ohydne rzeczy i dotykał ją. W porę przybył Reid, który uderzył go z całej siły w twarz. I zapewne dostałby więcej, gdyby ochrona nie zareagowała. Nie wyrzucili Redbirdów, ale wykopali nachalnego mężczyznę.
            Elsa odetchnęła i spojrzała na Reida. Podziękowała mu, a potem poszła na parkiet. A on wiedział, że dzisiejszego wieczoru się nie zabawi. Musiał ją uważnie obserwować, bo kiedy tańczyła, inni faceci nagle znajdowali się zdecydowanie za blisko. Chyba jednak wolał, kiedy Elsa była z Chace’em; kiedy była nieśmiałą dziewczynką, która ma swój wymarzony świat, bez problemów i zmartwień, bez bólu i cierpienia, bez sępów i niebezpiecznych ludzi dookoła siebie. I nagle poczuł, że to jego wina, ponieważ jest starszym bratem i nie zapobiegł temu jednemu wydarzeniu.
            - Idę na dwór się przewietrzyć, bo tu jest zdecydowanie za gorąco – powiadomiła go Elsa po jakimś czasie.
            - Pójdę z tobą – zaoferował.
            - Daj spokój, nic mi się nie stanie. Umiem się bić, bronić. Nie obchodźcie się ze mną jak z jajkiem, ludzie drodzy – przewróciła oczami, ale szybko pocałowała brata w policzek.
            Nie był co do tego pewny, ale dobrze, puścił ją. Żeby się na niego już nie wkurzała.
            Wyszła na zewnątrz, okrywając się płaszczem. Wdychała świeże powietrze, kiedy przed nią zatrzymał się czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Jedna z nich od strony pasażera z przodu się obniżyła. Za kierownicą siedział James.
            - Zapraszam, muszę ci coś pokazać, Elso – powiedział, uśmiechając się ładnie. Musiała przyznać, że uśmiech, to on miał urzekający. Aczkolwiek nie była pewna, czy chce z nim jechać. Gdyby jej rodzeństwo się o tym dowiedziało… miałaby niezłe kłopoty. Z drugiej strony, była dużą dziewczynką. Potrafiła o siebie zadbać.
            Wsiadła do samochodu i zapięła pasy.

            W drodze dowiedziała się jedynie tyle, że to ważne. Dla niej, ponieważ musiała się dowiedzieć paru rzeczy, dotyczących interesów, jakimi zajmował się on, jej bracia i do jakich chce dołączyć Elsa. Wiedział o niej wystarczająco. Ona jeszcze nie widziała na własne oczy, jak sprawy biznesowe rozwiązuje się na inne sposoby. Lub w jedyny sposób.
            Znaleźli się na obrzeżach miasta, przy jakiś starych magazynach. Elsa nie znała tego miejsca. Reid zdążył już do niej zadzwonić, więc skłamała, że pojechała już do domu. Nie powinna tego robić; była w obcym miejscu z mężczyzną, po którym nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Dopadł ją strach, ale potem przypomniała sobie o broni, którą miała w torebce. Cóż, lepszego miejsca poszuka, kiedy indziej, jak już wróci do domu.
            James zaprowadził ją do środka jednego z magazynów, schodami na dół. Elsa zatrzymała się wpół kroku, kiedy zobaczyła tego pijanego zboczeńca, który dobierał się do niej na imprezie. Facet był w samych spodniach, szorstki sznur oplatał jego nadgarstki, utrzymując go parę centymetrów nad ziemią, wbijał się i ocierał boleśnie o jego skórę. Jego twarz była cała we krwi. Zauważyła również parę ran na jego torsie.
            Za nim stał Isaac, który niewzruszony sunął nożem po jego plecach.
            - Widzisz, Elso – zaczął James, podchodząc bliżej mężczyzn. – Daję ci możliwość zemsty na tym człowieku. Widziałem, co robił. Wiem również, że robił to też młodszym dziewczynom. Daję ci szansę ukarania go w sposób, jaki tylko zapragniesz.
            Elsa nie wierzyła własnym uszom. Co on mówił? Nie wierzyła też w to, co widzi. Co się właśnie tutaj działo? Gdzie ona jest?!
            Żałowała, że wsiadła do tego jego cholernego samochodu.
            - Ja…
            - To nie trudne. Możesz go zapytać, co robił w przeszłości. Przy odrobinie zachęty – w tym miejscu usłyszeli przeraźliwy krzyk ofiary – powie ci wszystko.
            - Przestań – powiedziała cicho, odwracając wzrok. Zacisnęła powieki.
            - Hm… no dobrze, może następnym razem – James wzruszył ramionami, a potem ujął jej dłonie, w które włożył pistolet. – Możesz skrócić jego cierpienia.
            Demonstracyjnie Isaac włączył przepływ prądu, który poraził cierpiącego mężczyznę. Elsa spojrzała na Reece’a; nie myliła się, w nim naprawdę było coś przerażającego. I domyślała się, że stać go na wiele więcej i że on dopiero się rozkręca. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie potrafiła pociągnąć za spust. Nigdy nie myślała, że to będzie łatwe. I miała rację.    Uniosła broń i wymierzyła w niego. Ręce lekko jej drżały, a James uśmiechnął się kącikiem ust.
            - Jak brat – skomentował krótko.
            Nie słuchała go.
            Ostatecznie opuściła ręce, a broń wypadła jej z dłoni. Nie spojrzała na nich, tylko odwróciła się napięcie i wolnym krokiem, lekko chwiejnym, ruszyła do wyjścia, próbując się nie rozpłakać. Nie teraz, nie tu, nie przy nich.
            - Redbird – nie znała tego głosu. Przypisała go więc do Isaaca. – Chcieliśmy ci tylko pokazać, do jak okrutnego świata właśnie weszłaś.
            A potem usłyszała strzał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz