To był zimowy dzień, ale za to bardzo piękny.
Świeciło słońce, co mogło denerwować kierowców. Przechodniów zresztą też. Josh
Hudson śmiał się pod nosem z ludzi, którzy mieli założone na nosy okulary
przeciwsłoneczne. Uważał za komiczne to, że zimą nosi się takie rzeczy.
Śmieszne, ale za to przydatne. Sam poprawił czapkę na głowie. Annie, jego żona,
zawsze zwracała mu o to uwagę. Miał się ciepło ubierać, żeby się nie
przeziębić. Ona nie zamierzała się nim opiekować, kiedy ten zachoruje. Chorzy
mężczyźni byli gorsi niż małe dzieci. Nic nie potrafili zrobić i tylko leżeli i
marudzili. Już z nim to przechodziła nie raz. Nie chciała znów tego przeżywać.
Dlatego Josh owinął się szczelniej
szalikiem, kiedy wyszedł z komendy i skierował się do samochodu. Dostali wezwanie.
Martwa kobieta i dziecko. Josh nie wyobrażał sobie, gdyby takie coś zdarzyło
się jemu. Nie przeżyłby tego. Jak miał żyć bez Annie i Jasmine, jego małej
córeczki? Aż się wzdrygnął na samą myśl.
Wraz z Adamem, swoim partnerem,
pojechali na miejsce zdarzenia. Tylko dlaczego kierowali się w stronę j e g o
domu? Może to gdzieś w okolicy. Może piętro wyżej, niżej. Cokolwiek. Dlaczego
Adam zatrzymał się przed wieżowcem, w którym mieszkał Josh? Dlaczego Adam szedł
tak, jak gdyby nigdy nic? No tak, nie wiedział, że Josh tutaj mieszka. Może
gdyby wiedział, inaczej by do tego podchodził.
Josh wyjął telefon z kieszeni i
odnalazł numer Annie. Wcisnął zieloną słuchawkę i czekał. Niestety, oprócz
sekretarki nikt się nie odezwał. Hudson poczuł, jak serce podchodzi mu do
gardła. Wiedział, że zawód będzie miał ciężki, ale… Dobra, spokojnie – pomyślał – przecież to nic nie
znaczy. Nadal to może być ktoś z sąsiedztwa.
Znów wykręcił jej numer. Nadal
sygnały. W końcu wysiedli z windy i skierowali się w stronę j e g o mieszkania.
I wtedy usłyszał dzwonek komórki
Annie. Drzwi do jego mieszkania były lekko uchylone. Komórka wypadła mu z ręki
i roztrzaskała się o podłogę.
Wyprzedził Adama, rzucając się w
szaleńczy bieg przez korytarz. Wpadł do mieszkania jak burza. Ekipa spojrzała
na niego zdziwiona, ale nikt nie zdążył zareagować, kiedy przedarł się przez
policjantów i upadł na kolana obok Annie.
Zapłakał głośno, unosząc tułów Annie
i przytulając do siebie. Dopiero po chwili uniósł wzrok i odszukał Jasmine.
- Josh… - Adam położył dłoń na jego
ramieniu, ale on wsunął mu w ręce ciało Annie, a potem rzucił się do córeczki.
I tym razem nie udało im się go powstrzymać przez objęciem j e g o rodziny.
Josh nie potrafił powstrzymać łez
mimo, że patrzyli na niego koledzy z pracy. Po prostu nie potrafił przestać.
Łzy spływały mu po twarzy. Z jego gardła wydobył się krzyk. Nie mógł temu
zaprzestać. Jego cały świat właśnie się zawalił, runął. Nie miał już nic.
Gdzieś w środku wierzył, że to jakiś naprawdę durny żart i Annie chce mu w tak
głupi sposób dać nauczkę. Za cokolwiek. Wybaczyłby jej. Wszystko, naprawdę.
Tylko niech to będzie kłamstwem. Ta krew, zepsute meble, rozbity stół, obrazy
leżące na ziemi. Oddałby wszystko, żeby to nie była prawda.
Niestety, wszystko to miało miejsce,
to wszystko się działo. I on nie mógł zrobić nic, żeby cofnąć czas albo zwrócić
im życia. Oddałby swoje za ich. Sprzedałby duszę. Ale nikt mu nic takiego nie
proponował. Dlaczego nikt nic nie chciał?!
Ukrył twarz, spuszczając głowę, cały
czas trzymając w objęciach Jasmine.
Dopiero po chwili koroner nakazał mu
odsunięcie się. Bo zniszczy ślady, czy coś takiego. Josh znał procedury; nie
mógł niczego dotykać. Ale zostało mu to wybaczone. Wiadomo, dlaczego. Niestety,
nie chciał puszczać ani córki, ani żony. Dwóch policjantów musiało go odciągać,
ale on się nie dawał. Krzyczał, że musi przy nich być, że nie mogą mu tego robić.
W końcu dołączył do nich trzeci, a potem czwarty stróż prawa. Wyprowadzili go
na korytarz, gdzie lekarz wstrzyknął mu lek uspokajający. Po paru chwilach Josh
oparł się o ścisnę, a potem się po niej osunął.
Nagle zrobiło mu się zimno. Mimo
kurtki, czapki, szalika. Cały zaczął drżeć, a chwilę później trząść. Lekarz
zarzucił mu na ramiona termiczny koc. Josh bezwiednie się nim okrył. Nikt nic
nie powiedział, nikt nie wiedział, co powiedzieć. Łatwo było poinformować obcą
osobę o śmierci kogoś bliskiego i dodać coś w stylu „przykro mi z powodu
pańskiej straty”, ale Josh był ich kumplem. Teraz takie słowa wydawały się zbyt
banalne i oklepane.
A on siedział pod tą ścianą długi
czas, nie dawał się lekarzom ani kolegom. Wstał dopiero wtedy, kiedy wywożono
jego rodzinę w czarnych workach.
Josh gwałtownie otworzył oczy.
Jego serce biło jak szalone. Dookoła niego było ciemno. Zacisnął palce na
pościeli. Był u siebie, to na pewno. Uniósł lekko głowę i rozejrzał się. Jego
wzrok po chwili przyzwyczaił się do ciemności. Tak, rozpoznał meble i ich
układ, był u siebie w domu, w sypialni, we własnym łóżku.
Położył
głowę z powrotem na poduszce i odetchnął. Zacisnął na chwilę powieki, by znów
je otworzyć. To tylko sen. To tylko kolejny koszmar.
Odgarnął
kołdrę na bok i usiadł na brzegu łóżka. Otworzył butelkę z wodą i wziął parę
większych łyków. Ponownie odetchnął. Nienawidził takich nocy, gdy wszystko do
niego wracało, jakby to było wczoraj. A tej zimy minie pięć lat, kiedy je
stracił.
Wstał
i skierował się do łazienki. Podszedł do umywalki i odkręcił wodę. Obmył sobie
twarz, a potem spojrzał w lustro. Miało być lepiej, czas miał uleczyć rany. Nic
takiego nie następowało. Może na chwilę, ale potem znów to do niego wracało. W
koszmarach.
Dopiero
po dłuższej chwili wrócił do łóżka. O dziwo zasnął bez problemów.
Reid
poszedł na poranne zakupy. Pusta lodówka dała o sobie znać, kiedy rano do niej
zajrzał i nie znalazł niczego, z czego dałoby się zrobić śniadanie. Mleko było
popsute, z jajkami nie było lepiej. W szafkach nie znalazł chińskich zupek ani
dań w pięć minut. Takie sytuacje skłaniają człowieka do wcześniejszego wyjścia
z domu.
Umył
się, ubrał i zszedł na dół do sklepu. Przecież nie będzie nigdzie jechał. Kupi
sobie płatki, mleko, jakąś bułkę czy coś i pojedzie do pracy. I dopiero po niej
pojedzie na jakieś porządne zakupy do supermarketu. Warto dodać, że Reid był
tym typem faceta, który ładuje do koszyka wszystko to, co mu się podoba. A
potem sytuacja się powtarza: w lodówce znajduje same zgniłe i spleśniałe
produkty.
Wziął
mały koszyczek i przeszedł się po sklepie. Przy lodówkach zobaczył całkiem
atrakcyjną dziewczynę. Długie nogi odziane miała w miętowe trampki i krótkie,
dżinsowe spodenki. Biała koszulka wisiała jej na ramionach, ale podobno taka
była teraz moda. Długie, brązowe włosy miała spięte w wysoki kucyk. W jednej
ręce trzymała swój koszyk, a drugą próbowała sięgnąć po jakiś jogurt.
Dziewczyna była niewysoka, więc Reid postanowił pobawić się w superbohatera i
jej pomóc. Tak, spodobała mu się, to chyba oczywiste.
Podszedł
do niej i wziął jogurt do ręki.
-
Ten? – zapytał, uśmiechając się do niej. Kiedy na nią spojrzał, poczuł, jakby
został trafiony piorunem. Śmieszne uczucie, bardzo dziwne.
-
Am… tak. A mógłby pan zobaczyć, czy jest z mango? – zapytała nieśmiało.
-
Jasne – odszukał wzrokiem pożądanego smaku, a potem podał jej produkt. – Proszę
bardzo. Coś jeszcze? Chętnie służę pomocą.
-
Nie, na razie dziękuję. Albo może pan jeszcze mi podać ze dwa takie, będzie na
zaś.
-
U mnie na zaś, to się potem psują. No cóż – wzruszył ramionami, próbując
zatuszować swoje idiotyczne zachowanie. Nagle nie wiedział, jak ma ją poderwać.
Nie miał z tym problemów, zawsze udawało mu się osiągnąć cel. – Jestem Reid –
przedstawił się, podając jej dłoń. Może tak spróbuje.
-
Haylie – uścisnęła jego rękę i uśmiechnęła się. – Mieszkasz tutaj?
Miała
na myśli wieżowiec, u którego stóp znajdował się właśnie ten niewielki sklep.
-
Tak, piętnaste piętro.
-
Ja na dziewiątym.
-
Może dlatego się nigdy nie spotkaliśmy. Zawsze możemy nadrobić stracony czas.
Jadłaś już śniadanie?
-
Nie, jeszcze nie – skłamała, ale nie poczuła się z tym źle. Chciała iść gdzieś
z nim, bo dlaczego nie? Spodobał jej się, więc takie spotkanie to przecież
idealny sposób na poznanie się nawzajem.
-
Super – uśmiechnął się szeroko. – Zrobimy zakupy, zaniesiemy je do naszych
mieszkań i możemy iść do jakiejś restauracji. Jakieś propozycje?
-
Słyszałam o jakiejś knajpce.
-
Świetnie.
Resztę
czasu w sklepie spędzili razem. Reid odkrył, że jeszcze z żadną dziewczyną nie
rozmawiało mu się tak dobrze. Mieli różne zdania na parę tematów, ale to
właśnie było dobre, bo wymieniali się swoimi światopoglądami.
Joshua Hudson wszedł na komisariat i
skierował się od razu na odpowiednie piętro, na którym odbywało się
przesłuchanie jakiegoś Mitchella. Kamery uchwyciły go w wieżowcu, w który
mieszkał Josh. Jego koledzy zgarnęli go, ponieważ nie chciał nic powiedzieć na
miejscu. A mógł okazać się świadkiem, jeśli nie samym sprawcą. Josh jednak nie
znał żadnego Mitchella. Nie pamiętał nawet, czy kiedyś się przewinął przez
jakąś sprawę. Koledzy z pracy nie chcieli mu za wiele powiedzieć, więc
zdecydował się przyjść osobiście i osobiście przeprowadzić przesłuchanie.
Oczywiście wiedział, że go nie wpuszczą, ba, dostał przymusowy urlop, żeby mógł
odpocząć, przyzwyczaić się do sytuacji i tych innych pierdół, o których mówią w
pracy, kiedy w czyimś życiu wydarzy się jakaś tragedia. Josh mówił każdemu, kto
go zatrzymywał, że zapomniał o czymś, co jest w jego biurku, a bardzo tego
potrzebuje. Kiedy rozejrzał się i okazało się, że nikt nie jest nim
zainteresowany, wślizgnął się na korytarz prowadzący do pokoju, w którym
siedział Mitchell. Nie powinien tego robić, ale uznał, że musi dowiedzieć się
paru rzeczy samodzielnie.
Szybko przeszedł dystans, a potem
wszedł do pokoju, zamykając drzwi. Przyjrzał się uważnie nieznajomemu. Nie
rozpoznawał go.
- Mów, co wiesz. Szybko – warknął
Josh.
W odpowiedzi otrzymał jedynie kpiący
uśmieszek świadka. Josh zacisnął pięści. Zazwyczaj radził sobie w takich
sytuacjach, nie ruszało go takie zachowanie. Ale teraz to było zdecydowanie coś
innego.
- Możesz mnie cmoknąć – powiedział
Mitchell.
Hudson sam nie wiedział, dlaczego
nagle chwycił krzesło i rzucił nim o ścianę, a zaraz potem z całej siły odsunął
oddzielający ich stół. W mgnieniu oka znalazł się przy chłopaku, trzymając go
za koszulę i patrząc na niego morderczym wzrokiem. Przyparł go do ściany,
uderzając o nią jego plecami.
- Pozwól, że zapytam raz jeszcze,
dobrze? Kto zabił tamtą kobietę i dziecko? – syknął przez zaciśnięte zęby.
Nie pochwalał takich metod
przesłuchania, ale jak już zostało wspomniane – to była zupełnie inna sytuacja.
Musiał mieć te informacje t e r a z. Nie pozwoli, żeby jakiś gnojek sobie z nim
pogrywał albo robił z niego idiotę.
- Och, to była twoją żona i
córeczka? – zakpił Mitchell, niewzruszony tym, co wyczyniał detektyw. Doskonale
zdawał sobie sprawę, że za takie coś może zostać ukarany. Miał nad nim
przewagę. Uniósł kącik ust w aroganckim uśmieszku.
I nie docenił Josha, który uderzył
go z pięści w brzuch, a potem kopnął go z kolana w twarz. Zaraz po tym rzucił
go na przeciwległą ścianę, a ciało Mitchella opadło na krzesło.
- Jeszcze raz, bo się chyba nie
zrozumieliśmy – kontynuował Josh, podchodząc do niego. Wyjął z pasa broń.
Przyciągnął Mitchella do siebie, ponownie łapiąc go za koszulkę i przykładając
mu lufę do głowy. – Co wiesz na ten temat?
Miał gdzieś to, że świadkowi leciała
krew z nosa. Mógłby go uszkodzić jeszcze bardziej. Jeśli chłopak nadal będzie
robił sobie z tego wszystkiego zabawę, to się przekona, że FBI nie zawsze
trzyma się regulaminu.
- Nie możesz mnie zastrzelić –
prychnął.
Josh uderzył go z broni, a następnie
znów nim rzucił. Tym razem na podłogę. Sekundę później pochylił się nad nim i
zaczął okładać go pięściami. Przestał, aby znów zadać mu to samo pytanie.
- Miałem tylko przyjść i się
dowiedzieć, czy nie żyją – splunął krwią na podłogę.
- Komu miałeś przekazać informacje?
– kiedy odpowiedź długo nie przychodziła, Josh znowu zadał cios. – Mów!
- Nie wiem, jak się ten facet
nazywał i nie wiem, jak wyglądał. Było ciemno – Mitchell zakaszlał, poczuł się
gorzej, kiedy Josh zaczął wbijać mu kolano między żebra. – Mówię prawdę! I
słyszałem coś o Athaway’u, Reece’ie i Redbirdach.
Josh nie zdążył zapytać o nic
więcej, kiedy do pokoju wpadło paru umundurowanych, złapali go i siłą wywlekli
z pokoju. Hudson nie chciał wychodzić; był na dobrej drodze do zdobycia więcej
informacji.
Puścili go, popychając lekko do
przodu dopiero parędziesiąt metrów od pokoju przesłuchań. Josh wyprostował się.
Dopiero teraz zauważył krew na swoich rękach. Kurwa – pomyślał.
- Masz urlop podobno – przed nim
stał jego szef. – A ty przychodzisz sobie tutaj i rzucasz się na jedynego
świadka.
- Zrozum…
- Rozumiem. Ale przekroczyłeś
granice. Zostajesz zawieszony na pół roku.
Josh chciał coś powiedzieć, ale
nagle miał pustkę w głowie. Zawieszony? Za co, że chciał poznać odpowiedzi?
Inaczej ten sukinsyn by nic nie powiedział! Śmiał mu się prosto w twarz! Gdyby
nie zrobił tego, co zrobił…
Ponownie spojrzał na swoje ręce.
Nie zostałby zawieszony.
Ale to nieważne. Sam przeprowadzi
śledztwo, na własną rękę.
- Trzymaj się od tego z daleka,
Hudson – dodał szef. – To nasza sprawa, zajmiemy się tym – zapewnił go, a potem
położył dłoń na jego ramieniu. – To priorytet…
- W dupie mam wasz priorytet! –
warknął Josh. – One nie żyją!
- Znajdziemy sprawców – zapewnił go.
– A ty idź do domu.
- Stale wysyłacie mnie do domu! Ale
to nie jest dom bez Annie i Jasmine!
Mężczyzna nic mu na to nie odpowiedział.
Współczuł mu, i to cholernie. Ale jedyne, co mogli robić, to szukać sprawcy i
należycie go usankcjonować. Zachowanie Hudsona nic im nie pomaga, tylko
pogarsza sprawę.
- Sinclair – szef spojrzał na Adama
– odwieź go bezpiecznie do domu. Ale najpierw zaprowadź go do łazienki.
Adam jedynie kiwnął głową, a potem
spojrzał na Josha. Westchnął cicho.
W drodze do łazienki obaj milczeli.
Adam nie wiedział już, jak ma z nim rozmawiać. Byli nie tylko kumplami z pracy,
ale też przyjaciółmi i nie potrafił mu pomóc. Bolało go to i widok Josha, który
stracił wszystko, na czym mu zależało.
W środku Joshua umył ręce zimną
wodą.
- Czego się dowiedziałeś? – zapytał
wprost Adam. Wiedział, że Mitchell mu coś powiedział, to było więcej, jak
pewne.
- Nic – skłamał. Nie powie mu
prawdy, bo oni i tak nic z tym nie zrobią. – Nic nie chciał powiedzieć.
Myślisz, że dlaczego go tak urządziłem?
- Jasne – odpowiedział Adam. Nie
wierzył mu, ani trochę. Mimo wszystko, nie chciał naciskać. Jeśli będzie
chciał, to sam mu powie.
Ale nie powiedział. Dowiedział się
później, od Mitchella. Ten powiedział mu to samo, co Joshowi. Już nie miał nic
do stracenia. Aczkolwiek śledztwo i tak zostało umorzone z powodu braku
dowodów. Cała czwórka, o której wspomniał Mitchell, miała alibi, a facet, z
którym miał się spotkać, nie został nigdy odnaleziony. Jakby zapadł się pod
ziemię.
Po uroczym spotkaniu z Haylie, Reid pojechał
do pracy. Uśmiechał się lekko do siebie przez dłuższy czas, póki nie zaparkował
na swoim miejscu, kiedy dojechał do pracy. Musiał poważnie porozmawiać z
bratem.
Wszedł
do jego gabinetu bez słowa. Okazało się, że był u niego klient. Przywitał się
zatem, przeprosił i wycofał się, chociaż nie miał na to czasu. Musiał odczekać
dłuższą chwilę, aż w końcu klient wyszedł.
-
Co się stało, że tak wpadłeś? – zapytał Nick, podchodząc do ekspresu do kawy.
Właściwie nie lubił zadawać tego pytania. „Co się stało?”, „Co się dzieje?” –
te pytania aż się prosiły o odpowiedź zabarwioną dramaturgią. A dramat w ich
życiu był naprawdę niepotrzebny.
-
Musimy z tym skończyć i wypieprzać stąd jak najdalej – powiedział od razu Reid,
podchodząc do okna, a potem na drugi koniec pokoju.
Nick
wodził za nim wzrokiem.
-
Co tym razem?
-
Pamiętasz, jak się z ciebie śmiałem, jak mi powiedziałeś, że zakochałeś się w
Natalie od pierwszego wejrzenia?
-
Tak. Powiedziałeś, że jestem kretynem i popieprzonym romantykiem.
-
Tak… No więc dzisiaj poczułem to samo.
-
Och, jesteś kretynem i popieprzonym romantykiem – Nick wyraźnie miał z tego satysfakcję.
Ale szybko przestał napawać się chwilą i zapytał: - Kim jest ta dziewczyna?
-
Moją sąsiadką. Jest piękna i mądra, i czuję się w jej towarzystwie naprawdę
zajebiście.
-
Umów się z nią – zasugerował Nick. Nie, wcale nie kpił, no gdzieżby.
-
Zjedliśmy śniadanie…
-
Śniadanie?
Reid
spojrzał na niego, a jego twarz wyrażała jego „Serio? Teraz?”.
-
To nie tak, jak myślisz. Spotkaliśmy się rano w sklepie i postanowiliśmy iść
gdzieś coś zjeść.
-
Och, to ma sens. Reid umówił się na randkę.
-
Przestań kpić, ja tu poważnie mówię – mruknął młodszy Redbird i z powrotem
powędrował pod okno.
-
Więc dlaczego chcesz wyjechać?
-
Słuchaj – spojrzał na niego poważnie. Bardzo poważnie. – Możesz udawać, że
wszystko jest w porządku, ale ja widzę, jak cholernie się boisz, że coś stanie
się Natalie albo Jonah. I podziwiam cię, naprawdę, Nick, podziwiam cię bardzo,
że jeszcze tu siedzisz, kiedy im może stać się krzywda. Nie przerywaj mi –
dodał szybko, widząc, że jego brat otwiera usta, by coś powiedzieć. – Ale dobra,
stoję u twojego boku, bo jesteśmy braćmi. Ale nasza obecność tutaj, w świecie
jebanych narkotyków nie dała nam żadnych odpowiedzi! Nic!
-
Przestań, jesteśmy coraz bliżej prawdy!
-
Przestań chrzanić! Jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu, co pięć lat temu,
kiedy zaczynaliśmy! – warknął Reid. – Ach, nie, przepraszam, pięć lat temu to
ledwo potrafiliśmy trzymać broń, a teraz, proszę, kontakty z handlarzami i
strzelaniny. A nikt nic nam nie mówi, nikt nic nie sypie. Spójrz prawdzie w
oczy, Nick. Nie jesteśmy ani o krok bliżej do poznania mordercy naszego ojca. I
wiesz co? Ja jestem gotowy to rzucić. Myślisz, że dlaczego nie związałem się
dotąd z żadną dziewczyną? Bo się bałem. Jeśli zależy ci na rodzinie, też
odpuść.
-
Reid – westchnął Nick i oparł się biodrem o biurko. – Wiesz, że to nie takie
proste. W dodatku Elsa się w to wpakowała. Ona nie da za wygraną, nie teraz.
-
Więc co mamy robić? Czekać, aż komuś znudzi się współpraca z nami i zaczną nas
zabijać? Spójrz na Chace’a.
-
Nie mieszaj w to tego gościa. Nie wiemy, czy miał jakieś zatargi z kimś, kto
nie ma związku z naszymi sprawami.
-
Racja, nie wiemy. Ale jakoś nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Nick
odwrócił wzrok i odetchnął. To wszystko prawda. Sam nie wierzył, że było to
nieporozumienie albo sprawka kogoś innego. Ale po co ktoś, związany z
narkotykami, miałby go mordować?
-
Nick – Reid położył dłoń na jego ramieniu. – Czas najwyższy odpuścić.
-
Racja. To nie ma sensu, a stwarzamy zagrożenie dla najbliższych – spojrzał
bratu w oczy. – Musimy obmyślić drogę ucieczki.
I
wtedy coś rozpiło szybę, wpadając do środka. Obaj poderwali się i odruchowo
schowali za biurkiem. Wyjęli nawet bronie. Wyjrzeli zza mebla, ale nic się nie
działo.
-
O tym właśnie mówię – mruknął Reid. – Paranoja.
-
Tak, ale to było uzasadnione – Nick schował pistolet i podszedł do kamienia,
sprawcy rozbitego okna. – Tu jest coś doczepione – zdjął gumkę recepturkę i
rozłożył kartę. – No, to tyle, jeśli chodzi o ucieczkę – zakpił żałośnie Nick,
podając bratu kartkę.
A
na niej napisane było „OBSERWUJĘ WAS”.
Po
długim i ciężkim dniu, Josh zdecydował się przyjść do Elsy. Chciał ją
przeprosić za poprzedni wieczór. To co zrobił… zrobili, nie było dobre. To nie
tak miało być, a wyszło, jak wyszło. Tak, było mu dobrze, czuł się wspaniale,
ale to nie zmienia faktu, że to nie powinno się zdarzyć.
Dziś
zamknął sprawę z Adamem, więc może powinien też porozmawiać z Elsą o wczoraj.
Było mu naprawdę głupio. Nie kupił jednak żadnych kwiatów ani czekolady.
Przyjechał tutaj prosto z pracy z trzydniowym zarostem i dobrymi chęciami. Miał
nadzieję, że uda im się jakoś dojść do porozumienia. A przynajmniej wrócić do
relacji sprzed t e g o wieczora. Może wtedy mógłby znów wrócić do obserwowania
jej. Tak, dzisiaj sobie odpuścił całkowicie i wziął się poważnie za swoją
pracę.
Zadzwonił
do jej drzwi. O dziwo lekko się denerwował. Może dlatego, że nie był do końca
taki zły, jakby się wydawało. Było mu źle z tym, że ją wykorzystał tak
bezczelnie na sali gimnastycznej, że zachował się jak ostatni sukinsyn.
Po
chwili drzwi się otwarły. Elsa miała lekko mokre włosy, na stopach założone
skarpetki, a na sobie męską koszulkę. Jezu, dlaczego właśnie pożałował, że to
nie była j e g o koszulka? Chyba naprawdę zaczynał wariować przez to wszystko.
-
Mogę wejść? – zapytał, kiedy stali tak przez dłuższą chwilę.
-
Jeśli znów przyszedłeś oczerniać mnie i moich braci, to sobie daruj – wycedziła
zimno. Ale mimo wszystko, otworzyła mu szerzej drzwi, zapraszając go do środka.
Wszedł
na korytarz i spojrzał na nią, jakby czekał na zgodę, aby wejść dalej. Elsa
minęła go z uniesioną głową. Josh westchnął cicho, zdjął buty i poszedł za nią.
-
Ładne to twoje nowe mieszkanie – powiedział, żeby jakoś zacząć. Z każdą chwilą
denerwował się coraz bardziej.
-
Dziękuję – odwróciła się do niego przodem. – Więc? Co jest?
-
Przyszedłem cię przeprosić.
Elsę
jakby coś tknęło. Spojrzała mu w oczy z niedowierzaniem.
-
Za wczorajszy wieczór – uściślił Josh. – Przepraszam za to, że się nie
powstrzymałem, że cię wykorzystałem, że się zachowałem jak ostatnia świnia, że
się na ciebie rzuciłem…
-
Ale ja też się na ciebie rzuciłam. Dlatego również przepraszam. Poniosło nas –
splotła palce ze sobą i zaczęła nimi nerwowo poruszać. – Te wszystkie
zdarzenia, napięcia, ty niedający mi żyć – zaśmiała się lekko.
-
Pożądanie – dorzucił Josh, robiąc niezauważalny krok w przód.
-
Słucham?
-
Poniosło nas pożądanie. W końcu wzięło górę i stało się.
-
Tak, prawda – spuściła wzrok. Okej, znów poczuła jak serce zaczyna jej szybko
bić. Nie podobało jej się to. Nie podobało jej się to, co on robił samą swoją
obecnością.
-
Więc przepraszam jeszcze raz. Mam nadzieję, że to nie skomplikuje naszych relacji.
-
Nasze relacje już są skomplikowane. Były przed tym, co się wydarzyło wczoraj.
-
Tak, właśnie.
Nie
chciał przyznać tego na głos, ale uważał, że ten ich wczorajszy seks był
naprawdę dobry. Działo się to może za szybko, ale…
-
Pójdę już – skierował się do drzwi. - Wiedz, że nie przestanę kopać w waszych
życiach – uśmiechnął się do niej lekko, jakby chciał rozładować dziwną i
nieprzyjemną atmosferę.
-
Domyślam się – odwzajemniła uśmiech i podeszła do niego, aby go odprowadzić.
-
Aha, i jeszcze jedno – odwrócił się gwałtownie przodem do niej, o mało się z
nią nie zderzając. To sprawiło, że znaleźli się od siebie o zaledwie parę
centymetrów. Naprawdę było ich niewiele. Spojrzał jej w oczy i znów poczuł, że
jego serce zaczyna szybciej pompować krew. Pochylił się nad nią i szepnął: - Uważaj
na Athaway’a i Reece’a. Oni są niebezpieczni.
-
Wiem – odpowiedziała cicho, a jej wzrok przenosił się z jego oczu na jego usta
i z powrotem.
Normalnie
zapytałby, skąd ona to wie. Ale ta sytuacja i relacja między nimi do normalnych
zdecydowanie nie należały. Bo zamiast pytać, znów ją pocałował. Inaczej niż
wczoraj; teraz robił to powoli i na spokojnie. Smakował jej usta i jęknął w
myślach, kiedy Elsa zaczęła odpowiadać na pocałunki. Uniosła dłonie i objęła go
za szyję. Zbliżyła się do niego i teraz ich ciała znów się dotykały. Palcami
pogłaskała go po karku, a potem po
policzku. Musiała przyznać, że podobał jej się ten jego zarost. Potem zsunęła
dłoń na jego mostek i poczuła, jak bije mu serce. Zacisnęła palce na jego
koszulce. Jej serce biło tym samym rytmem.
Tak
naprawdę nic specjalnego nie robiła, ale Josh poczuł, jak spodnie robią mu się
za ciasne. To zaczynało boleć. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie bliżej.
Dłońmi sunął po jej plecach, aż zatrzymał się na jej pośladkach, które lekko
ścisnął. Nie protestowała, więc posunął się dalej; położył dłonie na jej
plecach pod koszulką. Po chwili ją zdjął. Znów jęknął, widząc, że dziewczyna
nie ma na sobie górnej części bielizny. Pocałował ją znowu, dotykając palcami
jej skóry, badał jej ciało z tyłu i z przodu. Wiedział, że jej się podobało, bo
jej oddech stał się szybszy.
Elsa
nie pozostawała dłużna; zdjęła z niego koszulę i dotknęła jego torsu.
Pocałowała go w szyję, stając na palcach, a potem w mostek i pierś. Po chwili
poczuła, jak Josh łapie ją za pośladki i unosi, więc objęła go nogami w pasie.
Zaprowadził ich do sypialni, gdzie położył ją na łóżku. Jeśli dzisiaj znów mają
popełnić ten błąd, niech zrobią to w łóżku.
Spojrzał
jej w oczy, ale zaraz wrócił do pocałunków. Najpierw w usta, potem w szyję i
obojczyki, aż dotarł do jej piersi. Wziął do ust jeden z sutków i zaczął go
lekko ssać. Palcami jednej ręki pogłaskał ją po brzuchu i zjechał niżej. Przez
majtki dotknął jej kobiecości i usłyszał cichy jęk. Zadowolony przycisnął palce
i zaczął ją powoli pieścić. Dopiero po chwili wsunął dłoń pod majtki.
Elsa
zacisnęła palce na pościeli. Zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Potem
zorientowała się, że Josh ściąga z niej majtki, a potem całuje ją w brzuch i schodzi
coraz niżej. Pocałował ją w jej kobiecość, wsuwając w nią jeden palec. Elsa
jęknęła głośno, unosząc lekko klatkę piersiową. Wczoraj było niesamowicie, ale
dzisiaj było jeszcze lepiej. Tak, przyznała to. Niechętnie i ze wstydem, ale
nie potrafiła tego skończyć teraz i kazać mu wyjść.
Krzyknęła
cicho, kiedy poczuła, jak fala przyjemności oblewa jej ciało. Oddychała szybko
i otwarła oczy. Ujrzała przed sobą twarz Josha. Lekki pocałunek w usta
przerodził się szybko w namiętną pieszczotę. Wsunęła palce w jego włosy i
otarła się o niego piersiami. Gdy położyła dłonie na jego pośladkach,
zorientowała się, że on jeszcze ma na sobie spodnie. Przewróciła go zatem na
plecy. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, a potem rozpięła mu spodnie i ściągnęła
je wraz z bokserkami. Zarumieniła się ogniście. Co prawda, wczoraj poczuła, jak
duży był, ale dopiero dzisiaj go zobaczyła. Spojrzała na niego i uśmiechnęła
się do niego nieśmiało. Ale wcale taka nieśmiała nie była; usiadła na nim
okrakiem i pocałowała go w szyję i miejsce za uchem. Jednocześnie zaczęła go w
sobie zagłębiać. Z jej gardła wyrwał się jęk. Zauważyła, jak Josh przegryza
dolną wargę. Elsa powoli zaczęła poruszać biodrami w przód i w tył, w górę i w
dół. Rozkoszowała się przyjemnością, którą nawzajem sobie dawali.
Kiedy
się wyprostowała, Josh położył dłonie na jej biodrach, a potem przesunął nimi
wyżej. Dotknął jej piersi, które idealnie leżały w jego dłoniach. Pieścił je
przez chwilę, aż w końcu podniósł się i pocałował ją, kładąc dłonie na jej
plecach. Przeczesał palcami jej włosy, sunąc ustami po jej szyi i obojczyku.
Po
dłuższej chwili przewrócił ją na plecy, cały czas w niej będąc. Teraz to on był
na górze i narzucał tempo. Elsa nie miała nic przeciwko; oddawała mu się cała. Drapała
go po plecach, zostawiając ślady po paznokciach. On jedynie czuł płynącą z tego
dodatkową przyjemność. Poruszał biodrami coraz szybciej i mocniej. Jej jęki
nakręcały go jeszcze bardziej.
W
końcu oboje doszli. Zesztywnieli w tym momencie, ale tylko na chwilę. Josh
zawisł nad twarzą Elsy i wpatrywał się w nią, oddychając szybko. Ona spojrzała
mu w oczy. Nadal nie była w stanie nic powiedzieć. Pocałowała go więc,
głaszcząc go delikatnie po policzkach; zupełnie inaczej, niż przed chwilą,
kiedy bez skrupułów raniła jego plecy.
Josh
położył się obok dopiero po dłuższej chwili. Poczuł się jak skończony kretyn.
Przecież przyszedł ją przeprosić za wczoraj, a tymczasem oni znowu to zrobili.
Spojrzał na nią z troską. Chciał ją dotknąć, ale ona podniosła się i usiadła na
brzegu łóżka, tyłem do niego, przodem do okna. Okryła się kołdrą. Teraz poczuł
się jak sukinsyn, ostatni dupek.
-
Wyjdź już – powiedziała cicho, lekko odwracając głowę, ale nie patrzyła na
niego. Widział jej profil.
-
Dobrze – odpowiedział jedynie. Przecież nie będzie nalegał ani naciskał. I tak
spierdolił już do końca. Usiadł na łóżku i zaczął szukać swoich rzeczy.
Elsa
odwróciła się do niego. Zagryzła dolną wargę i zacisnęła powieki.
-
Albo zostań.
Jej
cichy i spokojny głos przerwał ciszę. Josh spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Chyba się przesłyszał.
-
Zostać?
-
Tak. Proszę – dodała po chwili.
-
Okej – podszedł do niej spokojnym krokiem i pocałował ją, koniuszkami palców
dotykając jej szyję. – Ale wiedz, że to nie zmienia faktu, że nie przestanę
szukać prawdy.
-
To nie zmienia faktu, że i tak ci nic nie powiem.
Resztę
nocy spędzili razem.