piątek, 21 lutego 2014

#1. Let it burn.



            Nowy Jork latem wyglądał naprawdę pięknie. Drzewa zakwitnięte, kwiaty kolorowe, ptaki śpiewały. Ludzie wydawali się żywsi, mimo że się spieszyli. Otoczenie wydawało się przyjaźniejsze i sympatyczniejsze. Od intensywnych kolorów i słońca od razu więcej się chciało. Również wieczory wydawały się lepsze – głównie dlatego, że były ciepłe.
            Dwie grupy dorosłych mężczyzn jednak nie zwracało uwagi na wieczorne walory pogody, kiedy zebrali się na opuszczonej części lotniska. Nikt tu nie przyjeżdżał, nie przychodził, nie było tu kamer ani ochrony. Jeden z hangarów okazał się być idealnym miejscem do dobijania nielegalnych targów. Mężczyźni patrzyli na „partnerów biznesowych” nieufnie, gotowi do wyciagnięcia broni i oddania strzałów. Bez skrupułów i wyrzutów sumienia. Tylko niektórzy chcieli mieć to już za sobą i wracać do domu, gdzie ktoś na nich czekał.
            Jednym z nich był Nicholas Redbird, szef jednej z grup. W domu czekała na niego żona i syn. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą, ale facet przed nim w ogóle się nie spieszył. Sprawdzał wszystko dokładnie, bał się przecieków. Jeszcze mu brakowało, żeby psy zaczęły intensywniej kopać w pobliżu jego osoby. Transport musiał być idealny.
            Brat Nicholasa, Reid, stał nad bratem, obok i obserwował najbliższe otoczenie. Nauczył się, żeby być zawsze gotowym w razie, gdyby komuś nagle zachciało sięgnąć po broń. On musiał być szybszy i go powstrzymać.
            - W porządku – powiedział w końcu James Athaway, „boss” narkotykowego świata w NY. On miał towar, on go rozprowadzał, on rozdawał kasę za udaną akcję. James uśmiechnął się kącikiem ust, zadowolony z wyników. – Ale jak coś pójdzie nie tak…
            - Wszystko będzie w porządku, Athaway – przerwał mu Nick, zabierając dokumenty, na których było wszystko rozpisane. Co, gdzie, jak i kiedy. Oczywiście, nie wprost, ale specjalnym kodem, żeby tylko oni wiedzieli, co się dzieje na papierach. – Nie musisz się niczym przejmować.
            - Ostatniemu gościowi, który mi to powiedział, odstrzeliłem łeb. Uważaj, co mówisz, Redbird – teraz uśmiechał się kpiąco. Wstał, a potem wyciągnął do niego dłoń.
            Nick również wstał i uścisnął niechętnie rękę „przyjaciela”.
            - Więc do zobaczenia – dodał Athaway, a potem opuścił hangar wraz ze swoimi ludźmi.
            Redbirdowie spojrzeli na siebie, ale tylko Reid odetchnął. Poklepał brata po ramieniu, a potem wsiedli do samochodu i pojechali.
            - Przez chwilę myślałem, że Reece wyciągnie broń i strzeli mi w oko  - wyznał Reid, spoglądając na brata, który prowadził. – Serio, gościu jest jakiś nienormalny, on kiedyś coś odjebie, mówię ci.
            Nick mu nic na to nie odpowiedział, tylko odwiózł go do domu.
            - Idź spać. Nigdzie już nie łaź. Jutro to samo. Masz być wypoczęty.
            - Jasne, wszystko na ostatni guzik, rozumiem. Dobranoc. Pozdrów Natalie i Jonah – uśmiechnął się lekko. A może nie powinien tego mówić. Nie o nich, nie po tym, co przed chwilą zrobili.
            - Okej, dobranoc, Reid. Uważaj na siebie.
            - Ty też.
            Potem Reid wyszedł z samochodu i skierował się do swojego mieszkania, które mieściło się w centrum, przy Central Parku. Odnowione osiedle i nowoczesne sprzęty to wszystko, czego potrzebował teraz młodszy Redbird. Wszedł do mieszkania, walcząc ze sobą, czy nie wyjść jeszcze choć na chwilę, ale zdecydował, że posłucha brata. Takie akcje, jak ta, którą przeprowadzą za dwa dni, zawsze go stresowały. Ale czemu tu się dziwić? I tak było już nieźle niż na samym początku, kiedy ręce mu strasznie drżały. Cieszył się, że obyło się bez strzelaniny, bo to mogłoby się skończyć wtedy różnie. Dzisiaj było już zdecydowanie lepiej, czuł się bezpieczniejszy, był spokojniejszy, pewniejszy siebie. Może zbyt pewny siebie i cieszył się, że jego brat podchodził do tego bez nerwów. A raczej udawał, że bez nerwów. Potrafił jednak zachować zimną krew i upewniał się milion razy i jeszcze raz, aby wszystko było dobrze. Bo to już nie chodziło tylko o nich, tylko o jego rodzinę, o którą musiał zadbać. A to, po co tak naprawdę się w to wpakowali, oddalało się coraz bardziej, umykało im. Nie zauważali nawet kiedy.

            Promienie słoneczne wdarły się do mieszkania Elsy Redbird, budząc ją. Zmarszczyła brwi, a potem zakopała się pod kołdrę. Odszukała ręką ciała obok siebie, a potem przytuliła się do niego mocno. Chace Crawford zamruczał coś i objął ją w pasie. Nie chciało im się wstawać, nigdy. Uwielbiali ze sobą leżeć, przytulać się i spać. Nie zawsze trwało to długo, bo nie zawsze był weekend. Dzisiaj jednak nie był to dzień wolny. Budzik wkrótce dał o sobie znać. Chace go wyłączył, a potem pogłaskał narzeczoną po plecach. Pocałował ją w czubek głowy.
            - Kochanie, pora wstawać, wiesz? – uśmiechnął się do niej, chociaż ona miała zamknięte oczy i udawała, że śpi.
            - Nie – odpowiedziała jedynie. – Nie.
            - Tak, kocie. Już niedługo sobota, to sobie odbijemy, dobra?
            Elsa uniosła głowę i otworzyła oczy. Kochała go. Całą sobą. Nie wyobrażała sobie życia bez niego.
            - Obiecujesz?
            - Tak, obiecuję – pocałował ją w usta.
            Blondynka odwzajemniła pocałunek, siadając na nim okrakiem. Pogłębiła pocałunek, głaszcząc go dłońmi po torsie. Chace uśmiechnął się, wsuwając dłonie pod jej koszulkę nocną. Pogłaskał ją po plecach, kończąc wędrówkę na jej pośladkach, które lekko ścisnął. Elsa przeniosła się z pocałunkami na jego szyję i obojczyk. Zakręciła biodrami na jego biodrach. Uśmiechnęła się, słysząc jego cichy jęk.
            Po chwili takich pieszczot, to Chace przejął kontrolę. Przewrócił ją na plecy i teraz to on całował ją po szyi i dekolcie. Pozbył się jej koszulki i odrzucił na bok.
           
            - Nie zdążę ci już zrobić śniadania, co? – zaśmiał się Chace, sunąc opuszkami palców po plecach dziewczyny. Idealne rozpoczęcie dnia.
            - Nie – odpowiedziała i pocałowała go mocno. – Przez ciebie będę krócej dzisiaj biegała – dodała, wstając. Ubrała na siebie bieliznę, krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach. Do tego wygodne adidasy, związała włosy i przygotowała niebieskiego Ipoda. – Aha, nie przyjeżdżaj po mnie dzisiaj. Idę na zakupy z Natalie i Abby – puściła mu oczko, a kiedy była już przy drzwiach od sypialni, wróciła się i jeszcze raz go pocałowała. – Do zobaczenia. Kocham cię!
            - Ja ciebie też! Zrobię coś dobrego na kolację! – zawołał jeszcze, nim Elsa opuściła mieszkanie.

            W domu jednorodzinnym na obrzeżach Nowego Jorku poranek również wyglądał miło. Natalie Redbird zaparzyła kawę dla swojego męża, zrobiła śniadanie dla rodziny i zdążyła się wyszykować do pracy. Tajemnicą pozostanie chyba na zawsze, skąd kobiety biorą tę siłę. To wszystko pewnie z miłości.
            Wróciła do sypialni, usiadła na skraju wielkiego łóżka i pocałowała Nicka w czoło.
            - Kochanie – szepnęła, głaszcząc go po włosach. – Pora wstawać.
            Redbirdowie mieli to do siebie, że nie chciało im się wcześnie podnosić z łóżka. Lubili sobie pospać w mięciutkim, wygodnym łóżku. Nick myślał, że mu to przeszło, naprawdę, od kiedy założył rodzinę, ale nic z tego. Nadal było mu ciężko wstawać. Poza tym, był zmęczony tymi ciągłymi kłamstwami, sprawami, ukrywaniem drugiej części swojego życia. Męczył go również strach o swoją rodzinę, ale nie chciał przerywać, nie teraz. Musiał się dowiedzieć, kto zabił i kto zlecił morderstwo jego ojca. Wtedy będzie mógł uciekać za granicę w poszukiwaniu nowego życia i świętego spokoju. Nie chciał myśleć o tym, że do końca życia będzie odwracał się przez ramię i zawsze będzie się bać, że go znajdą i zemszczą się na nim, zabierając mu jego rodzinę. Żonę, dziecko, rodzeństwo.
            - Już wstaję – uśmiechnął się i otworzył oczy. – Dzień dobry, kochanie – pocałował ją, a potem przyciągnął do siebie. Tym sposobem oboje leżeli znów w łóżku.
            Natalie zaśmiała się.
            - Nicky, przestań. Spóźnię się do pracy przez ciebie – pocałowała go szybko, a potem złapała za rękę i próbowała go wyciągnąć z łóżka. Aczkolwiek Nick przytulał ją mocno, więc nie miała okazji do popisu.
            - Zawsze tak mówisz – pocałował ją w szyję i uśmiechnął się szeroko.
            Będąc z nią, Nick odprężał się i zapominał o wszystkich problemach. Była jego kotwicą, jego światełkiem. Kochał ją całym sercem i nie wyobrażał sobie bez niej życia. Dbał o nią, troszczył się i uwielbiał. Jeśli wielcy pisali o miłości, to on to właśnie czuł. Był w stanie zrobić dla niej wszystko i poświęcić dla niej wszystko.
            Więc dlaczego nie potrafił zerwać z życiem przestępczym i uciec gdzieś daleko?
            - No dobra, wstajemy. Trzeba młodego odwieźć – puścił żonę, ale jeszcze pocałował ją mocno w usta. – Kocham cię, wiesz o tym, prawda?
            - Hm… obiło mi się o uszy – uśmiechnęła się i wstała. – Idę obudzić Jonah.
            Nick popatrzył jeszcze za nią, a potem poszedł do łazienki.
            Przy śniadaniu bawił się z synem klockami. Oczywiście Natalie im tego zabraniała, ale w końcu i tak się poddała. Nie miała szans z tymi chłopakami. Potem zapakowała synkowi śniadanie.
            - Będę dzisiaj później. Idę z Elsą i jej przyjaciółką po suknię ślubną. Aż mi się przypominają czasy, kiedy to ja wybierałam – usiadła mężowi na kolanach i objęła go za szyję.
            - Byłaś najpiękniejszą panną młodą na całym świecie – orzekł Nick i pocałował ją lekko, żeby przypadkiem dziecka nie zgorszyć.
            - Dziękuję. Ale Elsa ma twoje geny, pewnie będzie piękniejsza.
            - A tego nie mogę powiedzieć, bo to moja siostra.
            Natalie roześmiała się, a po paru minutach cała trójka była gotowa do wyjścia. Nick zawiózł Jonah do przedszkola, żonę podwiózł do szpitala, do pracy, a sam pojechał do swojej firmy architektonicznej.

            Po południu Elsa, Natalie i Abby siedziały w salonie sukien ślubnych, w którym blondynka przymierzała suknię. Specjalnie na nią szyta, idealnie na niej leżała. Biała, długa do kostek, lekko rozkloszowana od pasa, na górze biały gorset. Elsa spięła włosy w luźnego koka i spojrzała w lustro. Buty, które miała na sobie, nie były wysokie. Co prawda uwielbiała wysokie obcasy, ale wolała nie ryzykować potknięciem, idąc do ołtarza. Ekspedientka założyła jej jeszcze welon, który sięgał mniej więcej do połowy ud.
            - Jesteś piękna – powiedziała Natalie, która siedziała na kremowej, skórzanej sofie.
            - Chace zwariuje – dodała Abby.
            - Oby – zaśmiała się Elsa, okręcając się dookoła własnej osi. Podobała się samej sobie, więc musiało być naprawdę dobrze. – Jeszcze fryzura i makijaż… - spojrzała na swój pierścionek zaręczynowy. Był srebrny z malutkim szafirem. Uśmiechnęła się do siebie.
            - Będzie perfekcyjnie – powiedziała Natalie, popijając szampana.
            W tak drogich sklepach pracowniczki częstowały klientki szampanem albo winem. Głównie dlatego, że i tak kobiety spędzały tutaj dużo czasu, kiedy wybierały i przebierały w najróżniejszych stylach i fasonach. Ale Elsa od samego początku, od małej dziewczynki, wymarzyła sobie sukienkę. Gorset pokrywała delikatna, biała koronka, a w dół sukni było wczepionych kilka malutkich, czerwonych różyczek. W swoich jasnych włosach, upiętych w kok, również planowała zamieścić jedną lub dwie takie różyczki.
            - A masz błękitną podwiązkę?
            - O matko, zapomniałam – Elsa była przerażona. Chwyciła suknię i lekko ją uniosła, żeby nie przeszkadzała jej przy zejściu z małego podestu.
            - Proszę się nie martwić, i takie rzeczy tutaj mamy – powiedziała ekspedientka, idąc w kierunku dalszej części sklepu. Wróciła z uśmiechem i paletą, na której leżało parę błękitnych podwiązek w różnych wzorach i stylach.
            Elsa przyjrzała się im uważnie.
            - Ta jest super – Natalie pokazała na jedną z delikatniejszych; była koronkowa.
            - Mhm, zdecydowanie najlepsza – dodała Abby i podała ją przyjaciółce.
            Blondynka uśmiechnęła się do nich, a potem założyła ją na nogę.
            - Aha, Chace będzie miał problemy z poczekaniem do nocy poślubnej – zaśmiała się Abby. – Wyglądasz naprawdę wspaniale, Elsa.
            Dziewczyna uśmiechnęła się do nich, a potem jeszcze raz spojrzała na siebie w ogromnym lustrze. Była najszczęśliwszą osobą na świecie. Wiedziała, że będzie wspaniale, kiedy pozna w końcu tego jedynego, ale nie przypuszczała, że aż tak.

            Chociaż Nick przyjeżdżał na rano do pracy, tak Reid robił to w południe. Zazwyczaj dlatego, że odsypiał jeszcze po imprezie. Chciał szaleć, póki mógł. To był jego sposób na odstresowanie się, a tego nigdy nie brakowało.
            Nick przyjeżdżał swoim SUV-em, albo eleganckim audi, a Reid uwielbiał jeździć motorami. Było szybciej i wygodniej; nie musiał stać w korkach, tylko przejeżdżał między samochodami do świateł, a potem już go nie było. Jazda na ścigaczu sprawiła, że musiał zacząć przebierać się w pracy w garnitur. W szafie miał kilka takich, jak również kilka par dżinsów, koszulek i skórzaną kurtkę, aby po wyjściu z pracy znów móc swobodnie poruszać się motorem.
            Zaparkował, a potem wszedł do wysokiego budynku. Uśmiechnął się do pań w recepcji, a potem skierował się do swojego gabinetu, w którym przebrał się w czarny garnitur, a resztę rzeczy, w tym kask, schował do szafy. Lubił porządek. Zresztą, klienci także. Poszedł do gabinetu naprzeciwko do swojego brata, zamykając za sobą drzwi.
            Pogadali przez chwilę o projektach, a potem Reid wrócił do siebie, bo miał umówione spotkanie z klientką. Bardzo piękną klientką. Kobieta miała długie nogi, czarne włosy i zawsze wyglądała zniewalająco. Tak, Reid przespał się z nią parę razy tutaj, w gabinecie, na biurku i kanapie. Podobała mu się, fakt, ale to nie była kobieta, z którą chciałby założyć rodzinę. Poza tym, jaką rodzinę? W świecie, w jakim żyje? Jakie życie prowadzi? Nie, to było niemożliwe. Podziwiał swojego brata, naprawdę.
            Swoją pracę uwielbiał. To było to coś, co się w życiu robi z przyjemnością i jeszcze się na tym zarabia. Można wygrać więcej w życiu? Można, w jego przypadku można.
            Uwielbiał robić nowe projekty, rysować i tworzyć. Wymyślał najróżniejsze pomieszczenia, pod różnymi kątami i jeszcze dziwniejszymi sposobami budowania nowych domów, gmachów, wieżowców, drapaczy chmur i wielu innych.
            Po czterech godzinach spędzonych w biurze (i dwóch z ponętną klientką), przebrał się z powrotem w dżinsy, koszulkę, trampki, założył kurtkę i wziął ze sobą kask. Zszedł z bratem do podziemnego parkingu, w którym się rozstali, wyjeżdżając w przeciwne strony.

            Chace Crawford pracował w sklepie zoologicznym. Co prawda to nie było jakieś jego wielkie marzenie, chciał być weterynarzem. Ale kiedy dowiedział się, że będzie musiał patrzeć na cierpienie zwierząt, a także je usypiać, to od razu mu się ode chciało. Teraz jego marzeniem było zostanie chirurgiem. Uczył się cały czas, odbywał już praktyki. Chciał być najlepszy i do tego dążył. A zarabiać na razie jakoś trzeba, żeby nie żyć cały czas na spadku, prawda?
            Nasypał królikom jedzenia, kiedy usłyszał dzwonek przy drzwiach. Wrócił do lady z kasą i spojrzał na mężczyznę, który wszedł.
            - Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał z uśmiechem.
            Nie chodziło nawet o grzeczność, on po prostu był szczęśliwy. Układało mu się w życiu prywatnym, finansowym, zawodowym i uczuciowym. Co prawda nie znał za bardzo braci Elsy, ale to nie miało znaczenia, bo to nie z nimi się żeni. Było mu przykro, bo to w końcu jej rodzina, a chciał mieć z nimi dobre relacje. Wierzył jednak, że na weselu, a także później ich kontakty się poprawią i nie będzie czuł się obco, ponieważ Nick i Reid tak go właśnie traktowali, jak obcego, nieznajomego spotkanego na ulicy. Myślał, że oni nie chcieli poznać go bliżej, czemu się dziwił, gdyż Elsa to ich mała siostrzyczka. Nie chcieli wiedzieć o nim dosłownie wszystkiego? Nie wiedział, że to właśnie jego narzeczona nie chciała się z nimi spotykać. Mimo wszystko był szczęśliwy. Najszczęśliwszy.
            Mężczyzna, który przed chwilą zawitał do sklepu spojrzał na niego, a potem zza paska wyjął broń. Nie dał Chace’owi nawet chwili, kiedy z niej wystrzelił prosto w jego głowę. Zwierzęta zadrżały, przestraszyły się.
Crawford padł martwy.


5 komentarzy:

  1. Uhu *q* Dobry początek :3 Najpierw tak spokojnie, potem dowaliłaś :D Znalazłam błąd, ale w sumie ujdzie, nikt inny się nie domyśli :3
    Czekam na całość :D
    PS. Dobrze, że dałaś profile bohaterów, bo ja się pogubiłam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. już poprawiłam, więc spokojnie jak na wojnie xD
      i całość już dostałaś, trolololo :D
      PS. musiałam, zawsze mam opisy bohaterów x3 na to zawsze zwracam uwagę jako pierwsze xD

      Usuń
    2. No bo to się przydaje Oo Chociaż ostatnio doszłam do wniosku, ze u mnie muszę opisy zaktualizowac :D

      Usuń
    3. a aktualizuj xD ja poczytam, lubię takie pierdółki xd

      Usuń
  2. Tak, jak Ci mówiłam wcześniej, mi się bardzo podoba, znasz moje zdanie w sumie, więc co tu dużo by pisać. Mogę to czytać i czytać i czytać...i mi się nie znudzi.

    OdpowiedzUsuń