Nowy
Jork latem wyglądał naprawdę pięknie. Drzewa zakwitnięte, kwiaty kolorowe,
ptaki śpiewały. Ludzie wydawali się żywsi, mimo że się spieszyli. Otoczenie
wydawało się przyjaźniejsze i sympatyczniejsze. Od intensywnych kolorów i
słońca od razu więcej się chciało. Również wieczory wydawały się lepsze –
głównie dlatego, że były ciepłe.
Dwie
grupy dorosłych mężczyzn jednak nie zwracało uwagi na wieczorne walory pogody,
kiedy zebrali się na opuszczonej części lotniska. Nikt tu nie przyjeżdżał, nie
przychodził, nie było tu kamer ani ochrony. Jeden z hangarów okazał się być
idealnym miejscem do dobijania nielegalnych targów. Mężczyźni patrzyli na
„partnerów biznesowych” nieufnie, gotowi do wyciagnięcia broni i oddania
strzałów. Bez skrupułów i wyrzutów sumienia. Tylko niektórzy chcieli mieć to
już za sobą i wracać do domu, gdzie ktoś na nich czekał.
Jednym
z nich był Nicholas Redbird, szef jednej z grup. W domu czekała na niego żona i
syn. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą, ale facet przed nim w ogóle się
nie spieszył. Sprawdzał wszystko dokładnie, bał się przecieków. Jeszcze mu
brakowało, żeby psy zaczęły intensywniej kopać w pobliżu jego osoby. Transport
musiał być idealny.
Brat
Nicholasa, Reid, stał nad bratem, obok i obserwował najbliższe otoczenie. Nauczył
się, żeby być zawsze gotowym w razie, gdyby komuś nagle zachciało sięgnąć po
broń. On musiał być szybszy i go powstrzymać.
-
W porządku – powiedział w końcu James Athaway, „boss” narkotykowego świata w
NY. On miał towar, on go rozprowadzał, on rozdawał kasę za udaną akcję. James
uśmiechnął się kącikiem ust, zadowolony z wyników. – Ale jak coś pójdzie nie
tak…
-
Wszystko będzie w porządku, Athaway – przerwał mu Nick, zabierając dokumenty,
na których było wszystko rozpisane. Co, gdzie, jak i kiedy. Oczywiście, nie
wprost, ale specjalnym kodem, żeby tylko oni wiedzieli, co się dzieje na
papierach. – Nie musisz się niczym przejmować.
-
Ostatniemu gościowi, który mi to powiedział, odstrzeliłem łeb. Uważaj, co
mówisz, Redbird – teraz uśmiechał się kpiąco. Wstał, a potem wyciągnął do niego
dłoń.
Nick
również wstał i uścisnął niechętnie rękę „przyjaciela”.
-
Więc do zobaczenia – dodał Athaway, a potem opuścił hangar wraz ze swoimi
ludźmi.
Redbirdowie
spojrzeli na siebie, ale tylko Reid odetchnął. Poklepał brata po ramieniu, a
potem wsiedli do samochodu i pojechali.
-
Przez chwilę myślałem, że Reece wyciągnie broń i strzeli mi w oko - wyznał Reid, spoglądając na brata, który
prowadził. – Serio, gościu jest jakiś nienormalny, on kiedyś coś odjebie, mówię
ci.
Nick
mu nic na to nie odpowiedział, tylko odwiózł go do domu.
-
Idź spać. Nigdzie już nie łaź. Jutro to samo. Masz być wypoczęty.
-
Jasne, wszystko na ostatni guzik, rozumiem. Dobranoc. Pozdrów Natalie i Jonah –
uśmiechnął się lekko. A może nie powinien tego mówić. Nie o nich, nie po tym,
co przed chwilą zrobili.
-
Okej, dobranoc, Reid. Uważaj na siebie.
-
Ty też.
Potem
Reid wyszedł z samochodu i skierował się do swojego mieszkania, które mieściło
się w centrum, przy Central Parku. Odnowione osiedle i nowoczesne sprzęty to
wszystko, czego potrzebował teraz młodszy Redbird. Wszedł do mieszkania,
walcząc ze sobą, czy nie wyjść jeszcze choć na chwilę, ale zdecydował, że
posłucha brata. Takie akcje, jak ta, którą przeprowadzą za dwa dni, zawsze go
stresowały. Ale czemu tu się dziwić? I tak było już nieźle niż na samym
początku, kiedy ręce mu strasznie drżały. Cieszył się, że obyło się bez
strzelaniny, bo to mogłoby się skończyć wtedy różnie. Dzisiaj było już
zdecydowanie lepiej, czuł się bezpieczniejszy, był spokojniejszy, pewniejszy
siebie. Może zbyt pewny siebie i cieszył się, że jego brat podchodził do tego
bez nerwów. A raczej udawał, że bez nerwów. Potrafił jednak zachować zimną krew
i upewniał się milion razy i jeszcze raz, aby wszystko było dobrze. Bo to już
nie chodziło tylko o nich, tylko o jego rodzinę, o którą musiał zadbać. A to,
po co tak naprawdę się w to wpakowali, oddalało się coraz bardziej, umykało im.
Nie zauważali nawet kiedy.
Promienie
słoneczne wdarły się do mieszkania Elsy Redbird, budząc ją. Zmarszczyła brwi, a
potem zakopała się pod kołdrę. Odszukała ręką ciała obok siebie, a potem
przytuliła się do niego mocno. Chace Crawford zamruczał coś i objął ją w pasie.
Nie chciało im się wstawać, nigdy. Uwielbiali ze sobą leżeć, przytulać się i
spać. Nie zawsze trwało to długo, bo nie zawsze był weekend. Dzisiaj jednak nie
był to dzień wolny. Budzik wkrótce dał o sobie znać. Chace go wyłączył, a potem
pogłaskał narzeczoną po plecach. Pocałował ją w czubek głowy.
-
Kochanie, pora wstawać, wiesz? – uśmiechnął się do niej, chociaż ona miała
zamknięte oczy i udawała, że śpi.
-
Nie – odpowiedziała jedynie. – Nie.
-
Tak, kocie. Już niedługo sobota, to sobie odbijemy, dobra?
Elsa
uniosła głowę i otworzyła oczy. Kochała go. Całą sobą. Nie wyobrażała sobie
życia bez niego.
-
Obiecujesz?
-
Tak, obiecuję – pocałował ją w usta.
Blondynka
odwzajemniła pocałunek, siadając na nim okrakiem. Pogłębiła pocałunek,
głaszcząc go dłońmi po torsie. Chace uśmiechnął się, wsuwając dłonie pod jej
koszulkę nocną. Pogłaskał ją po plecach, kończąc wędrówkę na jej pośladkach,
które lekko ścisnął. Elsa przeniosła się z pocałunkami na jego szyję i
obojczyk. Zakręciła biodrami na jego biodrach. Uśmiechnęła się, słysząc jego
cichy jęk.
Po
chwili takich pieszczot, to Chace przejął kontrolę. Przewrócił ją na plecy i
teraz to on całował ją po szyi i dekolcie. Pozbył się jej koszulki i odrzucił
na bok.
-
Nie zdążę ci już zrobić śniadania, co? – zaśmiał się Chace, sunąc opuszkami
palców po plecach dziewczyny. Idealne rozpoczęcie dnia.
-
Nie – odpowiedziała i pocałowała go mocno. – Przez ciebie będę krócej dzisiaj
biegała – dodała, wstając. Ubrała na siebie bieliznę, krótkie spodenki i bluzkę
na ramiączkach. Do tego wygodne adidasy, związała włosy i przygotowała
niebieskiego Ipoda. – Aha, nie przyjeżdżaj po mnie dzisiaj. Idę na zakupy z
Natalie i Abby – puściła mu oczko, a kiedy była już przy drzwiach od sypialni,
wróciła się i jeszcze raz go pocałowała. – Do zobaczenia. Kocham cię!
-
Ja ciebie też! Zrobię coś dobrego na kolację! – zawołał jeszcze, nim Elsa
opuściła mieszkanie.
W
domu jednorodzinnym na obrzeżach Nowego Jorku poranek również wyglądał miło.
Natalie Redbird zaparzyła kawę dla swojego męża, zrobiła śniadanie dla rodziny
i zdążyła się wyszykować do pracy. Tajemnicą pozostanie chyba na zawsze, skąd
kobiety biorą tę siłę. To wszystko pewnie z miłości.
Wróciła
do sypialni, usiadła na skraju wielkiego łóżka i pocałowała Nicka w czoło.
-
Kochanie – szepnęła, głaszcząc go po włosach. – Pora wstawać.
Redbirdowie
mieli to do siebie, że nie chciało im się wcześnie podnosić z łóżka. Lubili
sobie pospać w mięciutkim, wygodnym łóżku. Nick myślał, że mu to przeszło,
naprawdę, od kiedy założył rodzinę, ale nic z tego. Nadal było mu ciężko
wstawać. Poza tym, był zmęczony tymi ciągłymi kłamstwami, sprawami, ukrywaniem
drugiej części swojego życia. Męczył go również strach o swoją rodzinę, ale nie
chciał przerywać, nie teraz. Musiał się dowiedzieć, kto zabił i kto zlecił
morderstwo jego ojca. Wtedy będzie mógł uciekać za granicę w poszukiwaniu
nowego życia i świętego spokoju. Nie chciał myśleć o tym, że do końca życia
będzie odwracał się przez ramię i zawsze będzie się bać, że go znajdą i
zemszczą się na nim, zabierając mu jego rodzinę. Żonę, dziecko, rodzeństwo.
-
Już wstaję – uśmiechnął się i otworzył oczy. – Dzień dobry, kochanie –
pocałował ją, a potem przyciągnął do siebie. Tym sposobem oboje leżeli znów w
łóżku.
Natalie
zaśmiała się.
-
Nicky, przestań. Spóźnię się do pracy przez ciebie – pocałowała go szybko, a
potem złapała za rękę i próbowała go wyciągnąć z łóżka. Aczkolwiek Nick
przytulał ją mocno, więc nie miała okazji do popisu.
-
Zawsze tak mówisz – pocałował ją w szyję i uśmiechnął się szeroko.
Będąc
z nią, Nick odprężał się i zapominał o wszystkich problemach. Była jego
kotwicą, jego światełkiem. Kochał ją całym sercem i nie wyobrażał sobie bez
niej życia. Dbał o nią, troszczył się i uwielbiał. Jeśli wielcy pisali o
miłości, to on to właśnie czuł. Był w stanie zrobić dla niej wszystko i
poświęcić dla niej wszystko.
Więc
dlaczego nie potrafił zerwać z życiem przestępczym i uciec gdzieś daleko?
-
No dobra, wstajemy. Trzeba młodego odwieźć – puścił żonę, ale jeszcze pocałował
ją mocno w usta. – Kocham cię, wiesz o tym, prawda?
-
Hm… obiło mi się o uszy – uśmiechnęła się i wstała. – Idę obudzić Jonah.
Nick
popatrzył jeszcze za nią, a potem poszedł do łazienki.
Przy
śniadaniu bawił się z synem klockami. Oczywiście Natalie im tego zabraniała,
ale w końcu i tak się poddała. Nie miała szans z tymi chłopakami. Potem
zapakowała synkowi śniadanie.
-
Będę dzisiaj później. Idę z Elsą i jej przyjaciółką po suknię ślubną. Aż mi się
przypominają czasy, kiedy to ja wybierałam – usiadła mężowi na kolanach i
objęła go za szyję.
-
Byłaś najpiękniejszą panną młodą na całym świecie – orzekł Nick i pocałował ją
lekko, żeby przypadkiem dziecka nie zgorszyć.
-
Dziękuję. Ale Elsa ma twoje geny, pewnie będzie piękniejsza.
-
A tego nie mogę powiedzieć, bo to moja siostra.
Natalie
roześmiała się, a po paru minutach cała trójka była gotowa do wyjścia. Nick
zawiózł Jonah do przedszkola, żonę podwiózł do szpitala, do pracy, a sam
pojechał do swojej firmy architektonicznej.
Po
południu Elsa, Natalie i Abby siedziały w salonie sukien ślubnych, w którym
blondynka przymierzała suknię. Specjalnie na nią szyta, idealnie na niej
leżała. Biała, długa do kostek, lekko rozkloszowana od pasa, na górze biały
gorset. Elsa spięła włosy w luźnego koka i spojrzała w lustro. Buty, które
miała na sobie, nie były wysokie. Co prawda uwielbiała wysokie obcasy, ale
wolała nie ryzykować potknięciem, idąc do ołtarza. Ekspedientka założyła jej
jeszcze welon, który sięgał mniej więcej do połowy ud.
-
Jesteś piękna – powiedziała Natalie, która siedziała na kremowej, skórzanej
sofie.
-
Chace zwariuje – dodała Abby.
-
Oby – zaśmiała się Elsa, okręcając się dookoła własnej osi. Podobała się samej
sobie, więc musiało być naprawdę dobrze. – Jeszcze fryzura i makijaż… -
spojrzała na swój pierścionek zaręczynowy. Był srebrny z malutkim szafirem.
Uśmiechnęła się do siebie.
-
Będzie perfekcyjnie – powiedziała Natalie, popijając szampana.
W
tak drogich sklepach pracowniczki częstowały klientki szampanem albo winem.
Głównie dlatego, że i tak kobiety spędzały tutaj dużo czasu, kiedy wybierały i
przebierały w najróżniejszych stylach i fasonach. Ale Elsa od samego początku,
od małej dziewczynki, wymarzyła sobie sukienkę. Gorset pokrywała delikatna,
biała koronka, a w dół sukni było wczepionych kilka malutkich, czerwonych
różyczek. W swoich jasnych włosach, upiętych w kok, również planowała zamieścić
jedną lub dwie takie różyczki.
-
A masz błękitną podwiązkę?
-
O matko, zapomniałam – Elsa była przerażona. Chwyciła suknię i lekko ją
uniosła, żeby nie przeszkadzała jej przy zejściu z małego podestu.
-
Proszę się nie martwić, i takie rzeczy tutaj mamy – powiedziała ekspedientka,
idąc w kierunku dalszej części sklepu. Wróciła z uśmiechem i paletą, na której
leżało parę błękitnych podwiązek w różnych wzorach i stylach.
Elsa
przyjrzała się im uważnie.
-
Ta jest super – Natalie pokazała na jedną z delikatniejszych; była koronkowa.
-
Mhm, zdecydowanie najlepsza – dodała Abby i podała ją przyjaciółce.
Blondynka
uśmiechnęła się do nich, a potem założyła ją na nogę.
-
Aha, Chace będzie miał problemy z poczekaniem do nocy poślubnej – zaśmiała się
Abby. – Wyglądasz naprawdę wspaniale, Elsa.
Dziewczyna
uśmiechnęła się do nich, a potem jeszcze raz spojrzała na siebie w ogromnym
lustrze. Była najszczęśliwszą osobą na świecie. Wiedziała, że będzie wspaniale,
kiedy pozna w końcu tego jedynego, ale nie przypuszczała, że aż tak.
Chociaż
Nick przyjeżdżał na rano do pracy, tak Reid robił to w południe. Zazwyczaj
dlatego, że odsypiał jeszcze po imprezie. Chciał szaleć, póki mógł. To był jego
sposób na odstresowanie się, a tego nigdy nie brakowało.
Nick
przyjeżdżał swoim SUV-em, albo eleganckim audi, a Reid uwielbiał jeździć
motorami. Było szybciej i wygodniej; nie musiał stać w korkach, tylko
przejeżdżał między samochodami do świateł, a potem już go nie było. Jazda na
ścigaczu sprawiła, że musiał zacząć przebierać się w pracy w garnitur. W szafie
miał kilka takich, jak również kilka par dżinsów, koszulek i skórzaną kurtkę,
aby po wyjściu z pracy znów móc swobodnie poruszać się motorem.
Zaparkował,
a potem wszedł do wysokiego budynku. Uśmiechnął się do pań w recepcji, a potem
skierował się do swojego gabinetu, w którym przebrał się w czarny garnitur, a
resztę rzeczy, w tym kask, schował do szafy. Lubił porządek. Zresztą, klienci
także. Poszedł do gabinetu naprzeciwko do swojego brata, zamykając za sobą
drzwi.
Pogadali
przez chwilę o projektach, a potem Reid wrócił do siebie, bo miał umówione
spotkanie z klientką. Bardzo piękną klientką. Kobieta miała długie nogi, czarne
włosy i zawsze wyglądała zniewalająco. Tak, Reid przespał się z nią parę razy
tutaj, w gabinecie, na biurku i kanapie. Podobała mu się, fakt, ale to nie była
kobieta, z którą chciałby założyć rodzinę. Poza tym, jaką rodzinę? W świecie, w
jakim żyje? Jakie życie prowadzi? Nie, to było niemożliwe. Podziwiał swojego
brata, naprawdę.
Swoją
pracę uwielbiał. To było to coś, co się w życiu robi z przyjemnością i jeszcze
się na tym zarabia. Można wygrać więcej w życiu? Można, w jego przypadku można.
Uwielbiał
robić nowe projekty, rysować i tworzyć. Wymyślał najróżniejsze pomieszczenia,
pod różnymi kątami i jeszcze dziwniejszymi sposobami budowania nowych domów,
gmachów, wieżowców, drapaczy chmur i wielu innych.
Po
czterech godzinach spędzonych w biurze (i dwóch z ponętną klientką), przebrał
się z powrotem w dżinsy, koszulkę, trampki, założył kurtkę i wziął ze sobą
kask. Zszedł z bratem do podziemnego parkingu, w którym się rozstali,
wyjeżdżając w przeciwne strony.
Chace
Crawford pracował w sklepie zoologicznym. Co prawda to nie było jakieś jego
wielkie marzenie, chciał być weterynarzem. Ale kiedy dowiedział się, że będzie
musiał patrzeć na cierpienie zwierząt, a także je usypiać, to od razu mu się
ode chciało. Teraz jego marzeniem było zostanie chirurgiem. Uczył się cały
czas, odbywał już praktyki. Chciał być najlepszy i do tego dążył. A zarabiać na
razie jakoś trzeba, żeby nie żyć cały czas na spadku, prawda?
Nasypał
królikom jedzenia, kiedy usłyszał dzwonek przy drzwiach. Wrócił do lady z kasą
i spojrzał na mężczyznę, który wszedł.
-
Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał z uśmiechem.
Nie
chodziło nawet o grzeczność, on po prostu był szczęśliwy. Układało mu się w
życiu prywatnym, finansowym, zawodowym i uczuciowym. Co prawda nie znał za
bardzo braci Elsy, ale to nie miało znaczenia, bo to nie z nimi się żeni. Było
mu przykro, bo to w końcu jej rodzina, a chciał mieć z nimi dobre relacje.
Wierzył jednak, że na weselu, a także później ich kontakty się poprawią i nie
będzie czuł się obco, ponieważ Nick i Reid tak go właśnie traktowali, jak
obcego, nieznajomego spotkanego na ulicy. Myślał, że oni nie chcieli poznać go
bliżej, czemu się dziwił, gdyż Elsa to ich mała siostrzyczka. Nie chcieli
wiedzieć o nim dosłownie wszystkiego? Nie wiedział, że to właśnie jego
narzeczona nie chciała się z nimi spotykać. Mimo wszystko był szczęśliwy.
Najszczęśliwszy.
Mężczyzna,
który przed chwilą zawitał do sklepu spojrzał na niego, a potem zza paska wyjął
broń. Nie dał Chace’owi nawet chwili, kiedy z niej wystrzelił prosto w jego
głowę. Zwierzęta zadrżały, przestraszyły się.
Crawford padł
martwy.
Uhu *q* Dobry początek :3 Najpierw tak spokojnie, potem dowaliłaś :D Znalazłam błąd, ale w sumie ujdzie, nikt inny się nie domyśli :3
OdpowiedzUsuńCzekam na całość :D
PS. Dobrze, że dałaś profile bohaterów, bo ja się pogubiłam xD
już poprawiłam, więc spokojnie jak na wojnie xD
Usuńi całość już dostałaś, trolololo :D
PS. musiałam, zawsze mam opisy bohaterów x3 na to zawsze zwracam uwagę jako pierwsze xD
No bo to się przydaje Oo Chociaż ostatnio doszłam do wniosku, ze u mnie muszę opisy zaktualizowac :D
Usuńa aktualizuj xD ja poczytam, lubię takie pierdółki xd
UsuńTak, jak Ci mówiłam wcześniej, mi się bardzo podoba, znasz moje zdanie w sumie, więc co tu dużo by pisać. Mogę to czytać i czytać i czytać...i mi się nie znudzi.
OdpowiedzUsuń